Polska polityka po 1989 roku miała kilka momentów przebudzenia. Gwałtownych zwrotów akcji, wstrząsów, przy których jednostki lub grupy wyborców odpadały od mainstreamu, jaki wytworzył się po Okrągłym Stole. Wpływało to na pewne zmiany, które jednak nie dokonywały się od razu, czasem nawet nie znajdowały odbicia w pierwszych po tym impulsie wyborach. Tak naprawdę nie ma w tym niczego wyjątkowego, przecież nawet rząd Gyurcsány’ego stracił władzę na Węgrzech dopiero cztery lata po ujawnieniu pamiętnych taśm (z „Kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem”, które na stałe weszły do języka współczesnej polityki, również w Polsce) i następujących po nim protestach. Pierwszą taką datą w Polsce był oczywiście 4 czerwca 1992 roku, który wielu ludziom otworzył oczy, ale wielu też na dobre zniechęcił, odbierając im ostatnie nadzieje i złudzenia, wyniesione z częściowo fikcyjnego przełomu roku 1989. Następną taką sytuacją była afera Rywina. Na scenę weszły już nowe wówczas media, a cały naród oglądał obrady komisji śledczej.
I choć sprawa wybuchła z opóźnieniem, bo najpierw strony próbowały się jeszcze dogadać, to dla dużej części odbiorców była to trudna lekcja polityki. To na niej w największym stopniu stracili postkomuniści, a zbudowały się partie, które wówczas głosiły potrzebę zmiany – Platforma Obywatelska i PiS. Co było dalej, wiemy – pierwsi nie chcieli zmieniać niczego, drudzy rozbili się o ścianę układów i medialnych zmów. Wreszcie Smoleńsk i następny dramatyczny wstrząs, który jednak na wybory polityczne zbyt szybko się nie przełożył, choć kolejnej grupie otworzył oczy. W listopadzie 2025 roku dochodzimy do momentu, w którym, po wybraniu Włodzimierza Czarzastego na marszałka Sejmu poza Pałacem Prezydenckim władza realna i symboliczna znajduje się już całkowicie w rękach środowisk, które były negatywnymi figurami wszystkich trzech wspomnianych wydarzeń. Kolejny wstrząs jest tylko kwestią czasu.