Trzeciego września w napadniętej przez III Rzeszę Polsce zapanował radosny nastrój: Wielka Brytania, a w trzy godziny później również Francja, wypowiedziały wojnę Niemcom. Radość jest wielka, Polacy wierzą, że brytyjska polityka będzie podążać drogą honoru, że będzie mówić nie słowami oportunisty Chamberlaina, lecz raczej posła Arthura Greenwooda: „Przez 54 godziny Polska stała sama u wrót cywilizacji, broniąc nas i wszystkich wolnych narodów, wszystkiego, co jest nam drogie. Stała z bezprzykładną dzielnością, z epickim heroizmem, nim chwiejni przyjaciele przyszli jej z pomocą. Pozdrawiamy Polskę jako towarzysza, którego nie opuścimy” . Żołnierze rwali się do walki, niektórzy nawet obawiali się, że wojna dobiegnie końca nim zdążą wziąć w niej udział, inni oczyma wyobraźni już widzieli się w defiladzie zwycięstwa maszerującej Unter den Linden. Mało kto zdawał sobie sprawę, że tego właśnie dnia bitwa graniczna została przegrana, że trudno też będzie obsadzić linię Narwi i Wisły, mającą być główną linią polskiej obrony.
Właśnie: obrony. Polskie plany wojenne były z założenia defensywne. Nikt, w żaden sposób nie planował napaści na sąsiadów. Nawet zajęcie Zaolzia było nie tyle wojną najezdniczą, lecz podjętą w fatalnym momencie próbą przywrócenia sprawiedliwości i naprawienia krzywd. Wojen jednak nie wygrywa się obroną, lecz atakiem. Wprowadzony w 1913 roku nowy regulamin armii francuskiej zaczynał się od słów „Armia francuska, powracając do swej tradycji, nie uznaje odtąd żadnych innych praw, jak tylko ofensywę”. Mottem Francuzów było stworzone przez filozofa Henri Bergsona pojęcie élan vital, pędu życiowego, prącej niepowstrzymanie siły życiowej, zdolnej przełamywać determinizm praw ewolucji. Wyznawcą élan vital był marszałek Foch, który we wrześniu 1914 roku dokonał „cudu nad Marną”: „Moje skrzydła cofają się, moje centrum w odwrocie, będę atakował!” – depeszował do Paryża. Dokładnie 25 lat później generał Tadeusz Kutrzeba, w sytuacji generalnego odwrotu wszystkich polskich armii, spróbował dokonać zwrotu zaczepnego. Była to jedyna operacja ofensywna w polskiej kampanii obronnej 1939 roku.
Plan uderzenia w północne skrzydło prącej na Warszawę 8. Armii niemieckiej przedstawił gen. Kutrzeba szefowi sztabu i uzyskał jego akceptację. Nie było to łatwe: obawiając się (słusznie) niemieckiego podsłuchu na liniach telefonicznych, Kutrzeba informował Rydza-Śmigłego, że „chce pójść na spacer na bawełnę” (czyli skręcić na Łódź), a Naczelny Wódz odpowiadał, że może iść na „część głowy bydlęcia” - czyli uderzyć na Ozorków. Kutrzeba pytał też czy „kopnąć w kierunku części głowy bydlęcej” ma sam, czy też „dołączyć do kopnięcia Władysława” (Armię „Pomorze” dowodzoną przez gen. Władysława Bortnowskiego). 8 września Śmigły wyraża zgodę na zwrot zaczepny słowami „Słońce wschodzi”.
Cztery dywizje liniowe 8. Armii niemieckiej dowodzonej przez gen. Blaskowitza minęły już Łódź, w ślad za nimi posuwały się jeszcze 2 dywizje rezerwowe. Koncentracji oddziałów Armii „Poznań” Niemcy nie dostrzegli.
W sobotę 9 września, po godzinie 17-ej, trzy polskie dywizje uderzyły na rozciągniętą w marszu 30. DP dochodząc do Łęczycy i Piątku, a kawaleria pobiła ariergardy 221 DP. Całe lewe skrzydło niemieckie zostało rozerwane i w wielu miejscach kompletnie rozbite. W niedzielę cała 8. Armia wstrzymała marsz na Warszawę i zawróciła. W niedzielę wieczorem 30. DP była praktycznie zniszczona, grupa operacyjna gen. Skotnickiego obeszła Ozorków uderzając na 17. DP, a na skrzydle wschodnim Wielkopolska Brygada Kawalerii powstrzymywała kontrataki 10. I 24 DP.
W poniedziałek Polacy atakowali dalej Ozorków zajęty przez 17. DP niemiecką, rozbili nadciągającą z odsieczą 221. DP i we wtorek zajęli Ozorków, z którego w popłochu uciekali Niemcy. Po ciężkich walkach Polacy odbili również Łowicz. Ofensywy kontynuować się nie udało: gen. Bortnowski załamał się podczas ciężkich walk na Pomorzu, nie mógł wyjść z kryzysu nerwowego i zrezygnował z kontynuowania uderzenia na Stryków. Gen. Kutrzeba zdecydował się więc przerwać natarcie w kierunku południowym i skręcić siłami obu armii kierunku dolnej Bzury i na Skierniewice. Za polskimi żołnierzami zostawała jedna całkowicie rozbita dywizja niemieckie, kolejne dwie niezdolne do walki po ciężkich stratach, mocno osłabione kolejne dwie...
Cały artykuł prof. Tomasza Panfila można przeczytać w tygodniku GP