Badanie amerykańskiej opinii publicznej, przeprowadzone przez pracownię "Harris" oraz Uniwersytet Harvarda, przyniosło niezwykle alarmujące wyniki. Wśród ankietowanych, 64 proc. stwierdziło, że Federalne Biuro Śledcze (FBI) nie jest instytucją apolityczną, a zamiast tego pozostaje politycznie zaangażowane po konkretniej stronie barykady. Co więcej, w tym samym badaniu aż 70 proc. respondentów wyraziło obawę, że FBI ingerowało w amerykański proces wyborczy.
O skali pogorszenia sytuacji świadczą też społeczne opinie z czasów administracji prezydenta Donalda Trumpa. Wówczas, zaledwie kilka lat temu, aż 70 proc, Amerykanów pozytywnie wypowiadało się o działalności FBI, a więc policji federalnej oraz służbie kontrwywiadu.
– przypomina w rozmowie z portalem Niezależna.pl Tomasz Winiarski, amerykanista.
Na tak silne pogorszenie opinii na temat Federalnego Biura Śledczego, które pozostaje pod kontrolą podlegającego pod prezydenta Joego Bidena Departamentu Sprawiedliwości, wpływ miały z całą pewnością także informacje o tym, że jego funkcjonariusze próbowali zdyskredytować medialne doniesienia konserwatywnego dziennika "New York Post", opisujące historię laptopa syna prezydenta Bidena, Huntera. Wbrew narracji FBI, to dziennikarze mieli rację, a ich rewelacje, tak jak sam laptop, okazały się być całkowicie prawdziwe
– dodaje.
Czy można to nazwać inaczej niż zaangażowaniem politycznym po stronie Demokratów? Zdaniem Republikanów – absolutnie nie! A przypomnijmy, że podważanie wiarygodności dziennikarskiego śledztwa "New York Post" miało miejsce tuż przed wyborami prezydenckimi 2020, co z pewnością pomogło Joemu Bidenowi. To był atak na wolność słowa i prasy w Ameryce. Pogwałcenie jednych z najważniejszych swobód obywatelskich, gwarantowanych przez Konstytucję USA
– uważa Tomasz Winiarski.
Zdaniem eksperta, rajdy na rezydencję Trumpa w Palm Beach na Florydzie oraz kolejne doniesienia o aresztowaniach byłego prezydenta, szczególnie w sytuacji, gdy realnie zagraża on reelekcji Bidena, również nie zwiększają zaufania społecznego do Departamentu Sprawiedliwości i samego FBI.
Aż 81 proc. republikanów jest przekonanych, że postawione Trumpowi federalne zarzuty prokuratorskie dotyczące rzekomo nielegalnego wyniesienia tajnych dokumentów z czasów jego prezydentury są motywowane politycznie.
– przypomina.
Tomasz Winiarski wskazuje, że w Stanach Zjednoczonych od lat widoczna jest polaryzacja amerykańskiego społeczeństwa, która sukcesywnie przybiera na sile, a jej skutki widać także w sposobie komunikacji polityków z ich elektoratem.
Jednym z bardziej jaskrawych przykładów zaawansowania tego procesu społecznego była nagonka środowisk liberalnych, wymierzona w prezydenta Donalda Trumpa oraz horrendalne próby Partii Demokratycznej, która próbowała dokonać impeachmentu byłego prezydenta, nie posiadając ku temu żadnych racjonalnych prawnych przesłanek.
– uważa nasz rozmówca.
Silnym katalizatorem procesu polaryzacji Amerykanów były także wybory prezydenckie z 2020 roku. Z jednej strony pojawiały się oskarżenia ze strony Donalda Trumpa i części republikanów, którzy twierdzili, że za sprawą rzekomego "deep state", który miał sprzyjać Demokratom, doszło do sfałszowania wyborów lub przynajmniej mataczenia przy tym procesie. Z drugiej zaś, politycy Partii Demokratycznej i sprzyjający im liberalny establishment medialny, odsądzali Trumpa od czci i wiary, przypisując mu nawet chęć siłowego obalenia wyniku wyborów prezydenckich poprzez rzekome zainicjowanie niesławnego szturmu na Kapitol.
– dodaje.
"Polowanie na czarownice" jak nagonkę na swoją osobę nazywa sam Trump, rykoszetem trafiało także w jego elektorat, czyli dziesiątki milionów zwykłych Amerykanów. Za sprawą liberalnej retoryki medialnej, ci ludzie coraz częściej byli opisywani przez lewicowych komentatorów w pogardliwy, skrajnie krytyczny sposób – uważa Winiarski.
Obserwowaliśmy tutaj lawinę najgorszych epitetów. Obśmiewani, będący przedmiotem drwin ze strony "wykształconych liberałów z wielkich ośrodków miejskich", coraz częściej czuli się dyskryminowani, szczególnie wraz z nastaniem ekstremalnie podłej i antydemokratycznej kultury wykluczenia, zwanej w USA "cancel culture". To bardzo poważny problem społeczny po drugiej stronie Atlantyku. We współczesnej Ameryce to konserwatyści są często ofiarami dyskryminacji i wykluczenia, a ich przekonania są albo obśmiewane albo wręcz tępione. Dzieje się to w różny sposób i na różnych płaszczyznach, także tej biznesowej, przy pomocy wielkich korporacji sprzyjających lewicy i lansujących na każdym kroku liberalny światopogląd, niejednokrotnie całkowicie bezkrytycznie przybrany w tęczowe barwy.
– mówi ekspert.
Ameryka AD 2023 jest krajem tak dalece podzielonym, że ewentualna perspektywa cofnięcia tego procesu coraz częściej wydaje się nierealna. Polaryzacja, sprytnie podgrzewana przez część polityków w myśl starej zasady "dziel i rządź", będzie tylko przybierała na sile. Szczególnie w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, zaplanowanych na przyszły rok.
– kończy nasz rozmówca.