Pomimo tego, że od dłuższego czasu wielu prawicowych publicystów namawia Partię Republikańską do porzucenia Trumpa, ciągle niewielu wierzy, że ktokolwiek inny mógłby być kandydatem GOP w 2024 roku.
Donald Trump pozostaje faworytem do republikańskiej nominacji prezydenckiej. To nie zmienia faktu, że za sprawą tej kandydatury możemy mieć do czynienia z jedną z najbardziej niekonwencjonalnych kampanii prezydenckich w historii amerykańskiej polityki. Pomyślmy o terminarzu samego roku wyborczego. Odpowiednio 15 i 29 stycznia 2024 roku Trump ma być w sądzie w sprawach oszustwa i w sprawie zniesławienia z powództwa cywilnego. 20 maja 2024 roku musi być na Florydzie, broniąc się przed zarzutami dotyczącymi złego zarządzania tajnymi dokumentami. Specjalny prokurator Jack Smith chce, by sprawa dotycząca zachowania się Trumpa 6 stycznia 2021 roku rozpoczęła się 2 stycznia 2024 roku. 25 marca ma rozpocząć się sprawa na Manhattanie w nowym Jorku. W ciągu następnych sześciu miesięcy planowany jest początek sprawy przeciwko Trumpowi i jego współpracownikom w Georgii. Nawet jeśli niektóre z terminów mogą zostać przełożone, wszystko wskazuje na to, że sądowy teatr będzie głównym tematem kampanii prezydenckiej, jeśli jej uczestnikiem będzie Donald Trump.
Sam Trump wydaje się nie przejmować tym, że liczne sprawy sądowe będą odciągać jego uwagę i zabierać mu czas, który mógłby poświęcić na tradycyjną kampanię. Były prezydent wydaje się wyczuwać intuicyjnie, że fakt, iż spora grupa prokuratorów umieściła go na swoim celowniku, może sprzyjać jego politycznym celom. Po pierwsze, Trump może wiarygodnie kreować się na największego wroga administracji Joego Bidena, który boi się go na tyle, że woli go zniszczyć brudnymi chwytami, zamiast stanąć do równej wyborczej walki. Po drugie, faktyczna obsesja liberalnych prawników i mainstreamowych mediów na punkcie „dorwania Trumpa” kontruje narrację części republikanów o tym, że Trump to już irrelewantna dzisiaj melodia przeszłości. Być może cały materiał dowodowy zgromadzony w sprawach kompromituje go jako człowieka i polityka, ale z drugiej strony wszystkie te sprawy są doskonałym narzędziem dla Trumpa do mobilizowania swoich zwolenników i pokazania im, że walka wcale się nie skończyła.
Nieprzypadkowo dzień po tym, jak zarzuty postawiono mu w Georgii, Trump zdecydował się powrócić na Twittera, na którym nie było go od stycznia 2021 roku. Były prezydent opublikował grafikę, której głównym elementem było policyjne zdjęcie (ang. mugshot) zrobione mu podczas aresztowania w Fulton. Pod spodem znalazły się hasła: „Manipulacja wyborami” i „Nie poddamy się” oraz adres do strony donaldtrump.com. Każdy, kto wejdzie na stronę, może się dowiedzieć, że jego ewentualna darowizna posłuży zarówno do tego, by Donald Trump odzyskał Biały Dom, jak i do tego, by wesprzeć byłego prezydenta w bataliach sądowych. „Oszust Joe i jego wspólnicy nawet nieuczciwie OSKARŻYLI Prezydenta Trumpa już CZTERY razy, pomimo tego, że nie popełnił ŻADNEGO PRZESTĘPSTWA. Ale z TWOIM wsparciem odeprzemy ich kłamstwa i polowania na czarownice na każdym kroku” – głosi jeden z fragmentów apelu.
Fakt, że były prezydent może nie mieć czasu na kampanię z prawdziwego zdarzenia, jest dla niego tylko kolejnym potwierdzeniem, że jest ofiarą podstępnej operacji kierowanej przez prezydenta Bidena i jego Departament Sprawiedliwości. Podczas niedawnego wiecu w New Hampshire Trump przyznał otwarcie, że podczas kampanii może być zmuszony powiedzieć: „Przepraszam, nie będę mógł dzisiaj pojechać do Iowa, nie będę mógł dzisiaj pojechać do New Hampshire, ponieważ siedzę na sali sądowej w związku z jakimś g**nem, ponieważ jego Prokurator Generalny [Bidena – przyp. red.] oskarżył mnie o coś”.
Prawne problemy dają Trumpowi jeszcze jedną polityczną przewagę, stawiając jego rywali do nominacji republikańskiej w cieniu. Prawyborcza debata w Milwaukee została nazwana przez komentatorów teatrem aktorów drugiego planu, bo sam Trump, pewny swojej sondażowej przewagi, nie widział potrzeby wzięcia w niej udziału. Pomimo nieobecności faworyta, realnych ataków na Trumpa było jak na lekarstwo. Vivek Ramaswamy nazwał go „najwybitniejszym” prezydentem XXI wieku, a przed debatą media dotarły do notatki przygotowanej przez doradców Rona DeSantisa. Obok innych wskazówek, notatka doradzała, by DeSantis wziął „Trumpa w obronę in absentia wobec ataków Chrisa Christie”.
Dlaczego DeSantis miałby bronić swojego najpoważniejszego rywala? Kto skrytykuje Trumpa, zostanie szybko ochrzczony przez byłego prezydenta i jego zwolenników nielojalnym zdrajcą, RINO (republikaninem tylko z nazwy) oraz faktycznym sojusznikiem Bidena i fake newsów. Poza tym ani DeSantis, ani jego otoczenie nie wymyślili jeszcze, jak zerwać magiczną nić pomiędzy Trumpem a jego zwolennikami. Według „New Yorkera” sztab gubernatora Florydy przeprowadził badania licznych przekazów „antytrumpowych” i wszystkie okazały się nieefektywne. W dodatku dla większości wyborców lojalność wobec Trumpa okazywała się ważniejsza niż konsekwencja we własnych poglądach. Na przykład 70 proc. badanych zgodziło się z krytyką lockdownów podczas pandemii. Ale gdy zapytano ich o lockdowny wprowadzane przez administrację Trumpa, 70 proc. uznało je za godne pochwały.
DeSantis jest ostrożny, bo zawsze chciał przekonać swoją kandydaturą zarówno część zwolenników Trumpa, jak i tych republikanów, którzy się do byłego prezydenta zniechęcili. Ale, jak zwrócił uwagę Philip Klein z „National Review”, największe sukcesy DeSantisa do tej pory, jak choćby zniesienie lockdownów na Florydzie, opierały się na jego zdolności do podejmowania ryzyka oraz na podejmowaniu decyzji wbrew myśleniu stadnemu. Dopóki DeSantis będzie unikał ryzyka związanego z atakiem na Trumpa, ominą go potencjalnie wysokie koszty takiej decyzji, ale jednocześnie pozostanie kandydatem, który w istocie godzi się ze swoją drugoplanową rolą i nie walczy o zwycięstwo tak, jakby od niego zależało jego życie.
Największy paradoks sądowego festiwalu z Donaldem Trumpem w roli głównej, który ewidentnie sprzyja byłemu prezydentowi, związany jest z tym, że jego twórcami są demokraci i sprzyjające im media. Doradcy Bidena i sam prezydent uważają zapewne ciągle, że Trump jest najlepszym potencjalnym rywalem dla 80-letniego i obciążonego rekordowo niskimi notowaniami obecnego gospodarza Białego Domu. Liberalni prokuratorzy tłumaczą pewnie, że nie uprawiają polityki, a sprawiedliwość musi być taka sama dla wszystkich. Jeśli jednak spojrzeć na ich twórcze akty oskarżenia i naciągane do granic możliwości paragrafy, nietrudno postawić tezę, że i chęć znalezienia się w blasku fleszy, zawsze zarezerwowanych dla potencjalnych pogromców Trumpa, odgrywa tu pewną rolę. Wreszcie media głównego nurtu, które w tej sądowej mydlanej operze odnalazły defibrylator swoich wskaźników oglądalności, znajdujących się w stanie agonalnym, odkąd Trump przestał być prezydentem. Jeśli Trump ponownie zostanie prezydentem, będzie musiał podziękować tym, którzy przynajmniej deklaratywnie robili wszystko, by go powstrzymać.
Wiara w to, że cokolwiek z tych działań naprawdę powstrzymuje Trumpa, wystawiona jest na coraz trudniejszą próbę. Dlatego dla poprawy nastroju media liberalne proponują coraz wymyślniejsze i spekulatywne wizje przyszłości. Pierwsza z nich mówi o tym, że Trump znajdzie się za kratkami w trakcie kampanii, bo w jednym z procesów zostanie skazany jeszcze przed dniem wyborów. Wyrok nie powstrzyma jednak Trumpa przed kandydowaniem, mówi o tym jasno amerykańska konstytucja.
Wyjątkowo naiwna jest też wiara, że obraz Trumpa za kratkami obniży jego szanse na zwycięstwo. Podobnie myślano o słynnym zdjęciu policyjnym z aresztowania, które ostatecznie sam Trump wykorzystał jako promocyjny materiał wyborczy.
Według drugiej teorii, o której pisali prawnicy w „New York Times” i „Atlanticu”, Trumpa można byłoby zdyskwalifikować z kandydowania, na podstawie powstałej po wojnie secesyjnej Sekcji 3, 14. poprawki do konstytucji. Mówi ona o zakazie sprawowania funkcji publicznych dla wszystkich, którzy „zaangażowali się w insurekcję lub rebelię przeciwko Stanom Zjednoczonym”. Problem w tym, że decyzje dotyczące byłych Konfederatów i istniejąca literatura prawnicza jasno pokazują, że Trump w żaden sposób nie kwalifikuje się do tej kategorii. Nawet jeśli założyć, że Trump podgrzał swoją mową i zachowaniem temperaturę 6 stycznia, gdy doszło do zamieszek na Kapitolu, to jesteśmy jeszcze bardzo daleko od udowodnienia, że czyniło go to uczestnikiem insurekcji.
Ale ta twórcza teoria ma tylko posłużyć do przekonania walczących z Trumpem, że dążą do jakiegoś celu oznaczającego ostateczne zwycięstwo. I tak, pomimo całego negatywnego elektoratu, Donald Trump pozostaje bezalternatywnym kandydatem. Z jednej strony dzięki tym, którzy nie mogą przestać z nim walczyć. Z drugiej – dzięki tym, którzy nie mają odwagi albo pomysłu, by tę walkę rozpocząć.