Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Królowa na wygnaniu - szekspirowski show Angeli Merkel. Szerszy kontekst

Pokaźnych rozmiarów dębowe figury szachowe, statuetka bożka Kairosa, portret Konrada Adenauera pędzla Oskara Kokoschki z 1966 r., czerwona poduszka w kształcie serca – to atrybuty kanclerskiej emerytury Angeli Merkel stłoczone w jej biurze przy Unter den Linden 71. Ciasnym w porównaniu z wcześniejszymi biurami w Kanzleramcie, ale i oddającym ducha jej samej naszkicowanej w ostatnim numerze „Spiegla” przez Aleksandra Osanga. Nie bez powodu Osang, który przez ostatni rok towarzyszył Merkel w jej nowym życiu na emeryturze (sam pisze o „wygnaniu”), już na wstępie ukazuje byłą kanclerz jako lokatorkę domku dla lalek. Pada wiele patetycznych porównań, są czarownice z „Makbeta”, Schiller, nawiązania do Chamberlaina i Elżbiety II, a pod koniec tego miejscami nieznośnie sentymentalnego portretu prawie słyszymy dzwonek wzywający deputowanych Bundestagu na głosowanie. Ich – tak, jej już nie. A w tle Putin, Ukraina, sympatie i antypatie polityczne, medaliony z jelenia, poczucie rozczarowania, spisywanie wspomnień i partie szachów, których już nikt poważny z nią nie rozegra.

By Kremlin.ru, CC BY 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=85813841

10 stron – tyle redakcja „Spiegla” poświęciła na reportażową opowieść Aleksandra Osanga o emeryturze Angeli Merkel. Tekst zilustrowano archiwalnymi zdjęciami byłej kanclerz z najważniejszych momentów jej politycznego życia, ale również portretami autorstwa Herlinde Koelbl powstałymi w latach 1991–2021. Portrety miały zresztą swoje pięć minut sławy, wystawiono je w nowym gmachu Niemieckiego Muzeum Historycznego w Berlinie równolegle z wystawą poświęconą „poczuciu niemieckości” w twórczości Wagnera. Wystawę zainaugurowano już po napaści Federacji Rosyjskiej na Ukrainę, podniosły się wtedy głosy, że to nie najlepszy moment na tak ostentacyjne, oderwane od bieżących wydarzeń honorowanie dorobku Merkel. Ale krytyka odbiła się od ściany. Portrety zawisły w kilku salach, fotografowanie zakazane, w księdze pamiątkowej same serduszka, kwiatki i podziękowania dla „Angie”. A dwa miesiące później, w czerwcu, na scenie brechtowskiego Berliner Ensemble Angela Merkel udzieliła pierwszego wywiadu po przejściu na kanclerską emeryturę. Rozmowę przeprowadził Aleksander Osang, dziennikarz i pisarz nieukrywający głębokiego przywiązania do byłej kanclerz. Różnie ten wywiad oceniano, dla jednych był popisem bezczelności Merkel, która nie zamierzała wyrazić skruchy w związku ze swoją 16-letnią błędną polityką względem Rosji, i na scenie teatru to wybrzmiało, inni podkreślali imponującą pewność siebie byłej kanclerz, zadawano sobie też teatralnym szeptem pytanie, czy gdyby została w Kanzleramcie, Putin odważyłby się zaatakować Ukrainę. Tego typu pytania wciąż w Niemczech krążą, a poważni politycy odpowiadają na nie twierdząco. Sigmar Gabriel, jeden z bohaterów reportażu, jest wręcz przekonany, że Rosja nie napadłaby swojego sąsiada, gdyby Merkel wciąż rządziła, ponieważ „niesamowicie ją szanował”. Gabriel pojawia się zresztą w bardzo konkretnym kontekście, jako syn miasta Goslar, na którego prośbę była kanclerz zamiast – parafrazując tekst – jechać na wysokopłatny wykład gdzieś w Stanach  jedzie do Goslar i tam przemawia. Widać też ogromną lojalność polityka SPD, byłego wicekanclerza w jej rządzie, względem Merkel, kiedy schodzi na temat Nord Streamu 2, Gabriel broni polityki Merkel, zrzucając odpowiedzialność na „ówczesną liberalizację unijnego podejścia do polityki energetycznej”.

Poza tym wypowiedź Gabriela wpisuje się w narrację o „wielkiej Merkel” i „małym Scholzu”, który miał odejść od polityki swojej poprzedniczki, rujnując tym samym pomnik, który jej postawiono za życia. To nawet zabawne, z jaką złośliwością Osang obszedł się z Olafem Scholzem, wprowadzając go do tekstu jako właśnie „małego, trochę sztywnego socjaldemokratę w ciasnych garniturach”, by za chwilę stwierdzić, że „jej następca ją wydziedziczył”, a „Angela Merkel z wzoru do naśladowania stała się winną, z zarządzającą kryzysem jego sprawczynią”. Sam opis Scholza trąci uszczypliwością, choć w istocie charyzmy i tego wszystkiego, co Amerykanie nazywają „leadership”, w aktualnym kanclerzu jak dotąd ujawniło się niezbyt wiele. Scholz w kampanii wyborczej próbował nawiązywać do Helmuta Schmidta, polityka łączącego w swoim wizerunku pewien sznyt intelektualny z obrazem „twardziela”. Z nieodłącznym papierosem był chyba jednak Schmidt postacią większego formatu, podczas gdy obecny szef rządu na razie sprawia wrażenie przygniecionego kryzysem głównego księgowego korporacji. Tylko że to nie on jest głównym autorem tego kryzysu i szpilki zafascynowanego „dziedzictwem” Merkel publicysty nie zdołają tego zmienić. W tym sensie zarzut „wydziedziczenia” Merkel jawi się jako przyklejony na siłę, to nie Scholz zdekonstruował jej politykę, gdyby nie wojna – kontynuowałby kurs swojej poprzedniczki. To Merkel samodzielnie zapracowała przez 16 lat rządów na własny demontaż, a czas to tylko przypieczętował.

Afera kliszowa i Bukareszt 2008: spojrzenie pierwsze

Na początku, w warstwie topograficzno-orientacyjnej Osang skupia się na wystroju biura Merkel, po przedstawieniu bożka Kairosa, szachów i serduszkowej poduszki snuje opowieść o poprzednich lokatorach zajmowanego przez nią dziś biura – Margot Honecker (która wówczas widziała z jego okien mur berliński) i Helmuta Kohla. Podobno gdy Merkel dowiedziała się, że małżonka Honeckera zajmowała przed nią pomieszczenia przy Unter den Linden 71, miała zawołać: „o cholera! ”. Potem następuje wspomnienie uroczystego capstrzyku z pochodniami w grudniu ubiegłego roku. Merkel w czarnym płaszczu siedząca nieruchomo w fotelu, przed nią orkiestra Bundeswehry odtwarzająca w marszowym rytmie szlagier Niny Hagen z 1974 r. o niefrasobliwym Michale, który zapomniał zabrać na wycieczkę kolorową kliszę do aparatu i teraz „wszystko łącznie z Hagen będzie czarno-białe”. Hagen, wykonując tę piosenkę po raz pierwszy, miała 19 lat, Merkel była rok starsza, piosenka o kliszowej aferze zawędrowała z nią aż do Kanzleramtu, a potem, już po odejściu, gdziekolwiek by się później Merkel pojawiła, ktoś jej ten hit intonował. Sama Nina Hagen poproszona o skomentowanie wyboru Merkel (każdy ustępujący kanclerz, prezydent, minister obrony i generał zgodnie z tradycją sam dobierał repertuar, Schröder odchodził przy „My way”, minister Karl Theodor zu Guttenberg przy „Smoke on the Water” Deep Purple, a obecna szefowa KE, Ursula von der Leyen, przy „Wind of Change” Scorpions) była zdumiona. Sam detal z utworem Hagen przestaje nim być, kiedy pomyśli się o głębokim zakorzenieniu Merkel w Ostach, nawet jeżeli dzisiejsi wschodni Niemcy są w większości przeciwnikami Merkel, uznając ją za zdrajczynię ich interesów, to ona sama mentalnie do końca tkwi we wspomnieniach z lat młodości, a te nierozerwalnie łączą się z NRD. Taka narracja jest i była typowa dla wszystkich biografii Merkel, Osang jako autor jej dziesięciostronicowego portretu nie porzuca utartej konwencji. Wręcz przeciwnie, zabiera czytelników na wycieczkę po Brandenburgii, do wybudowanego przez hugenotów kościoła, który jej ojciec, Horst Kasner, przez przeciwników zwany „Czerwonym Pastorem”, wyremontował już po upadku muru. Merkel, opowiadając Osangowi o motywach rzeźbiarskich na fasadzie brandenburskiego kościółka, nawiązuje do włoskiego renesansu i tu – jak zauważa autor – „znów jesteśmy przy wojnie”, bo kolejne myśli biegną ku urlopowi we Florencji. Pierwszemu po przejściu na emeryturę. Świat Zachodu ze zgrozą patrzył na odkryte w Buczy masowe groby Ukraińców, a Angela Merkel zachwycała się posągiem Dawida. Sprawa nabrała rozgłosu, stając się nośnym świadectwem bezduszności Merkel. Ona sama w reportażu „Spiegla” tłumaczy, że „miała poczucie, że powinna interweniować, ale nie może. Nikt nie chciał jej przy stole”. Tego typu tłumaczenie sugerujące bezsilność stanowi jeden z filarów narracji, podobnie Merkel opowiada o swoim ostatnim spotkaniu z Putinem, że zamiast w cztery oczy – jak zazwyczaj – rozmowa odbyła się z udziałem Ławrowa, co Merkel zinterpretowała jako znak, że już nie ma mocy przebicia. Ten sam motyw towarzyszy jej tłumaczeniom o planach „powołania specjalnego formatu do rozmów z Rosją w ramach Rady Unii Europejskiej”, ale „nie miała już siły, by postawić na swoim”. Pod podszewką tego stwierdzenia czai się sugestia, że gdyby jej pomysł zrealizowano, może Putin by nie zaatakował. Czy żałuje? Czy czuje się winna? „Jedyne, co może teraz zrobić, to przyznać się do błędu, upaść na kolana. Wszyscy chcą przeprosin, przede wszystkim za politykę względem Rosji. Chce tego zarówno Wolfgang Schäuble, jak i 86 proc. czytelników newslettera magazynu »Zeit«. Ale ona – tak przynajmniej to wygląda – nie chce przeprosić, ponieważ nie wie, czy istotnie źle obstawiła, czy historia na końcu nie przyzna jej racji” – pisze Osang. I to tłumaczenie również nie odbiega zbyt daleko od narracji, jaką Merkel przyjęła już w czasie rozmowy na deskach Berliner Ensemble. Czyli z jednej strony przywołuje „bezsilność”, z drugiej nie bierze pod uwagę przyznania się do popełnionych błędów. Nawet wspominając szczyt NATO w Bukareszcie z 2008 r., podczas którego zawetowała członkostwo w Sojuszu Północnoatlantyckim dla Ukrainy i Gruzji, nie nachodzi ją refleksja, że popełniła błąd. W jej mniemaniu „Ukraina dostała więcej czasu, by się zbroić”, bo gdyby wtedy rozpoczęto rozmowy akcesyjne, „Putin by uderzył”. I aż ciarki przechodzą, kiedy człowiek sobie przypomni wykłady najbardziej prominentnej przedstawicielki obozu „Russlandversteher” Gabriele Krone-Schmalz, która nawet po 24 lutym publicznie głosi, że rozszerzenie NATO na wschód m.in. o Polskę było błędem, bo tylko rozsierdziło Rosję, która „ma prawo do swoich obaw”. Jest to tok myślenia właściwy środowiskom prokremlowskim i była kanclerz Niemiec, uciekając się do wyjaśnień w podobnym tonie w odniesieniu do Ukrainy i Gruzji, wcale daleko od nich nie odbiega. To, co warto jednak jeszcze odnotować przy okazji wątku ze szczytem z 2008 r., to Merkel, wspominając tamtą decyzję, przyznaje, że „poza kilkoma ekspertami nikt się tym w Niemczech nie interesował”. Przy czym mówi o tym, niejako tłumacząc się z tego, że powodów swojej decyzji z 2008 r. nie wyjaśniła społeczeństwu. I wychodzi na to, że po pierwsze – kuchnia polityczna interesuje nielicznych, po drugie – „jak się coś szczegółowo tłumaczy, to społeczeństwo może nabrać podejrzeń, że nie ma się wystarczającej mocy, by postanowienie przeforsować”. I tę uwagę należałoby potraktować uniwersalnie, jako instrument systemu Angeli Merkel, która przez 16 lat unikała naświetlania tła swoich decyzji, bez „zbędnych ceregieli” forsując transformację energetyczną, politykę migracyjną etc.

Szekspir w Meklemburgii

Tak było pięknie – zdaje się wzdychać autor reportażu. Kiedy odchodziła, wszyscy kłaniali się przed jej wielkością. Pierwsza… pierwsza kobieta kanclerz, pierwsza kanclerz ze wschodnich Niemiec, „monarchini” Europy, „Mutti” Niemców i opiekunka uchodźców. Przeciwniczka wszelkich „populistów i machos” tego świata. W historycznych rankingach kanclerzy zaraz za Adenauerem i Brandtem, a przed Kohlem (podobno najmłodsi z głosujących nie bardzo nawet wiedzieli, kim był Kohl). Mimo pandemii, mimo widma kryzysu i nierozwiązanych problemów chociażby z systemem zdrowotnym czy cyfryzacją, czy powracających pytań o bilans polityki migracyjnej, mimo że po tych 16 latach Niemcy mieli nieco dość jej, a ona Niemców – nastrój był podniosły. Wojna wszystko zepsuła. Wojna, która co prawda trwała od 2014, ale to było daleko, a poza tym przecież „to Merkel” doprowadziła do porozumień mińskich, wystarczyło, żeby ci tam, na Wschodzie, po prostu się zastosowali. Tym razem przyszła w całym swym bezmiarze i okrucieństwie. Żadna tam hybrydowa, lokalna i daleka. Pełnoskalowa, bijąca w oczy obrazami i przede wszystkim zmuszająca do pytań i redefinicji wszystkiego. Powodująca kryzys, którego nie da się – według metod zalecanych przez panią kanclerz – przeczekać ani wysiedzieć.

Padają pytania o Putina, o Nord Stream, o Ukrainę. Na szczęście nie stawiają jej na równi ze Schröderem, komisji śledczej mimo pewnych głosów wśród Zielonych raczej nie zobaczymy – w końcu to Niemcy, nikt tu nie będzie przesadzał z rozliczeniami.

Merkel podziwia walkę Ukraińców, naturalnie. Do Buczy nie pojechała – zamiast tego zwiedzała zabytki północnych Włoch w towarzystwie historyka sztuki Horsta Bredekampa. Podróż śladem źródeł kultury, gdy świat dowiadywał się o rosyjskich zbrodniach wojennych, stała się jednym z najbardziej sugestywnych obrazów Merkel po 24 lutym.

W ogóle można odnieść wrażenie, że Angela Merkel ucieka od pytań o kulturę i historię. Autor „Spiegla” kreśli obraz pani kanclerz, która podczas zimowych tygodni, gdy Putin gromadził wojska na granicy Ukrainy, spacerowała nad brzegiem Bałtyku i słuchała „Makbeta”.

„Gdy wrzawa ciszy polegnie, ktoś zwycięży, ktoś polegnie” (przekł. Stanisław Barańczak) – tak brzmią przywoływane przez Osanga słowa czarownicy z pierwszej sceny, pierwszego aktu tragedii Szekspira. Niemcy zawsze lubili myśleć słowami angielskiego dramaturga. W końcu już Goethe uznał go za geniusza, a Gerhart Hauptmann wręcz sugerował, że tylko Niemcy potrafią właściwie zinterpretować szekspirowskie sztuki. Czy jednak ten obraz kanclerz intelektualistki rozmyślającej o nieuchronnej wojnie razem z Szekspirem w nieco ponurych zimowych pejzażach Meklemburgii, obraz tak bardzo niemiecki (jeszcze tylko brakuje odwołania do pejzaży Caspara Friedricha) nie jest po prostu fałszywy?

Dramat Szekspira, jak każde genialne dzieło, pomaga spojrzeć na własne życie i czasy w perspektywie uniwersalnej i historycznej. Ale też kryje się w tym pułapka – świat wielkich dzieł to świat kierowany przez fatum, przeznaczenie, opatrzność, Boga lub „mechanizm historii”. Zawsze była jakaś wojna, zawsze będzie, cóż można na to poradzić? Zbyt łatwe uciekanie w klasykę pozwala zapomnieć o odpowiedzialności jak najbardziej przyziemnej i jednostkowej.

Zaraz po tym szekspirowskim ekskursie rozmówcy wracają do czerwca 2021. Na szczycie europejskim Merkel z Macronem proponują spotkanie liderów UE z Putinem. – Niestety niektórzy się sprzeciwili, a ja już nie miałam dość siły, by to przeforsować – wspomina z żalem pani kanclerz. Ci „niektórzy” torpedujący „dyplomatyczne” pomysły francusko-niemieckie to Polska i kraje bałtyckie, o czym w rozmowie się nie wspomina, żeby komuś nie przyszło do głowy, że ci Polacy czasem mają rację. Angela Merkel wierzy, że dyplomacją można było powstrzymać wojnę. Mimo że równocześnie przyznaje – dla Putina liczy się tylko siła. A więc jednak nie zrozumiała. Szekspir, Schiller i inni klasycy nie pomogli.

W butach Chamberlaina? Bukareszt 2008: spojrzenie drugie

Co może robić polityk na emeryturze, gdy już nie proszą o rady? Czasem wystąpić, np. na uroczystości ku czci Helmuta Kohla, i powiedzieć, że „kanclerz zjednoczenia”, gdyby żył, już myślałby o relacjach z Rosją po wojnie. Bo przecież wojna kiedyś się skończy. „Poważne traktowanie Rosji to nie wyraz słabości, lecz mądrości” – mówi Merkel we wrześniu na uroczystości powołania Fundacji im. Helmuta Kohla.

Polityk na emeryturze ma poza tym czas, może więcej czytać – dużo lektur o historii, zwłaszcza o tym, jak wyglądało budowanie pokoju po kolejnych wojnach – religijnych w XVI w., trzydziestoletniej, napoleońskich, I światowej. Może też oglądać filmy. Zachwyca się kreacją Jeremy’ego Ironsa w produkcji Netflixa „Monachium. W obliczu wojny”. Angela Merkel w ogóle ceni dobrych aktorów (może dostrzega podobieństwo profesji z politykami?), niemiecki gwiazdor Ulrich Matthes wymieniany jest w tekście jako jeden z jej bliskich znajomych. Merkel przywołuje jego nazwisko, również pokazując Osangowi wnętrze pohugenockiego kościółka – „Ulrich Matthes miał tu kiedyś wykład” – mówi Merkel. Sam autor zaś nadmienia, że kiedy poprosił Matthesa o spotkanie w trakcie pisania reportażu, by opowiedział mu o Merkel, ten odmówił. Lojalność. Tak jak za czasu kanclerstwa. „A kto paple, ten wylatuje” – żartuje Osang.

Tak więc Matthes to przyjaciel, ale w wypadku przywołanego przez Merkel Ironsa ciekawy jest polityczny kontekst roli. Wielki Brytyjczyk gra premiera Neville’a Chamberlaina. Ten szef brytyjskiego rządu, kojarzony zwykle z błędami i złudzeniami polityki appeasmentu wobec Hitlera, jest tu pokazany jako strateg, który stara się odsunąć od Wielkiej Brytanii moment wejścia do wojny i dzięki temu daje jej czas na przygotowanie do starcia. Zostawmy na boku spory o Chamberlaina i politykę lat 30. XX w., niesamowity jest wniosek, jaki Merkel z tego wszystkiego wysnuwa. „Ja też odsunęłam konflikt”, mówi Merkel, odnosząc się do Bukaresztu 2008. Gdyby nie zablokowanie wtedy natowskich ambicji Ukrainy, Putin uderzyłby znacznie wcześniej. Angela Merkel naprawdę uważa, że to jej polityka pozwoliła Ukrainie przygotować się do wojny. To zestawienie w pozytywnym świetle własnej polityki z „duchem” Monachium 1938 jest dość szokujące. Robin Alexander z „Die Welt”, jeden z politycznych „kronikarzy” kanclerstwa Merkel, zwrócił już uwagę w twitterowym wpisie, że porównanie jej polityki do tamtych wydarzeń bywa przywoływane w sposób naturalnie nieuprawniony, w „Osteuropie”. Ale żeby ona sama to przyznawała… to jest chyba brak redaktorskiej czujności.

A jednak polityczne zwierzę

A przecież Angela Merkel, nie rozumiejąc albo udając, że nie rozumie wielu spraw, jest rasowym i niewątpliwie ciekawym przykładem politycznego zwierzęcia. Frapujące są zapisane przez autora wywiadu słowa o zmianie w Azji Środkowej, o Kazachstanie, który wyrywa się spod rosyjskiej kurateli, i o tym, że skorzystają na tym Chiny. Pani Merkel może udawać, że nie rozumie skutków własnej polityki, ale rozumie, jakie są już w tej chwili dalekosiężne skutki wojny.

Polityk na emeryturze może pisać pamiętniki. Wraz z nieodłączną szefową biura Beatą Baumann planowały kiedyś napisać książkę o „złotym” (dla pani Merkel, nie dla świata) roku 2015, gdy za „opanowanie” kryzysu migracyjnego została „człowiekiem roku” magazynu „Time”. Ale potem przyszły czasy pandemii, następnie Putin i wojna… trzeba bronić własnego dorobku, „dziedzictwa”. Niemcy to kraj poważnego rynku książki, więc podobno znalazł się już stosowny wydawca, który zapłaci, tak jak należy płacić, za wspomnienia kanclerzy Niemiec. Co tam się znajdzie? Czy dalsza garść wezwań do dyplomacji i pochwała własnej polityki wschodniej? Czy Angela Merkel wspomni o swojej obecności na Westerplatte w 2009 r., kiedy prezydent Lech Kaczyński mówił, że Monachium ’38 to był ogromny błąd i że nigdy nie wolno ustępować imperializmom, bo to się zawsze kończy tragedią. A Putin w swoim wystąpieniu kusił wizją „wielkich krajów”, które same wszystko ustalą. A może zamiast autorefleksji będzie garść porad o „głębokim oddechu” i „przeczekiwaniu” problemów. Na pewno nie zabraknie kąśliwych uwag o innych politykach, wywiad jest przecież pełen powracających zestawień „rywali”. W pewnym momencie Osang pisze, jakich polityków Angela Merkel potrafi „naśladować” według sposobu wypowiedzi: Seehofer, Sarkozy, Putin, Schröder, Bush i Kaczyński. Ciekawa lista. Być może Merkel zamiast po 1989 r. na deskach CDU powinna występować na tych właściwych, teatralnych. To w końcu bliskie polityce. A już bez złośliwości – warto przeczytać reportaż Aleksandra Osanga w całości, nie w wersji okrojonej do wypreparowanych newsów. Kontekst ma znaczenie. Nawet jeżeli może się wydawać, że czytanie o takich szczegółach, jak Merkel żądająca kurek do wątróbki cielęcej wbrew rekomendacji szefa kuchni czy rozwodząca się nad tym, że w Ameryce byli prezydenci opływają w luksusy, w Niemczech co najwyżej pośmiertnie mogą dostać fundację swojego imienia, wydają się nieistotne.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Olga Doleśniak-Harczuk,Antoni Opaliński/PR24