Republikański kongresmen z Arizony Andy Biggs szacuje, że za kadencji prezydenta Joe Bidena do Ameryki napłynie 10 mln imigrantów. I raczej się nie myli, gdyż falę przybyszów przez granicę z Meksykiem w ciągu nieco więcej niż 2,5 roku od zaprzysiężenia obecnego prezydenta wylicza się na 5−7 mln ludzi. Skala jest ogromna i trudno zgodzić się z zapewnieniami polityków Partii Demokratycznej, że cały proces jest pod kontrolą - pisze w "Gazecie Polskiej Codziennie" Marek Bober.
Zdecydowana większość to ludzie przybywający na granicę lądową z Meksykiem, są odnotowywani, wpuszczani i mają prosić o azyl polityczny. Inna grupa to migranci przedostający się przez granicę nielegalnie, bez odnotowania przez odpowiednie służby i znikający. W tym procederze uczestniczą gangi przemytników ludzi, kartele narkotykowe i pospolici przestępcy. Gros migrantów to obywatele państw Ameryki Łacińskiej, ale nie brakuje przybyszów z Afryki, Azji, w tym Chin, czy choćby Ukrainy. Były prezydent Donald Trump już zapowiedział, że jeśli tylko dojdzie do władzy, wszyscy oni będą deportowani.
Według informacji opublikowanych w „The Washington Post”, straż graniczna w sierpniu aresztowała co najmniej 91 tys. migrantów, którzy przedostali się do USA przez południową granicę tylko w grupach rodzinnych. Po niewielkim zaostrzeniu przepisów, w maju i czerwcu, spadła liczba zatrzymań, ale już w kolejnych miesiącach wzrosła o 30 proc. W sierpniu na granicy aresztowano w sumie około 177 000 migrantów, w porównaniu z 132 652 w lipcu i 99 539 w czerwcu.
Portal Washington Examiner z kolei podał za Departamentem Ceł i Ochrony Granic, że w sierpniu straż graniczna zatrzymała podczas nielegalnego przekraczania granicy 304 162 osoby. Ten sam portal wylicza, że od czasu objęcia urzędu przez prezydenta Bidena agenci straży granicznej zatrzymali ponad 7 mln osób, które nielegalnie przedostały się do kraju.
Nad wieloma migrantami, w tym dziećmi, nie ma żadnej kontroli. Tim Ballar, były agent federalny, którego walka z handlem dziećmi zainspirowała powstanie kasowego filmu „Sound of Freedom”, zeznawał niedawno w Kongresie. Oskarżył on administrację Bidena, że nie można odnaleźć 85 tys. dzieci, które trafiły pod opiekę tzw. sponsorów czy opiekunów. – W Stanach Zjednoczonych – powiedział – trudniej jest adoptować kota ze schroniska niż zabrać jedno z dzieci spod opieki Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej, mówiąc, że jest się sponsorem.
− Dziecko – jeśli jest ofiarą handlu ludźmi jako małe dziecko lub niemowlę – może być sprzedawane do 20 razy dziennie, sześć dni w tygodniu przez dziesięć lat lub nawet dłużej – zeznał Ballard. – W jednym szczególnym przypadku młoda kobieta została przewieziona przez granicę na obszarze, gdzie nie istniały żadne bariery ani zabezpieczenia. Porywacze zawieźli ją do Nowego Jorku, gdzie była sprzedawana i gwałcona za pieniądze 30–40 razy dziennie przez pięć lat, zanim w końcu uciekła – dodał.
W dużych miastach amerykańskich, którymi rządzi Partia Demokratyczna i które deklarowały chęć przyjęcia migrantów, mamy do czynienia z kryzysem humanitarnym. Miasta-sanktuaria, jak lewicowi politycy i aktywiści lubią je nazywać, np. Nowy Jork, San Francisco czy Chicago, już mają problem z nowymi przybyszami, głównie z ich zakwaterowaniem. W niektórych mniejszych miastach wprowadzono nawet stany nadzwyczajne. Brakuje przede wszystkim pomysłu, co z migrantami zrobić, a władze federalne – poza przyzwoleniem na przekroczenie granicy przez tysiące ludzi – pozostawiają władze lokalne praktycznie bez wsparcia.
Greg Abbot, który jest republikańskim gubernatorem stanu Teksas, powiedział na początku września, że odesłał autobusami do miast-sanktuariów 35 tys. migrantów, z czego 13,5 tys. trafiło do Nowego Jorku.
W Chicago wielu migrantów przebywa na lotniskach O’Hare i Midway, wielu śpi na komisariatach policji. Na koniec roku utrzymanie migrantów ma kosztować podatnika w Chicago ponad 300 mln dol. Od sierpnia ub.r. „podesłano” z Teksasu do Chicago ponad 14 tys. migrantów.
W samym Nowym Jorku, jak twierdzi coraz bardziej zdenerwowany, radykalnie lewicowy burmistrz Eric Adams, przebywa i wegetuje 110 tys. nowych osób ubiegających się o azyl. Mówi też, że koszt opieki nad migrantami zniszczy finansowo miasto. I kiedy początkowo obwiniał za wszystko podsyłającego migrantów gubernatora Teksasu, obecnie burmistrz największego miasta USA zaczyna krytykować prezydenta Bidena.
Gubernator Abbott, wysyłający nieustannie autobusy pełne nielegalnych migrantów, mówi: „Od początku promowali wizję miasta-sanktuarium. Mówili, że chcą zaopiekować się każdym migrantem, który przekroczy granicę. Dlatego pomogliśmy Nowemu Jorkowi to mieć u siebie. Szczerze mówiąc, tylko w niewielkim stopniu doświadczyli tego, z czym Teksas musi sobie radzić każdego dnia”. Dodaje: „Nigdy nie widziałem, żeby prezydent lekceważył prawo Stanów Zjednoczonych tak bardzo jak Joe Biden i nigdy nie widziałem nikogo takiego, kto utrudniałby działania gubernatorowi, który faktycznie próbuje ograniczyć nielegalną imigrację do naszego kraju”.
Szacuje się, że Nowy Jork w przeciągu trzech lat będzie musiał wydać z budżetu miasta, czyli kieszeni podatnika, 12 mld dol. na opiekę nad migrantami.
Dla mniej więcej pół miliona obywateli skomunizowanej i piszczącej z biedy Wenezueli stworzono możliwość natychmiastowego ubiegania się o pozwolenie na pracę, mimo że formalności dotyczące azylu nie zostały jeszcze rozpoczęte. Nie można ich także deportować przez 1,5 roku. A tego typu informacja jedynie zachęca innych, których będzie przybywać.
Mało tego, wielu z nich nie musi podejmować trudów i ryzyka przekroczenia granicy. Wymyślono bowiem program, zwany CBP One, który za pomocą aplikacji mobilnej ze-zwala na wypełnienie ankiety, wykupienie biletu na samolot i spokojne wylądowanie w dowolnym mieście USA. Dotyczy to obywateli Wenezueli, Kuby, Nikaragui i Haiti. Przybywają oni warunkowo do Ameryki, co w praktyce oznacza, że pozostaną na zawsze. Ich nie uwzględniają statystyki dotyczące przekraczania południowej granicy. W tym roku skorzystało z tego programu ok. 230 tys. ludzi.
Przekaz ze strony Białego Domu jest jasny: jeśli dotrzesz do Ameryki, będziesz mógł zostać. I tak zrobiły miliony ludzi. W świat poszła wiadomość, że stosunkowo łatwo pozostać w USA. Otrzyma się opiekę, jakieś mieszkanie, żywność i świadczenia medyczne. Prezydent i administracja federalna dysponują władzą i środkami, aby zabezpieczyć granicę. Jeśli tego nie robią, mają cel. Jeśli taka jest wola polityczna, czemuś to musi służyć. Ten proces i kryzys nie jest nawet spowalniany. O co więc chodzi?
Trudno przyjąć za wiarygodne twierdzenia, że Ameryka potrzebuje rąk do pracy, nawet do pracy tzw. najgorszej i za najmniejsze pieniądze. Tej tzw. najgorszej pracy jest tyle, co zawsze, trzeba może jedynie za nią więcej zapłacić. Nie jest to jednak branża o charakterze strategicznym i istotnym dla jakości amerykańskiej gospodarki. Ot, praca, którą zawsze ktoś wykona, bo musi być wykonana.
Istotniejszy może być czynnik praktyczny i ideologiczny. Praktyczny, bo dajemy ze strony Partii Demokratycznej przekaz, że los każdego człowieka nie jest nam obojętny, tak-że tego przyjezdnego. Zyskujemy wsparcie potężnego grona emigrantów, często już obywateli USA. To są już miliony głosów i przybędą następne. I czynnik ideologiczny, ważniejszy. Zyskujemy poparcie młodego, „wykształconego” na lewackich wzorach w szkołach średnich i na wyższych uczelniach pokolenia, które jedno po drugim będzie przychodzić do urn wyborczych. To rocznik po roczniku wyhodowany na politycznej poprawności, „progresywny”, walczący o sprawiedliwość społeczną, prawa człowieka, prawa mniejszości seksualnych, prawa – no właśnie – migrantów.
W zdecydowanej większości ludzie przechodzący gehennę, aby dostać się do Ameryki, czynią to z najzwyklejszej biedy. Żadni z nich azylanci polityczni. Stali się narzędziem lewackiej rewolucji, spadkobierców marksistów.