W 1973 r. francuski pisarz Jean Raspail napisał proroczą powieść, w której zachodnia cywilizacja zostaje zniszczona poprzez masową migrację z krajów ubogich, przybijającą statkami do śródziemnomorskich portów. Wydawałoby się, że beletrystka ma się nijak do rzeczywistości, a jednak od 2011 r. widzimy w telewizorach łódka po łódce, jak rzesze mieszkańców Afryki lądują na włoskich i greckich wyspach, koczują, a potem wszelkimi sposobami przedostają się do socjalnych rajów: Niemiec, Francji, Skandynawii i Wielkiej Brytanii. Wizja Raspaila na naszych oczach staje się rzeczywistością.
Nieopodal drugiego co do wielkości miasta Tunezji Safakis leży archipelag pięknych wysp Kerkennah. Byłem tam wielokrotnie, wówczas były dziewicze, w większości dzikie, tylko gdzieniegdzie powstały hotele. Mają bardzo płytką, spokojną linię brzegową. Dziś wyspy stanowią punkt załadunkowy migrantów do Europy, skąd startują łodzie przemytników. Wiedzie tędy najkrótsza droga morska, licząca niespełna 160 km, na włoską Lampedusę. Maleńką wyspę znaną dotychczas z jednej z najpiękniejszych plaż Morza Śródziemnego. Dla jej mieszkańców raj zamienił się w piekło. Teraz społeczność lokalna walczy o to, aby władze nie zamieniły jej w wielki obóz dla uchodźców w opuszczonej bazie NATO, gdzie planowane jest rozstawienie tysięcy namiotów.
W wyniku arabskiej wiosny Tunezja zmieniła się z jednego z najbardziej proeuropejskich, nastawionych życzliwie do turystów krajów Maghrebu w wylęgarnię terrorystów walczących po stronie Państwa Islamskiego i dokonujących krwawych zamachów jak te na Muzeum Narodowe Bardo w Tunisie, w Susie – znanym i popularnym kurorcie w 2015 r. – czy Nicei rok później. Tunezja stała się krajem dżihadystów.
Teraz zaś kraj przoduje w terroryzowaniu Europy nielegalną migracją. To mekka dla przemytników ludzi, którzy przerzucają drogą morską migrantów z całej Afryki, nie licząc się z ofiarami, odławianymi masowo u brzegów Kerkennah. W lipcu Bruksela uzgodniła z tunezyjskim rządem zasady współpracy przy ograniczaniu procederu przemytniczego. Unia Europejska zaproponowała pieniądze: 100 mln euro na wzmocnienie kontroli granicznej, a potem 900 mln euro pomocy gospodarczej. Brzmi to jak łapówka. Jednakże Włosi zrobiliby wszystko, aby przeciąć szlaki przemytników.
Równolegle, choć trudno to sobie wyobrazić, Tunezja jest krytykowana, głównie w Niemczech, za… brutalne traktowanie uchodźców i push-backi nielegałów do Libii. Tunezyjczycy zobowiązali się płacić migrantom za dobrowolne powroty do kraju i organizować deportacje. Zwolennikiem ograniczania migracji jest tunezyjski prezydent Kais Saied. Narastają też napięcia społeczne, masowa migracja powoduje bowiem problemy tego niewielkiego kraju.
Tunezyjska Gwardia Narodowa od czasu do czasu chwali się jakimś spektakularnym sukcesem, jak obławy na mieszkania migrantów czy zajmowanie łodzi i statków należących do przemytników. Jednak w ostatnich tygodniach na brzeg Lampedusy przybyła rekordowa liczba uciekinierów. Rząd Georgii Meloni oskarża Brukselę, że ta opóźnia wypłatę środków Tunezyjczykom, dlatego ci poluzowali kontrole. To nie wszystko: w połowie września Tunezja nie wpuściła do kraju europosłów, którzy przyjechali skontrolować, czy kraj wywiązuje się z zawartej umowy z UE.
Włoska wyspa staje się synonimem europejskiej bezradności wobec problemu migracji. Wszystko wskazuje na to, że bieżący rok będzie rekordowy, jeśli chodzi o liczbę przybywających nielegalnie drogą morską do tego kraju. Od początku roku do brzegów przybiło już ok. 120 tys. ludzi, głównie młodych mężczyzn. To prawie dwa razy więcej niż rok temu i trzy razy więcej niż dwa lata wcześniej. W dodatku Francja i Niemcy najwyraźniej zamierzają zostawić Włochów samym sobie i zapowiedziały zamknięcie swoich granic na nielegalną migrację.
Wróćmy jednak do korzeni problemu. Masowa migracja do Europy Zachodniej ma właściwie trzy podstawowe przyczyny. Pierwszą jest stworzenie zachęt socjalnych dla masowej migracji, skonstruowanych w ten sposób, że umożliwiają wegetację nowo przybyłym, bez konieczności podejmowania stałej pracy i integracji ze społeczeństwem. Drugą jest lewicowa ideologia zalet multikulturowości, motywowana wyrzutami sumienia czasów kolonializmu, która przegrywa obecnie z radykalnym wzrostem przestępczości i problemami powodowanymi przez migrantów. Trzecią zaś jest polityka otwartych drzwi promowana przez rząd kanclerz Angeli Merkel jako rozwiązanie problemów ekonomicznych UE, głównie rynku pracy.
Unia Europejska sama więc stworzyła sobie problem, z którym przestała sobie radzić. Przewodnicząca Ursula von der Leyen wezwała kraje Europy do solidarności i zapowiedziała, że Bruksela będzie dążyć do rozwiązania problemu. Może to sugerować nacisk na rozwiązania, które już wcześniej zapowiedzieli urzędnicy, a więc na mechanizm przymusowej relokacji. Innymi słowy: Niemcy tych migrantów, którzy są przestępcami lub nie chcą podejmować pracy, najchętniej wysłaliby do krajów Europy Środkowo-Wschodniej, aby odciążyć swój budżet socjalny.
Jeśli Europa będzie nadal bierna, obrazy z Lampedusy rozleją się na basen całego Morza Śródziemnego. Włochy rozważają podjęcie radykalnych kroków – wysłanie w pobliżu terytorialnych wód Tunezji marynarki wojennej i zawracanie łodzi. Wydaje się to jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Jednak w komentowaniu kryzysu migracyjnego często pomijana jest rola Rosji, a to właśnie Kreml stoi za wieloma problemami współczesnego Zachodu. Strategicznym błędem Stanów Zjednoczonych i Francji było wycofanie sił militarnych z Afryki Środkowej. Defensywna postawa Zachodu zachęciła Rosję do agresywnej polityki na Sahelu. Z pomocą Grupy Wagnera Kreml podpalił wiele afrykańskich państw, doprowadzając do przewrotów w Nigrze, a wcześniej w Mali, Gwinei i Burkina Faso. Rosja osiągnęła znaczące sukcesy w Afryce, umacniając swoją koalicję przeciw Zachodowi. Stała się realną alternatywą dla wpływów francuskich i amerykańskich. W ten sposób Rosja przybliża się do Europy nie tylko ze wschodu, ale także z południa. Kreml zmierza bowiem nie tylko do opanowania Sahelu, ale także Afryki Północnej, co byłoby już poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Unii Europejskiej.
Destabilizacja Czarnego Lądu jest na rękę Putinowi, bo uderza w serce Europy. Kreml sprzyja wszelkiego rodzaju aktywności, która może zaszkodzić Europejczykom, od organizacji terrorystycznych po zorganizowany przemyt ludzi. Zachodnią i północno-środkową Afrykę zalewa broń z Rosji, a życie zwykłych ludzi zamienia się w piekło. Nic dziwnego, że są gotowi zapłacić każdą cenę, aby uciec z regionów, gdzie wybucha konflikt za konfliktem. Kto chciałby żyć w regionie, gdzie przez 11 miesięcy trwa susza, a pod byle pretekstem można stracić dobytek i życie?
Przemoc i walka o zasoby powodują, że mieszkańcy Sahelu chętnie korzystają też z ofert zorganizowanych grup przemytniczych, które oferują im pomoc w dotarciu do Tunezji, a potem do Europy. Rosja z jednej strony uruchomiła falę niekontrolowanej migracji, a z drugiej organizacje przestępcze korzystają z jej wsparcia, kierując ludzki strumień wprost na granice UE. Szlak śródziemnomorski oraz wschodni – przez Białoruś – to dwie strony tej samej monety bitej przez Moskwę.
Polska właściwie odczytała rosyjskie intencje. Podobnie jak ongiś Węgry, które umocniły swoje granice na szlaku bałkańskim, teraz nasz kraj postawił zaporę nie do przebycia. Rząd postawił tamę nielegalnej migracji z Afryki. Unikamy w ten sposób wielu problemów społecznych. Natomiast przyjechać do Polski mogą wszyscy, którzy chcą się uczyć i pracować w naszym kraju. Tego rozróżnienia najwyraźniej nie pojmuje rodzima opozycja.