„Prawicowy spin”, „PiSmafia”, „zorganizowana grupa przestępcza”, „metodą na księdza”, „niech wielebny dziękuje Bodnarowi” – to stadne reakcje wielu polityków Koalicji Obywatelskiej na wieść o wypuszczeniu z aresztu ks. Michała Olszewskiego i dwóch urzędniczek. Mało tego – ich humory wyraźnie popsuły relacje Urszuli Dubejko i Karoliny Kucharskiej w Republice. Nastąpiły więc nieprawdopodobne wzmożenie i kontratak „Gazety Wyborczej”.
Nie mnie rozstrzygać, kto przewinił albo przekroczył uprawnienia. Od tego jest sąd – oby niezależny. Jest jednak bardzo dużo wątpliwości wokół śledztwa w sprawie Funduszu Sprawiedliwości. Po pierwsze – fundacji Profeto zarzuca się, że w ogóle nie powinna przystępować do konkursu ws. pomocy ofiarom przestępstw, bo nie miała w tym aspekcie doświadczenia. Reguły po zmianie władzy zostały praktycznie te same. Oznacza to, że gdyby ksiądz Olszewski nie usłyszał zarzutów, to spokojnie mógł aplikować do kolejnej edycji.
Idźmy dalej – zarzuca się uznaniowość byłemu wiceministrowi sprawiedliwości Marcinowi Romanowskiemu, za co chcą go wpakować na 25 lat do więzienia – to nie żart. Tyle że na to pozwalała ustawa. Na takiej samej dokładnie zasadzie minister kultury arbitralnie decyduje o grantach ze środków publicznych na wybrane tytuły – nikt nie robi afery z tego, że Fronda Lux nie dostała ani grosza, a dominują periodyki lewicowo-liberalne, bo się odwróciła wajcha. Czy ktoś w ogóle postuluje, by przymknąć Bartłomieja Sienkiewicza za to, że wybrał inne czasopisma do podłączenia do państwowej kroplówki? Ano nie, a można by zastosować wobec każdego szefa resortu kultury casus Romanowskiego.
Wątpliwości jest więcej. Prokuratura zarzuca księdzu Olszewskiemu pranie pieniędzy – nie brudnych, bo te pochodzą wprost z przestępstwa, ale środków publicznych – choć stanął do konkursu i go wygrał. Nie ma żadnych dowodów – a przynajmniej nie zna ich opinia publiczna – wskazujących bezpośrednio na zawarty układ między wiceministrem, urzędniczkami i duchownym. Ksiądz nie zabrał dla siebie pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości, nie znaleziono pliku gotówki w nodze od stołu jak w przypadku jednego z byłych ważnych ministrów rządu Donalda Tuska, oskarżonego o korupcję na Ukrainie. Wybudował za to ośrodek za ponad 50 mln zł dla ofiar przestępstw na przedmieściach Warszawy. Ten nowoczesny budynek powstał, ale inwestycja została przerwana na skutek zamrożenia środków fundacji i wstrzymania przelewów z budżetu państwa przez ludzi Adama Bodnara.
Wątpliwości jest więcej – jak to jest, że minęło ponad pół roku od nalotu ABW na domy posłów Suwerennej Polski, a ta rzekomo największa afera w III RP obejmowała w śledztwie zaledwie trzy osoby biorące udział i decyzyjne w konkursie oraz jednego polityka? Jakie są efekty wejścia służb specjalnych z buta do nieruchomości, poza efektem medialnym? Jeszcze gorzej sytuacja wygląda z aresztem tymczasowym. Panie Urszula Dubejko i Karolina Kucharska, a także ksiądz Olszewski nie powinni spędzić ani tygodnia za kratami. Chodziło tylko o to, by wydobyć z nich właściwe zeznania i wysłać ABW tym razem po „grubsze ryby”, cytując Wojciecha Czuchnowskiego. Ale ta metoda się nie sprawdziła, bo żadna z przetrzymywanych osób nie złożyła relacji obciążających Zbigniewa Ziobrę ani Marcina Romanowskiego.
Samo wysłanie ABW po ludzi i traktowanie ich jak ciężkich przestępców – założenie kajdanek zespolonych – było skandalem. Tym bardziej że to nie kto inny jak Adam Bodnar latami jako RPO protestował przeciwko takim standardom. I to w jakich sprawach? Na przykład mordercy 10-letniego dziecka. Minister sprawiedliwości, odkąd przejął władzę nad prokuraturą (nielegalnie) i sądownictwem, tak się upoił wpływami, że gdy jego podwładni non stop żądają aresztów tymczasowych w sprawach politycznych, on potrafi wyjść przed kamery i ogłosić, że jest przeciwnikiem uporczywego stosowania tej patologii. Z jednej strony resort wypuszcza kilkadziesiąt tysięcy skazanych rocznie w ramach „odchudzania” więzień – nie wiadomo, na jakiej podstawie – a z drugiej, jeśli śledztwo dotyczy kogoś z prawicy, to zmienia się kwalifikacje czynów, zarzuty przed rozprawami i podnosi możliwą karę pod nazwą „zorganizowana grupa przestępcza”.
Taśmy Tomasza Mraza, byłego urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości, i zeznania drugiego świadka, przedsiębiorcy skonfliktowanego wcześniej z fundacją Profeto Piotra W., nie mogą być uznawane za prawdę objawioną. Muszą zostać obiektywnie zweryfikowane. Tym bardziej że sądy nie dawały wiary „sześćdziesiątkom” mimo medialnych i politycznych oskarżeń np. w sprawach kibica Legii Macieja Dobrowolskiego – spędził 4 lata w areszcie tymczasowym – czy „Starucha”. Paranoją jest to, że rzekomo kluczowy świadek zgłosił się dopiero po przegranych wyborach do kancelarii Romana Giertycha, który nie tylko reprezentuje teoretycznie podejrzanego, ale też ściga opozycję w quasi-komisji. Paranoją jest, że może omawiać swobodnie część materiału dowodowego, co jest transmitowane w mediach. I mało komu to przeszkadza. Giertych oferuje każdemu „buntownikowi” z PiS pomoc prawną, jeśli tylko będzie „sypać” kolegów i koleżanki. Przy okazji Koalicja Obywatelska ws. Funduszu Sprawiedliwości otwiera puszkę Pandory – nakłania do donoszenia, uruchamia najgorsze instynkty u ludzi – z antyklerykalizmem w stylu dawnego „Nie” i funkcjonariuszy SB na czele. Czy politycy partii Donalda Tuska naprawdę sądzą, że ta powszechna atmosfera donosów nie dosięgnie także ich?
Politycy prześcigają się w oskarżeniach, strojąc się w piórka prokuratorów i sędziów. Dobrze było to widać po wzmożeniu wyniku wywiadów byłych urzędniczek w Republice. Było wiadomo, że kobiety opowiedzą o warunkach, jakie na nich czekały na izbie zatrzymań i później. Relacje tych pań trudno podważyć. Zawsze można je obśmiać – w czym problem, że miały zapalone światło w celi, nie mogły swobodnie załatwić potrzeb fizjologicznych, porozmawiać z członkami rodziny, uniemożliwiano obronie dostęp do akt. To wszystko są tortury w nowoczesnym wydaniu. Tymczasem w głosach polityków KO widać nerwowość. Tuż po wywiadach z Dubejko i Kucharską w Republice Kamila Gasiuk-Pihowicz odleciała w bezczelności i zaproponowała ks. Olszewskiemu i kobietom, by podziękowały… Adamowi Bodnarowi za to, że opuścili areszty.
„Ksiądz O. powinien podziękować ministrowi Bodnarowi. To nie modlitwy wydobyły go z aresztu. Wyszedł dzięki innej praktyce stosowania aresztu tymczasowego. Skończyliśmy z ziobrową praktyką trzymania w areszcie podejrzanych latami, żeby wymusić na nich zeznania. (…) Nie ma za co” – napisała, choć to oczywiste kłamstwo: quasi-prokuratura nadzorowana przez ministra sprawiedliwości domagała się wydłużenia odizolowania całej trójki na kolejne trzy miesiące.
Michał Szczerba zastanawiał się w mediach, skąd ksiądz i urzędniczki mają pieniądze na kaucję (po 350 tys. na osobę), sugerując, że były to środki z przestępstwa. Prokurator Ewa Wrzosek pogroziła palcem, że „ktoś” przyjrzy się majątkowi poręczyciela, czyli m.in. Michała Rachonia, który wpłacił za wyjście na wolność byłych urzędniczek. A Krzysztof Brejza? „Podejrzani mają zarzuty działania w grupie przestępczej i zarzut prania brudnych pieniędzy. Przyjdzie moment, że wszyscy zrozumieją, jak nikczemny był atak na Bodnara, służby, Tomasza Siemoniaka za stanowcze rozbijanie grupy przestępczej na szczytach władzy PiS” – wystukał na klawiaturze. Pomijając, że europosłowi myli się rola parlamentarzysty z funkcją prokuratora i sędziego, ksiądz Olszewski ma zarzut prania pieniędzy, ale nie brudnych. Nie ma takiego stwierdzenia w żadnym komunikacie prowadzących postępowanie.
Piątkowe relacje w Republice były trudnym słuchowiskiem dla polityków obozu rządzącego i przedstawicieli resortu sprawiedliwości. Dlatego też po weekendzie nadeszła spodziewana reakcja „Gazety Wyborczej”. To było oczywiste. Autor artykułu Wojciech Czuchnowski najpierw pisał kilka tygodni temu, że ksiądz i byłe urzędniczki, aby wyjść na wolność, powinny obciążyć polityków Suwerennej Polski. W ostatnim artykule dowodził, że choć duchowny miał do tego prawo, to odmawiał składania zeznań i to zmuszało prokuraturę do wydłużania aresztu. Tym samym sam przyznał, że był to środek wydobywczy, a nie zapobiegawczy.
Doskonale wiem, że to, jak ktoś mówi i prezentuje swoje racje, nie zawsze świadczy o niewinności. Ale co zrobić: panie urzędniczki naprawdę nie wyglądały jak członkowie zorganizowanej grupy przestępczej, po których trzeba wysyłać ABW i skuwać kajdankami, a następnie trzymać siedem miesięcy w areszcie tymczasowym. Tak samo tekst „Gazety Wyborczej”, opublikowany dwa dni po wywiadach w Republice, trudno uznać za przypadkowy zbieg okoliczności i objaw walki o prawdę.