Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Kultura i Historia

Zaranie kłamstwa katyńskiego

13 kwietnia 1943 roku Niemcy poinformowali świat o tym, iż znaleźli w lesie katyńskim masowe groby, a w nich ciała pomordowanych tysięcy polskich oficerów. Spotkało się to z natychmiastową, kłamliwą reakcją Sowietów, którzy zaprzeczyli swej zbrodni. To kłamstwo stało się immanentną częścią samego ludobójstwa, było też swego rodzaju kłamstwem „założycielskim”, na którym zbudowano Polskę Ludową, a także kołem zamachowym dla całego szeregu innych zbrodni, bestialstw i całego systemu zła, jaki niewolił ludzi w Polsce od początku II wojny światowej aż do upadku komunizmu.

Temat „zaginionych” tysięcy polskich oficerów, którzy zostali wzięci do niewoli przez Sowietów we wrześniu 1939 roku pojawił się po raz kolejny po podpisaniu układu Sikorski-Majski, kiedy gen. Władysław Anders  rozpoczął formowanie w Związku Sowieckim polskiej armii. Generał zarządził, by przy dowództwie Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS powstało Biuro Poszukiwań, którego pracami kierowali Jan Kaczkowski i Józef Czapski. Do biura zaczęły napływać tysiące listów z okupowanej Polski, z pytaniami o losy zaginionych członków rodzin. Bowiem korespondencja wysyłana wcześniej do jeńców wracała z adnotacją „adresat nieznany”, zaś ostatnie wiadomości bliscy polskich oficerów i funkcjonariuszy służb mundurowych, trzymanych przez NKWD w obozach w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku, dostali w kwietniu 1940 roku. Niepokój narastał.

Reklama

Rozmowy ze Stalinem

Jeszcze przed atakiem Niemców na ZSRS, wiosną 1941 roku, polski ambasador w Moskwie, Stanisław Kot próbował dopytywać i indagować radzieckie służby. Bez skutku. W październiku udał się do samego Mołotowa, żeby czegoś się dowiedzieć i również nic nie uzyskał. Wreszcie 14 listopada spotkał się osobiście z samym Stalinem. Scenę tę opisał Józef Mackiewicz. „Mamy nazwiska i spisy” – mówił ambasador Kot – „na przykład nie odnalazł się generał Stanisław Haller, brak nam oficerów ze Starobielska, Kozielska i Ostaszkowa, wywiezionych stamtąd w kwietniu – maju 1940 roku.

– Zwolniliśmy wszystkich, nawet ludzi, których nam przysłał generał Sikorski, by wysadzali mosty i zabijali sowieckich obywateli. Nawet te osoby pozwalnialiśmy – Stalin zmiał papiery i rzucił na stół”.

Kot jednak upierał się – są nadal tysiące niezwolnionych na mocy amnestii oficerów.

„ – Czy istnieją dokładne spisy? – zapytał Stalin, z odcieniem wyraźnego zainteresowania”.

Na twierdzącą odpowiedź ambasadora Iosif Wissarionowicz podszedł do telefonu i zadzwonił do NKWD. Spytał kogoś o polskich oficerów, a potem  milczał słuchając. Następnie wrócił do rozmowy z Kotem, ale całkowicie zmienił temat. Po czym szybko zakończył audiencję.

Niedługo potem, 3 grudnia, odbyła się kolejna ważna wizyta – tym razem u Stalina pojawili się generałowie Sikorski i Anders, oczywiście w towarzystwie ambasadora Kota. W trakcie rozmów powrócił temat zaginionych oficerów. Polacy byli dobrze przygotowani, przed spotkaniem przekazali stronie sowieckiej memorandum ze spisem prawie czterech tysięcy nazwisk. Generał Sikorski zaczął domagać się zwolnienia ich z obozów, na mocy amnestii.  To wówczas miał miejsce słynny dialog (przytoczony również przez Mackiewicza):

„Gen. Sikorski: […]Poleciłem sprawdzić, czy nie ma ich w kraju, z którym mam stałą łączność. Okazało się, że nie ma tam żadnego z nich, podobnie jak w obozach jeńców wojennych w Niemczech. Ci ludzie znajdują się tutaj. Nikt z nich nie wrócił.

Stalin: To niemożliwe! Oni uciekli.

Gen. Anders: Dokądże mogli uciec?

Stalin: No, do Mandżurii na przykład”. Skonsternowani Polacy dalej próbowali dociekać, jaki los spotkał oficerów. Nadaremnie. (...)

„Wymordowały ich germańsko-faszystowskie kanalie”

Wreszcie nadszedł 13 kwietnia 1943 roku. O godz. 15.15 berlińska stacja radiowa przekazała wiadomość: „Ze Smoleńska donoszą, że miejscowa ludność wskazała władzom niemieckim miejsce tajnych egzekucji masowych, dokonywanych przez bolszewików, i gdzie GPU wymordowało 10 000 oficerów polskich. […] Oficerowie znajdowali się początkowo w Kozielsku pod Orłem, skąd w lutym, w marcu 1940 r. sprowadzeni zostali w bydlęcych wagonach pod Smoleńsk, a stamtąd ciężarówkami zawiezieni do Kosogór, gdzie bolszewicy ich wszystkich wymordowali (…)”.

Niemiecki komunikat obiegł świat. Polacy byli wstrząśnięci. Sikorski spotkał się z Churchillem, który najpierw powiedział, że jest po jego stronie: „niemieckie odkrycia są prawdopodobnie prawdziwe, a bolszewicy potrafią być straszni”, ale już niedługo zaczął grę, w której najbardziej ucierpiał i polski interes polityczny, i prawda wokół ludobójstwa. Brytyjski premier przestraszył się bowiem, że ten potworny mord, dokonany na dziesiątkach tysięcy oficerów polskich, stanie się przyczynkiem zachwiania i osłabienia koalicji antyniemieckiej. 17 kwietnia rosyjska Agencja TASS wydała oświadczenie, które warto je zacytować, gdyż te słowa to właśnie pierwsze, początkowe, kłamstwo katyńskie: „Jeńcy polscy, o których mowa, osadzeni byli w okolicy Smoleńska w specjalnych obozach i zatrudnieni przy budowie szos. Nie zdążono ich ewakuować w chwili zbliżania się wojsk niemieckich, toteż wpadli w ich ręce. Skoro obecnie znalezieni zostali jako pomordowani, to znaczy, że ich zamordowali Niemcy, a w celach prowokacji rozpuszczają oszczerczą wiadomość, że to zrobiły władze sowieckie”. Prasa sowiecka podawała także komentarze w stylu: „Germańsko-faszystowskie kanalie wymordowały ich, a teraz mają czelność obarczać winą za to nas, biednych i niewinnych sowieckich ludzi, bojowników o prawo i wolność”.

Cały artykuł możecie państwo przeczytać tygodniku GP.

Reklama