10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Brexit - zaczął się w 2016 roku, choć nikt nie znał tego określenia. Oto długa droga Brytyjczyków

Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, co nastąpi dziś o godz. 23.00 czasu londyńskiego, czyli o północy czasu środkowoeuropejskiego, to konsekwencja całej sekwencji zdarzeń. Wszystko zaczęło się 23 czerwca 2016 roku, kiedy 52 proc. uprawnionych do głosowania w referendum opowiedziało się za wyjściem ze Wspólnoty. Przypominamy „długą drogą do brexitu”.

Zdjęcie ilustracyjne / pixabay.com/TheDigitalArtist/creativecommons.org/publicdomain/zero/1.0/deed.pl

Historia brexitu, który jeszcze nie był tak określany, zaczęła się kilka lat wcześniej. Konserwatywny premier David Cameron, zmagający się z rosnącą presją ze strony części eurosceptycznych posłów z własnej partii, obiecał, że jeśli w 2015 r. wygra ponownie wybory, przeprowadzi referendum w sprawie dalszego członkostwa w UE. Cameron liczył, że zwycięstwo zwolenników pozostania – które wydawało się przesądzone – zamknie ten temat na wiele lat. Zarazem aby przekonać Brytyjczyków do pozostania, zapowiedział, że wynegocjuje z Brukselą pewne ustępstwa, zwłaszcza w kwestii ograniczenia imigracji.

UE była bardzo niechętna, by robić wyjątek od zasady swobody przepływu osób – szczególnie się temu sprzeciwiały nowe państwa członkowskie – ale ostatecznie osiągnięto kompromis, zgodnie z którym Wielka Brytania w przypadku wyjątkowo silnej presji migracyjnej będzie mogła zastosować tzw. hamulec bezpieczeństwa, ale tylko na określony czas.

Cameron dał członkom rządu i Partii Konserwatywnej wolną rękę w referendum, choć większość ministrów opowiedziała się za pozostaniem w Unii, podobnie jak dwa pozostałe główne ugrupowania – Partia Pracy i Liberalni Demokraci, większość biznesu, establishmentu i mediów. Kluczowym jak się później okazało punktem kampanii było poparcie opowiedzenie się za wyjściem z Unii przez popularnego konserwatywnego burmistrza Londynu, Borisa Johnsona. Kampanii, która zresztą charakteryzowała się po obu stronach wyjątkowo dużą liczbą półprawd, nierealnych obietnic czy przeszacowanych zagrożeń.

Wbrew wszystkim sondażom, w referendum Brytyjczycy opowiedzieli się za wyjściem z UE. A dokładniej wyjście poparła większość mieszkańców Anglii i Walii, natomiast większość mieszkańców Szkocji i Irlandii Północnej była temu przeciwna.

Pierwszym politycznym skutkiem referendum było ustąpienie Camerona z funkcji szefa partii i rządu. Jego następczynią została dotychczasowa minister spraw wewnętrznych Theresa May, która wprawdzie też opowiadała się za pozostaniem w UE, ale niezbyt się angażowała w kampanię i zapowiedziała, że będzie honorować wynik referendum.

Był on zaskoczeniem dla brytyjskiej klasy politycznej, która zupełnie nie była przygotowana do takiego scenariusza i rząd na początku zupełnie nie wiedział, co i jak będzie chciał osiągnąć w negocjacjach rozwodowych z UE. W efekcie dopiero 29 marca 2017 r. Theresa May przesłała do Brukseli oficjalny wniosek o wyjście z UE. Zgodnie z traktatem lizbońskim, od tego momentu rozpoczął się dwuletni okres na sfinalizowanie procesu wyjścia – już wówczas powszechnie nazywanego brexitem – co oznaczało, że powinno nastąpić ono 29 marca 2019 r.

Spośród trzech głównych obszarów negocjacyjnych – rozliczeń finansowych, praw obywateli UE w Wielkiej Brytanii i brytyjskich w UE oraz statusu granicy między Irlandią Północną a Irlandią, najtrudniejszą okazała się ta ostatnia. Rozwiązano ją przy pomocy zapisu nazwanego irlandzkim bezpiecznikiem (backstopem), który przewidywał, że pozostanie Irlandii Północnej w elementach jednolitego rynku, a całego Zjednoczonego Królestwa w unii celnej do czasu osiągnięcia docelowego rozwiązania, co zdaniem eurosceptyków oznaczało możliwość pozostania na zawsze. 

W efekcie porozumienie, które zostało zawarte w listopadzie 2018 r. i poparte przez rządy Wielkiej Brytanii oraz pozostałych państw członkowskich, napotkało na potężny opór w Izbie Gmin. Po dwóch pierwszych przegranych głosowaniach nad porozumieniem – w styczniu i marcu 2019 r. – Theresa May zwróciła się do Unii o odłożenie terminu wyjścia (nową datą brexitu został 31 października 2019 r.), a kilka tygodni po trzecim, widząc, że nie ma szans na jego przeforsowanie, złożyła rezygnację z funkcji premiera.

Jej następcą został Boris Johnson, który zapowiedział, że chce renegocjacji porozumienia, co UE kategorycznie wykluczała. Johnson natomiast kategorycznie wykluczał złożenie wniosku o kolejne opóźnienie brexitu, zapewniając, że gotowy jest na wyjście z Unii bez umowy. Ostatecznie jednak obie strony nie dotrzymały swoich kategorycznych stwierdzeń. UE zgodziła się na renegocjowanie i zastąpienie irlandzkiego backstopu rozwiązaniem zaproponowanym przez Johnsona. Porozumienie w tej sprawie osiągnięto w połowie października, co jeszcze dawało szansę na dotrzymanie terminu brexitu. Izba Gmin jednak uzależniła poparcie dla porozumienia od wcześniejszego przyjęcia towarzyszącej jej ustawy, a ponieważ nie zgodziła się na szybką ścieżkę legislacyjną dla niej, Johnson został zmuszony do wystąpienia o kolejne opóźnienie brexitu – tym razem do 31 stycznia 2020 r.

Wyjście Wielkiej Brytanii z UE nie kończy jeszcze procesu brexitu, bo rozpoczyna ono trwający do końca roku okres przejściowy, w którym większość rzeczy będzie się odbywać na dotychczasowych zasadach (z wyjątkiem tego, że Londyn straci jakikolwiek wpływ na decyzje unijne). W czasie okresu przejściowego powinny się rozpocząć i zakończyć negocjacje na temat przyszłych stosunków między obydwoma stronami, zwłaszcza handlowych. Jeśli takiej umowy nie będzie, od początku 2021 r. w handlu zaczną obowiązywać cła i regulacje pozataryfowe. Chyba, że okres przejściowy zostanie wydłużony, ale Boris Johnson kategorycznie wyklucza takie rozwiązanie.

Więcej o tym weekendowym wydaniu dziennika "Gazeta Polska Codziennie"

 

 



Źródło: PAP, niezalezna.pl

#Brexit #referendum #członkostwo w Unii Europejskiej #Unia Europejska #UE #Wspólnota UE #Wielka Brytania

redakcja