Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Krzysztof Karnkowski
02.09.2025 13:00

Solidarność to nie tylko historia

45. rocznica zawarcia porozumień sierpniowych to moment, który pozwala nam przypomnieć o jednym z piękniejszych i dających wiele nadziei wydarzeń w polskiej historii. W takiej chwili fakt, że prezydentem został bardzo dobrze obeznany w tych dziejach historyk i prezes Instytutu Pamięci Narodowej, nabiera dodatkowego znaczenia. Niedzielne słowa Karola Nawrockiego odbiły się od razu szerokim echem wśród śledzących polską politykę, a przez obecnych na uroczystościach działaczy i weteranów Solidarności przyjęte zostały z entuzjazmem. Ale 21 postulatów z sierpnia 1980 r. to nie tylko historia.

Solidarność przez sporą część swoich dawnych ikon traktowana była po 1989 r. instrumentalnie. Dawne, wspaniałe dziedzictwo stawało się świadectwem moralności dla coraz mniej moralnych polityków, a związkowy rodowód antyspołecznych reform – z koncepcjami Leszka Balcerowicza na czele – nie podlegał należytej krytyce z racji solidarnościowego rodowodu firmujących go rządów.

Sama Solidarność traciła na tym podwójnie. Obniżał się poziom życia klas społecznych, będących naturalnym zapleczem związku, a sam związek dla wielu tracił wiarygodność i obrywał za zmiany, które uderzały w świat pracy – nawet jeśli faktycznie ich nie firmował ani nie popierał. Skończyło się to dopiero wtedy, gdy polską politykę przestał określać podział na post-Solidarność i postkomunę, a zaczął ten zbudowany wokół sporu Platformy Obywatelskiej i PiS. Zresztą do dziś obie partie lubią przywoływać ten rodowód. Nie są jednak w tym samym miejscu: PiS od lat współpracuje z Solidarnością, a wywodzący się z tego środowiska prezydenci zawsze dbali o dobre relacje ze związkiem. Platforma używa „S” tylko jako symbolu, do którego praw odmawia zarówno Prawu i Sprawiedliwości, jak i samemu związkowi zawodowemu, bardzo często sekowanemu przez władzę nawet przy okazji obchodów historycznych.  

Kogo wygumkować z historii opozycji

Jak w soczewce zjawisko to odbiło się w Europejskim Centrum Solidarności, w którego władzach nie ma nikogo ze związku i które zajmuje się raczej zawłaszczaniem pamięci niż jej pielęgnowaniem. Ostatnio ETS zajmuje się promowaniem… Aleksandra Kwaśniewskiego, a protesty związkowców, pytających o to, jaki jest związek tego aparatczyka PZPR z Solidarnością, pozostają bez echa. I kluczowa w tym wszystkim sprawa redystrybucji prestiżu i pamięci: o jednych bohaterach mamy pamiętać, a o innych zapomnieć. Nie według ich zasług, jasnych i wątpliwych kart w życiorysie, lecz wyłącznie według kryterium stosunku do przemian w Polsce od roku 1988.

Celowo nie wspominam o roku 1989, gdyż strajki z roku ubiegłego uwypukliły pewne pęknięcie w postawach wobec komuny, tym wyraźniejsze, im bliżej nadchodził okrągły stół. W tym podziale opozycjonistów decydowały oczywiście cechy charakterologiczne. I tak cały splendor, choć dopiero po sprzeciwie wobec lustracji i ujawnieniu niemożności rozliczenia się z własnymi błędami, w 1992 r. zyskał Lech Wałęsa, a Henryka Krzywonos zaczęła być lansowana na pierwszą legendę związku kosztem pamięci o Annie Walentynowicz. A ta, wraz z małżeństwem Andrzeja i Joanny Gwiazdów czy Krzysztofem Wyszkowskim, na lata znalazła się na politycznym i historycznym marginesie. 

Dopiero w czasach prezydentury Lecha Kaczyńskiego zaczęło się to zmieniać, a kolejni przywódcy państwa wywodzący się z PiS lub mający poparcie tej partii kontynuowali dzieło przywracania pamięci również o tych, którzy w 1989 r. chcieli i potrafili zobaczyć to, czego doradcze i skupione wokół Lecha Wałęsy elity nie widziały lub na co się godziły.

Dlatego ważne jest nie tylko, że Karol Nawrocki poświęca kilka gorzkich słów Lechowi Wałęsie (choć wbrew histerycznej reakcji czyni to z wielkim i adekwatnym do okoliczności i kontekstu wyczuciem), ale wspomina Andrzeja i Joannę Gwiazdów, Annę Walentynowicz, bo to ich święto, ich rocznica, ich Solidarność. I czyni to wśród związkowców, wobec obecnych władz organizacji, bo, ponownie – to ich Solidarność, to wciąż ten sam związek zawodowy i siła społeczna, która porwała Polaków w 1980 r. i która wciąż ma im tak wiele do zaoferowania. Bo przecież Polska wciąż potrzebuje Solidarności – nie tylko jako pięknego symbolu, który można zamknąć w gablocie i pokazywać turystom, lecz również jako obrońcy i strażnika praw pracowniczych, a także jako moralnego i społecznego kompasu dla polityków. 

Postulaty Solidarności wciąż żywe

Bardzo mało mówi się dziś o tym, że z 21 postulatów Sierpnia ‘80 zdezaktualizowały się tak naprawdę tylko te, które odnosiły się bezpośrednio do sytuacji uczestników protestu i relacji między organizacjami istniejącymi w Polsce 45 lat temu. Może trudno w to uwierzyć, gdy nie wgłębimy się w listę ówczesnych żądań robotników. I to począwszy od pierwszego, najbardziej znanego postulatu. „Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych” – czy to tylko historia, gdy w wielu firmach nie pozwala się pracownikom założyć związku lub ignoruje się jego istnienie, a wielu zarządzających wielkimi spółkami z udziałem skarbu państwa (PKP Cargo i Poczta Polska to pierwsze przychodzące na myśl przykłady) z nowego politycznego rozdania szykanuje związkowców Solidarności, nieraz nawet zwalniając ich z pracy? To samo dotyczy prawa do strajku i gwarancji dla jego uczestników. Ale i inne punkty są aktualne, choć funkcjonujemy w zupełnie nowej rzeczywistości, wiele lat po transformacji ustrojowej. 

Spójrzmy na punkt 6. „Podać realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez: podanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej, umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform”. Czy dziś rząd nie ogranicza nam dostępu do wiedzy o realnej sytuacji gospodarczej, skoro nawet prezydent zdecydowanie nie był usatysfakcjonowany informacjami uzyskanymi na Radzie Gabinetowej? Czy wszystkie środowiska i warstwy społeczne uczestniczą w dyskusji, czy przeciwnie, jest ona ograniczana do koncesjonowanych ekspertów i namaszczonych przez media autorytetów?

A postulat nr 12, który poza wzmianką o służbach PRL (też wciąż aktualną) brzmiał tak: „zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej”? Przecież to problem, z którym nie poradziliśmy sobie do dziś. Dostęp do służby zdrowia, dostępność mieszkań, przedszkoli i żłobków to wszystko zagadnienia, których nie rozwiązała nawet zmiana ustroju z socjalistycznego na kapitalistyczny. 

Solidarność musi stać na straży praw ludzi

Takie zdobycze Solidarności jak wolne soboty czy obniżony wiek emerytalny są natomiast regularnie kwestionowane w mediach przez część ekspertów i sam związek musi dziś, niemal pół wieku po swoim pierwszym strajku, upominać się o nie w rozmowach z politykami, a czasem też na ulicy. Do tego dochodzą nowe wyzwania, takie jak sprzeciw wobec unijnych planów uderzających w produkcję rolną i przemysłową, a w krótkiej perspektywie w poziom bezpieczeństwa socjalnego i energetycznego obywateli. To Solidarność jest dziś na pierwszej linii walki z Zielonym Ładem – zarówno na poziomie organizacyjnym, jak i eksperckim. 

Polska polityka od lat cierpi na chorobę społecznego darwinizmu, zwulgaryzowanej i skrajnie egoistycznej formy liberalizmu. Niedawne wypowiedzi Sławomira Mentzena podczas debaty z Mateuszem Morawieckim pokazują, że ulegają jej również nowe, nieskażone dziedzictwem okrągłego stołu pokolenia polityków. Również te, które inaczej niż Platforma, Lewica czy Unia Wolności nie łączą go z liberalizmem obyczajowym czy pełną uległością wobec Unii Europejskiej. Co więcej, przekaz ultraliberalny przez swoje proste recepty porywa kolejne pokolenia wyborców. Co nam to mówi? Że Solidarność ze swoim konserwatyzmem i wiernością społecznej nauce Kościoła wciąż ma bardzo wiele do zrobienia. Politykom trzeba ciągle przypominać, że polskiej rzeczywistości nie da się uleczyć zaklęciami wychowanych w zupełnie innych realiach mistrzów myśli ekonomicznej sprzed kilkudziesięciu lat.