24 listopada dobiegła końca rejestracja kandydatów w wyborach prezydenckich, które odbędą się na początku przyszłego roku na Tajwanie. Czy kraj ten postawi na jeszcze ściślejszy sojusz z USA, czy też pozwoli na rozpoczęcie procesu wchłaniania wyspy przez ChRL – konsekwencje tego wyboru Tajwańczyków odczuje cały świat.
15 listopada w San Francisco prezydent USA Joe Biden poruszył w rozmowie ze swoim chińskim odpowiednikiem, Xi Jinpinigiem, temat wpływania przez Pekin na wyniki wyborów prezydenckich i parlamentarnych na Tajwanie. „Powiedziałem mu, że oczekuję, że nie będzie żadnych wpływów, żadnych” – zadeklarował Biden.
W wyborach prezydenckich na wyspie początkowo zadeklarowało udział czterech kandydatów. Rządząca proniepodległościowa Demokratyczna Partia Postępu (DPP) wystawiła obecnego wiceprezydenta Williama Laia. Po stronie opozycji było trzech kandydatów, co właściwie gwarantowało zwycięstwo znienawidzonego przez Pekin Laia. Chiny rozpoczęły więc działania mające na celu zintegrowanie sił opozycji.
Mniej więcej trzy tygodnie przed spotkaniem Biden–Xi Pekin ogłosił, że rozpoczął kontrole podatkowe w kluczowych przedsiębiorstwach Foxconn, spółki zależnej grupy Hon Hai, a także „dochodzenia w sprawie użytkowania gruntów Foxconn” w kilku chińskich prowincjach. Założycielem Hon Hai jest tajwański biznesmen Terry Gou, który ogłosił swój udział w wyborach prezydenckich na Tajwanie jako kandydat niezależny. Gdy 22 listopada chińskie władze poinformowały, że w wyniku śledztwa firma Terry’ego Gou będzie musiała zapłacić karę w wysokości 20 tys. juanów (2,8 tys. dolarów) za wykroczenia skarbowe, komentatorzy polityczni na Tajwanie nie mieli złudzeń, że łagodne potraktowanie przez Pekin firmy Foxconn, podwykonawcy Apple, oznacza, że Gou wycofa się z wyborów. Dwa dni później tak też się stało.
Gdy Xi rozmawiał z Bidenem w USA, w Tajpej dwie partie opozycyjne Kuomintang (KMT – Narodowa Partia Chin) i Tajwańska Partia Ludowa (TPP), z których każda wcześniej wystawiła swojego pretendenta do stanowiska prezydenta, ustaliły, że jednak wyłonią wspólnego kandydata. Rozmowy między obiema partiami zorganizował były prezydent Tajwanu z KMT Ma Ying-jeou, który będąc u władzy, ostro forsował politykę zbliżenia z Chinami i któremu marzy się reset. Ma Ying-jeou na przełomie marca i kwietnia br. był w ChRL i pojawiły się głosy w Tajpej, że to właśnie wtedy otrzymał od KPCh misję konsolidacji opozycji.
Przez kilka ostatnich dni przed oczami Tajwańczyków rozgrywała się przedwyborcza opera mydlana. Partie opozycyjne najpierw zgodziły się na wskazanie wspólnych kandydatów na stanowiska prezydenta i wiceprezydenta, toczyły rozmowy, jak do tego doprowadzić, a w końcu pokłóciły się przed kamerami telewizyjnymi. 24 listopada, ostatniego dnia rejestracji kandydatów w Centralnej Komisji Wyborczej, było jasne, że idą oddzielnie. Tę bitwę Pekin przegrał.
Kandydatem KMT na stanowisko prezydenta w wyborach, które wraz z wyborami parlamentarnymi odbędą się 13 stycznia 2024 r., jest 66-letni Hou Yu-ih, były policjant, a obecnie burmistrz Nowego Tajpej, najludniejszego miasta na wyspie. Hou wstąpił do KMT w 1975 r., ale komendantem głównym policji był w latach 2006–2008, a więc za rządów Demokratycznej Partii Postępu (DPP). Nie wszystkim zwolennikom DPP podobał się ten wybór, bo pamiętali rolę Hou w sprawie śmierci 7 kwietnia 1989 r. tajwańskiego wydawcy i działacza na rzecz niepodległości Tajwanu Chenga Nan-juna.
Cheng był oskarżony o próbę zorganizowania rewolty, bo m.in. postulował wprowadzenie nowej konstytucji – konstytucji Republiki Tajwanu.
Na Tajwanie dopiero co zniesiono stan wojenny (w 1987 r.) i nadal rządził Kuomintang. Wydano nakaz aresztowania Chenga, a gdy ten odmówił stawienia się w sądzie, policja próbowała włamać się do jego wydawnictwa, by go aresztować. Wtedy Cheng popełnił samobójstwo przez samospalenie. Policjantami szturmującymi biuro Chenga dowodził właśnie Hou Yu-ih. W rocznicę śmierci tajwańskiego wydawcy rząd DPP ustanowił Dzień Wolności Słowa, a Luna Liu, kierująca Fundacją Wolności im. Chenga Nan-juna, przypomina: „To przerażające, gdy uświadomimy sobie, jakie wartości wyznawał wówczas Hou. Jako członek establishmentu odniósł korzyści ze współpracy z autorytarnym reżimem; pracował dla elit, które rządziły Tajwanem w czasach dyktatury”.
KMT jako kandydata na wiceprezydenta wskazał 73-letniego Jawa Shaw-konga, od lat powiązanego z mediami na wyspie, założyciela Nowej Partii, ultraprochińskiej partii będącej w sojuszu z Kuomintangiem, i właściciela stacji radiowej UFO słynącej z licznych ataków na rząd tajwański, ale nigdy ChRL-owski. Wskazanie na Jawa to ostry kurs prochiński, ale i oznaka, że w KMT nikt inny nie chciał podjąć się tej misji.
Kuomintang i jego kandydat Hou Yu-ih opowiadają się za utrzymaniem bliskich relacji z Pekinem. Od momentu wybuchu wojny na Ukrainie KMT straszy Tajwańczyków, że jeśli będą głosować na DPP, to młodzi, tak jak na Ukrainie, pójdą na wojnę. Głos na Kuomintang przedstawiany jest jako wybór pokoju w Cieśninie Tajwańskiej. Podobnie mówi Pekin. Kilka tygodni temu Song Tao, szef chińskiego Biura ds. Tajwanu, stwierdził, że wybory prezydenckie na Tajwanie to „wybór między wojną a pokojem”.
Hou twierdzi, że będzie w stanie otworzyć kanały komunikacji z Pekinem, czego obecna prezydent Tsai Ing-wen (z DPP) nie była w stanie zrobić, odkąd objęła urząd w 2016 r., bo Pekin po prostu nie chce rozmawiać z przedstawicielami partii proniepodległościowej i określa ich jako separatystów. Według kandydata KMT „dialog uczyniłby Tajwan bezpieczniejszym, zmniejszając ryzyko nieporozumień, a także poprawiając powiązania biznesowe z największym partnerem handlowym wyspy”.
Kandydatem TPP jest 64-letni Ko Wen-je, kiedyś lekarz i burmistrz Tajpej (wybrany na to stanowisko dzięki wsparciu DPP). W 2018 r. w czasie podróży do Polski spotkał się on z Lechem Wałęsą. Według Ko obaj panowie mieli wtedy rozmawiać o „rozliczeniach z przeszłością”. Kandydat TPP często cytuje to, co wtedy miał mu powiedzieć Wałęsa: „Sprawiedliwość okresu przejściowego polega na rozwiązywaniu bieżących problemów, aby uniknąć ich ponownego występowania. Dopiero potem należy pociągać do odpowiedzialności za przeszłe sprawy. Tylko taki porządek jest prawidłowy”. Ko, przedstawiający się jako wielbiciel komunistycznego zbrodniarza Mao Zedonga, odebrał tę wypowiedź jako potwierdzenie, że kwestia rozliczeń z przeszłością, rozliczeń za zbrodnie popełnione przez reżimy autorytarne nie jest istotna.
Kandydatką TPP na stanowisko wiceprezydent jest 45-letnia Cynthia Wu, pochodząca z jednej z najbogatszych rodzin na Tajwanie. TPP lubi przedstawiać się jako tajwańska „trzecia droga”, alternatywa dla DPP i KMT, i jako partia antysystemowa. Wybór dziedziczki ogromnej fortuny jako ubiegającej się o pozycję wiceprezydenta trochę ten wizerunek antysystemowości psuje, ale jak podkreśla wielu komentatorów, zapewnia Ko i TPP finansowanie kampanii.
TPP, tak jak KMT, chce zbliżenia z Pekinem i zmniejszenia dynamiki relacji z USA. Ko Wen-je, polityczny kameleon, który zaczynał swoją karierę polityczną od współpracy z proniepodległościową DPP, a teraz bliżej mu do KMT, to polityk, z którym Pekin wie, że dojdzie do porozumienia.
Kandydatem rządzącej DPP jest 64-letni William Lai, z wykształcenia lekarz. Twierdzi on, że Tajwan nie musi deklarować niepodległości, bo już jest niepodległy. Opowiada się za dywersyfikacją relacji gospodarczych i zmniejszeniem zależności od Chin. Lai będzie kontynuować politykę Tsai Ing-wen polegającą na zwiększaniu zdolności obronnych Tajwanu i wzmacnianiu relacji ze Stanami Zjednoczonymi oraz innymi demokratycznymi partnerami. O tym, jak ważne dla niego będą relacje z Waszyngtonem, świadczy wybór Bi-khim Hsiao, która przez ostatnie trzy lata była przedstawicielką Tajwanu w Stanach Zjednoczonych, na kandydatkę na stanowisko wiceprezydenta. 52-letnia Hsiao jest córką Amerykanki oraz tajwańskiego pastora, b. rektora Teologicznego Uniwersytetu i Seminarium w tajwańskim mieście Tainan.
Występując w maju br. na Forum Sedona, organizowanym przez amerykański think tank McCain Institute, Hsiao stwierdziła, że nie zgadza się z tezą, iż Ameryka powinna porzucić Ukrainę, aby skupić się na Chinach. „Przetrwanie Ukrainy jest też przetrwaniem Tajwanu. Sukces Ukrainy jest naszym sukcesem. (…) Nasze losy są ze sobą ściśle powiązane”, powiedziała Hsiao.
Pekin określa Laia i Hsiao jako „separatystów” i „wichrzycieli”, a kilka dni temu Zhang Youxia, przewodniczący Centralnej Komisji Wojskowej (CKW), jednego z dwóch organów w Chinach sprawujących zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi, straszył, że Chiny „nie okażą absolutnie żadnej litości” każdemu, kto popiera niepodległość Tajwanu. Bi-khim Hsiao, którą „New York Times” nazwał jednym z najbardziej wpływowych ambasadorów w Waszyngtonie, nieraz udowodniła, że potrafi bronić interesów Tajwanu, ale i swoich ideałów.
W roku 2014 r. dla „Gazety Polskiej Codziennie” i Niezalezna.pl relacjonowałam Rewolucję Słoneczników, protest młodych Tajwańczyków przeciwko uzależnianiu przez ówczesny rząd KMT Tajwanu od Chin za pomocą umów gospodarczych. Tajwańskie przedstawicielstwo w Polsce zażądało wtedy usunięcia jednego z moich artykułów dot. protestu. Sprawa zrobiła się głośna, a od tajwańskiego MSZ wyjaśnień w parlamencie żądała ówczesna posłanka DPP Hsiao Bi-khim. Polityk dociekała, dlaczego kuomintangowskie MSZ próbowało kontrolować media w wolnej i demokratycznej Polsce, i pokazała, jak ważne są dla niej wolność słowa i wolne media.
Już kilka dni po rosyjskiej napaści na Ukrainę i braku potępienia tej agresji przez Pekin świat zaczął mówić o Tajwanie. Zaczęto rozumieć, że wygrana Putina ośmieli Xi Jinpinga do wyciągnięcia ręki po Tajwan. Pekin nie wyklucza użycia siły, ale cały czas liczy, że uda się to osiągnąć „pokojowo”, np. poprzez zwycięstwo w wyborach na Tajwanie obozu prochińskiego.
Kandydat DPP William Lai uważa, że „podczas przyszłorocznych wyborów obywatele Tajwanu muszą dokonać wyboru, czy wyspa będzie nadal podążać drogą demokracji, czy też wpadnie w objęcia Chin”. A konsekwencje tego wyboru odczują nie tylko Tajwańczycy.
Tajwan jest półprzewodnikowym gigantem. To z wyspy pochodzi ponad 60 proc. światowej produkcji wszystkich chipów i ok. 90 proc. tych najbardziej wyrafinowanych. Gadżety, które są podstawowymi narzędziami w naszym współczesnym życiu, od telefonów po samochody i maszyny przemysłowe, są napędzane tajwańskimi chipami. Tymczasem Chiny „niemal na każdym etapie procesu produkcji półprzewodników są w zatrważającym stopniu uzależnione od zagranicznych technologii, z których prawie wszystkie są kontrolowane przez geopolitycznych rywali Chin – Tajwan, Japonię, Koreę Południową czy USA”, pisze w wydanej także w Polsce książce pt. „Wojna o chipy” Chris Miller, dyrektor ds. Eurazji w Foreign Policy Research Institute. Jeśli fabryki, które produkują chipy na Tajwanie, będą pod nadzorem komunistycznych Chin, to oznacza to nic innego jak kontrolę Pekinu nad światową gospodarką.
Zwycięstwo opcji prochińskiej na Tajwanie to także krok w kierunku wypchnięcia USA z regionu Indo-Pacyfiku, a to oznaczałoby zmianę, którą odczułaby także Europa, bo Indo-Pacyfik jest odpowiedzialny za 60 proc. światowego PKB. Jest to drugi co do wielkości kierunek unijnego eksportu i lokalizacja czterech z dziesięciu największych partnerów handlowych Unii Europejskiej. Około 40 proc. handlu zagranicznego UE przechodzi przez Morze Południowochińskie, o którym 8 lat temu na Międzynarodowej Konferencji Bezpieczeństwa i Obrony w Londynie, odbywającej się w ramach targów przemysłu wojskowego Defence Security and Equipment International 2015 wiceadmirał Yuan Yubai, ówczesny dowódca Floty Północnej ChRL, powiedział, że „jest, jak sama nazwa wskazuje, obszarem, który należy do Chin”.
Wiemy, co stałoby się, gdyby USA nie były obecne w Europie w momencie rosyjskiej agresji na Ukrainę. Gdyby podobny scenariusz rozegrał się na Indo-Pacyfiku, to poza kontrolą nad Tajwanem, zredukowaniem w regionie wpływów USA, Pekin szybko znalazłby kolejny obiekt ataku. Wszystko to miałoby bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo i dobrobyt w Europie.
Na razie sondaże dają zwycięstwo kandydatowi rządzącej Tajwanem partii DPP Williamowi Laiowi. Jaka będzie ostatecznie decyzja Tajwańczyków, dowiemy się 13 stycznia. Wybrany wtedy nowy prezydent Tajwanu będzie sprawował tę funkcję do 2027 r., czyli do roku, w którym według USA, Chiny będą w pełni gotowe, aby przeprowadzić atak na Tajwan.