Temat „zaginionych” tysięcy polskich oficerów, którzy zostali wzięci do niewoli przez Sowietów we wrześniu 1939 roku pojawił się po raz kolejny po podpisaniu układu Sikorski-Majski, kiedy gen. Władysław Anders rozpoczął formowanie w Związku Sowieckim polskiej armii. Generał zarządził, by przy dowództwie Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS powstało Biuro Poszukiwań, którego pracami kierowali Jan Kaczkowski i Józef Czapski. Do biura zaczęły napływać tysiące listów z okupowanej Polski, z pytaniami o losy zaginionych członków rodzin. Bowiem korespondencja wysyłana wcześniej do jeńców wracała z adnotacją „adresat nieznany”, zaś ostatnie wiadomości bliscy polskich oficerów i funkcjonariuszy służb mundurowych, trzymanych przez NKWD w obozach w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku, dostali w kwietniu 1940 roku. Niepokój narastał.
Rozmowy ze Stalinem
Jeszcze przed atakiem Niemców na ZSRS, wiosną 1941 roku, polski ambasador w Moskwie, Stanisław Kot próbował dopytywać i indagować radzieckie służby. Bez skutku. W październiku udał się do samego Mołotowa, żeby czegoś się dowiedzieć i również nic nie uzyskał. Wreszcie 14 listopada spotkał się osobiście z samym Stalinem. Scenę tę opisał Józef Mackiewicz. „Mamy nazwiska i spisy” – mówił ambasador Kot – „na przykład nie odnalazł się generał Stanisław Haller, brak nam oficerów ze Starobielska, Kozielska i Ostaszkowa, wywiezionych stamtąd w kwietniu – maju 1940 roku.
– Zwolniliśmy wszystkich, nawet ludzi, których nam przysłał generał Sikorski, by wysadzali mosty i zabijali sowieckich obywateli. Nawet te osoby pozwalnialiśmy – Stalin zmiał papiery i rzucił na stół”.
Kot jednak upierał się – są nadal tysiące niezwolnionych na mocy amnestii oficerów.
„ – Czy istnieją dokładne spisy? – zapytał Stalin, z odcieniem wyraźnego zainteresowania”.
Na twierdzącą odpowiedź ambasadora Iosif Wissarionowicz podszedł do telefonu i zadzwonił do NKWD. Spytał kogoś o polskich oficerów, a potem milczał słuchając. Następnie wrócił do rozmowy z Kotem, ale całkowicie zmienił temat. Po czym szybko zakończył audiencję.
Niedługo potem, 3 grudnia, odbyła się kolejna ważna wizyta – tym razem u Stalina pojawili się generałowie Sikorski i Anders, oczywiście w towarzystwie ambasadora Kota. W trakcie rozmów powrócił temat zaginionych oficerów. Polacy byli dobrze przygotowani, przed spotkaniem przekazali stronie sowieckiej memorandum ze spisem prawie czterech tysięcy nazwisk. Generał Sikorski zaczął domagać się zwolnienia ich z obozów, na mocy amnestii. To wówczas miał miejsce słynny dialog (przytoczony również przez Mackiewicza):
„Gen. Sikorski: […]Poleciłem sprawdzić, czy nie ma ich w kraju, z którym mam stałą łączność. Okazało się, że nie ma tam żadnego z nich, podobnie jak w obozach jeńców wojennych w Niemczech. Ci ludzie znajdują się tutaj. Nikt z nich nie wrócił.
Stalin: To niemożliwe! Oni uciekli.
Gen. Anders: Dokądże mogli uciec?
Stalin: No, do Mandżurii na przykład”. Skonsternowani Polacy dalej próbowali dociekać, jaki los spotkał oficerów. Nadaremnie. (...)
„Wymordowały ich germańsko-faszystowskie kanalie”
Wreszcie nadszedł 13 kwietnia 1943 roku. O godz. 15.15 berlińska stacja radiowa przekazała wiadomość: „Ze Smoleńska donoszą, że miejscowa ludność wskazała władzom niemieckim miejsce tajnych egzekucji masowych, dokonywanych przez bolszewików, i gdzie GPU wymordowało 10 000 oficerów polskich. […] Oficerowie znajdowali się początkowo w Kozielsku pod Orłem, skąd w lutym, w marcu 1940 r. sprowadzeni zostali w bydlęcych wagonach pod Smoleńsk, a stamtąd ciężarówkami zawiezieni do Kosogór, gdzie bolszewicy ich wszystkich wymordowali (…)”.
Niemiecki komunikat obiegł świat. Polacy byli wstrząśnięci. Sikorski spotkał się z Churchillem, który najpierw powiedział, że jest po jego stronie: „niemieckie odkrycia są prawdopodobnie prawdziwe, a bolszewicy potrafią być straszni”, ale już niedługo zaczął grę, w której najbardziej ucierpiał i polski interes polityczny, i prawda wokół ludobójstwa. Brytyjski premier przestraszył się bowiem, że ten potworny mord, dokonany na dziesiątkach tysięcy oficerów polskich, stanie się przyczynkiem zachwiania i osłabienia koalicji antyniemieckiej. 17 kwietnia rosyjska Agencja TASS wydała oświadczenie, które warto je zacytować, gdyż te słowa to właśnie pierwsze, początkowe, kłamstwo katyńskie: „Jeńcy polscy, o których mowa, osadzeni byli w okolicy Smoleńska w specjalnych obozach i zatrudnieni przy budowie szos. Nie zdążono ich ewakuować w chwili zbliżania się wojsk niemieckich, toteż wpadli w ich ręce. Skoro obecnie znalezieni zostali jako pomordowani, to znaczy, że ich zamordowali Niemcy, a w celach prowokacji rozpuszczają oszczerczą wiadomość, że to zrobiły władze sowieckie”. Prasa sowiecka podawała także komentarze w stylu: „Germańsko-faszystowskie kanalie wymordowały ich, a teraz mają czelność obarczać winą za to nas, biednych i niewinnych sowieckich ludzi, bojowników o prawo i wolność”.
Cały artykuł możecie państwo przeczytać tygodniku GP.