GaPol: TRUMP wypowiada wojnę cenzurze » CZYTAJ TERAZ »

Droga życia zapewniana przez ukraińskich kolejarzy. Wojna z Rosją oczami „ludzi z żelaza”

Ocaleni nazywają pracowników spółki „Ukrzaliznycia”, monopolistycznego przedsiębiorstwa transportu kolejowego na Ukrainie, „ludźmi z żelaza”. A koleje ukraińskie - drogą życia. Kiedy dookoła wybuchały pociski, pociągi „Ukrzaliznyci” niemal codziennie wywoziły mieszkańców najbardziej zagrożonych regionów do bardziej „spokojnych” części kraju i poza jego granice. W tym - do Polski. Łącznie ewakuowano prawie 4 mln. osób. Najpopularniejszymi połączeniami międzynarodowymi nadal są trasy z Ukrainy do Polski.

Iryna Jurczenko z synem
Iryna Jurczenko z synem

Korespondent portalu Niezalezna.pl rozmawiał z pracownikami spółki „Ukrzaliznycia”, którzy brali udział w bezprecedensowej ewakuacji, jakiej niepodległa Ukraina jeszcze nie znała.

WERSJA UKRAIŃSKA / Українська версія

Maszynista lokomotywy z „Zajezdni lokomocyjnej Darnycia” Witalij Nykon i jego asystent Jarosław Romanczenko wyszli na nocną zmianę w pierwszych dniach wojny - 25 i 26 lutego 2022 r. Mężczyźni mówią, że nawet przez chwilę nie przyszła im do głowy myśl „nie stawić się w pracy”. Bez względu na to, że nad Ukrainą już przeleciały rakiety.

- Gdzieś o 5:20 rano zaczęliśmy ruszać. Aż nagle w rejonie mostu Powitroflotśkiego padły strzały. Wszystko było jak w prawdziwym filmie akcji. Nie zdążyliśmy się zorientować, że nasza lokomotywa została ostrzelana z broni automatycznej. W pojazd trafiły cztery kule. Dwie z nich - w kabinę maszynisty, a dwie pozostałe trafiły w instalację wysokiego napięcia

– wspominają kolejarze.

Na szczęście nikt nie ucierpiał. Ale lokomotywa doznała poważnych uszkodzeń. Trafione przez kule sprzęt elektryczny i zasilenie elektryczne popsuły się. „Zraniona” lokomotywa ledwie dojechała do stacji Kijów-Pasażerski, blokując ruch dla innych pociągów. I to w tym czasie, kiedy już setki tysięcy Ukraińców czekały na ewakuację… Rozumiejąc, jak groźna jest sytuacja dla nich i pasażerów, Witalij i Jarosław próbowali na wszelkie sposoby wznowić pracę lokomotywy, by można było ruszyć dalej. Udało się. I dokładnie według rozkładu do lokomotywy dołączono wagony pasażerskiego pociągu nr 75 „Krzywy Róg-Kijów”.

Podróż w czasie bombardowania

Konduktorka międzynarodowego pociągu „Kijów-Hełm” Iryna Jurczenko do pracy na kolei trafiła jeszcze jako studentka-praktykantka. I od razu na wówczas elitarny pociąg „Kijów – Moskwa”. Iryna wspomina, że była tak zakochana w swoim zawodzie, że pomagała nawet konduktorom z sąsiednich wagonów.

- Mieliśmy bardzo surowego kierownika Anatolija Lohwynenkę. Na zawsze nauczył mnie dyscypliny i porządku. Otrzymałam niezwykłe doświadczenie i szkołę. Pomogło mi to niejednokrotnie, gdy zostałam konduktorką „luksusowego” pociągu „Kijów-Użgorod”

– mówi kobieta.

- Jako pierwsi w czasie pandemii koronawirusa woziliśmy ratowników i medyków. Myśleliśmy, że przeżyliśmy wielką katastrofę. Nikt z nas wiedział, jakie nieszczęście nas dopiero czeka...

- mówi pracowniczka spółki transportowej.

25 lutego miała zmiane. - Tego dnia moja córka zawołała: „Mamo, nigdzie nie idź! Nacierają na Kijów”. A ja od razu zrozumiałam, że muszę w jakikolwiek sposób dostać się do pracy. Przecież mój syn jest żołnierzem pułku „Azow” w Mariupolu. Jak bym mogła zostać i schować się w domu?! Znalazłam ostatni samochód, kierowca którego udawał się do Kijowa. Jechaliśmy w milczeniu. Przez Borodziankę, Buczę, Irpień. Czytaliśmy wiadomość, że walki toczyły się już pod Hostomelem. Wtedy podczas jazdy zauważyłam jeszcze, że od Borodzianki do Irpienia zawisła nienaturalna, niesamowicie straszna chmura. Kiedy dotarliśmy na dworzec, dowiedzieliśmy się, że trasa, którą jechaliśmy, została już zbombardowana – wspomina ze smutkiem kobieta. I opowiada, co się wtedy wydarzyło na peronie:

- Podstawiany jest pociąg, by załadować pasażerów. A tutaj… prawdziwa katastrofa… Tłum. Krzyki, jęki, płacz… Alarm. Panika. Trudno było nawet patrzeć. A przecież trzeba pracować, bo ludzie z szaleńczym naporem rzucili się do wagonów. Luksusowych, sypialnych i tych z kuszetkami… Nikt nie patrzy. Oby wskoczyć do drzwi. Ktoś krzyczy: „Mam bilety”. Na próżno! Wszyscy naraz wskakują. Pchają się mężczyźni z walizkami. Biją się, popychają, coś krzyczą, że tam mają pieniądze i ważne dokumenty. Spieram się z nimi. Nie wpuszczam. Do wagonu w pierwszej kolejności podnoszę i wciągam dzieci. Krzyczę: „Ludzie, kochani, wszyscy nie wejdą!”. I nikt nie słyszy

- opowiada Iryna.

- Nie pamiętam, jak zamknęłam drzwi. Naliczyłam 140 osób w „luksusowym” wagonie, gdzie jest zaledwie 18 miejsc – wspomina Iryna. Aby utrzymać porządek w wagonie, od razu rozkazałam: „Ja tu rządzę. Zróbcie mi przejście. Szłam z przedsionka do przedsionka. Światło wyłączajcie! Nie otwierajcie okien. Zasłony trzymajcie zasłonięte. Cisza! Bez histerii! Wyłączyć telefony. Jeśli ktoś musi iść do toalety lub ktoś czuje się niedobrze, powiedzcie mi przez sąsiadów. Wszelki ruch tutaj odbywa się za moją zgodą

– kontynuuje opowieść Iryna. Słowa przychodzą jej z trudem. Bo wspomnienia są zbyt trudne...

- Nagle jakiś dziadek odsuwa zasłonę i krzyczy: „Rakieta”! Sama to widzę, ale syknęła na niego: „Cicho bądź. Jedziemy, to najważniejsze”... Za godzinę ludzie trochę wyciszyli swoje emocje i zaczęli dzielić się własnym żalem. Mówię: „Każdy ma ten sam żal”... A przecież też musiałam się trzymać. Córka została w Kijowie, a mój syn - w Mariupolu

– podsumowuje pracownik „Ukrzaliznycia”.

Ewakuacja na własną odpowiedzialność

Jej kolega, kierownik lokalnego limańskiego oddziału „Ukrzaliznycia” w obwodzie donieckim (ukr. Лиманська дистанція електропостачання) obsługującego ruch elektrycznych pojazdów trakcyjnych, Ołeksandr Martynenko, wspomina dzień 13 marca, kiedy około szóstej rano dwa samoloty wroga dokonały nalotu na mosty samochodowe i kolejowe przez rzekę Siwerśkyj Doneć na trasie Brusin-Prydoniecka.

- Akurat tu planowano zorganizować stały ruch pociągów ewakuacyjnych. W wyniku bombardowania cała sieć trakcyjna i linie automatycznego blokowania ruchu zostały uszkodzone. Przejazd był niemożliwy. W tym samym czasie na stacji Liman na ewakuację czekało ponad 600 osób, wsród nich 200dzieci. Rozumiałem, że trzeba działać natychmiast. Strasznie, ale co robić?

– wspomina swoje rozterki mężczyzna.

- Setki osób czekają. Oni nie do końca rozumieją, dlaczego nie mogą wyjechać. Modlą się, kłócą się, przytulają swoje dzieci. Skonsultowałem się z kierownictwem serwisu, a następnie wspólnie z elektrykiem sieci trakcyjnej Serhijem Hrymaiło postanowiliśmy spróbować naprawić linie na własne ryzyko

– opowiada kierownik.

Na moście zobaczyli straszny obraz: wszystkie druty i elementy zawieszenia stykowego wisiały i leżały na torach oraz na ziemi, blokując nawet przejście. - Atak z powietrza mógł się powtórzyć. Byliśmy bardzo zdenerwowani, musieliśmy się spieszyć i pamiętać o bezpieczeństwie pracy. Nie mieliśmy prawa popełnić błędu. Nasi energetycy przyłączyli się do pomocy - dodaje Ołeksandr.

W ciągu czterech godzin usuwali, podwiązywali i przeciągali zawieszenie stykowe oraz siatkę pasującą do wymiarów taboru, tak aby nic nie przeszkadzało w przejeździe pociągu. Uszkodzony obszar został naprawiony. - Ze stacji wystartował testowy pociąg. Przejechał. Teraz najważniejsze było jak najszybciej uruchomić pociąg ewakuacyjny. 600 osób, w tym 200 dzieci, zdołało tego dnia wyjechać z Limanu – wspomina Oleksandr.

Ukraina teraz codziennie dziękuje teraz swoim obrońcom - żołnierzom Sił Zbrojnych Ukrainy. Lecz bohaterowie to nie tylko wojskowi. Są to lekarze, policjanci, ratownicy, energetycy, kolejarze. Dziś opowiedzieliśmy tylko kilka historii o ludziach, którzy cicho wykonywali swoją codzienną pracę i dokonali prawdziwych wyczynów. A takich dramatycznych i jednocześnie ciepłych historii są setki. I wszyscy wierzą - Ukraina wygra!

Wołodymyr Buha - ukraiński dziennikarz, autor tekstów piosenek, były wieloletni korespondent Działu Świat „Gazety Polskiej Codziennie”.

Tłumaczyła - Olga Alehno

 



Źródło: niezalezna.pl

Wołodymyr Buha