Joe Biden jest mocno krytykowany w obliczu tego, co dzieje się w Afganistanie. W ostatnich dniach powtarzana jest jak mantra jego odpowiedź na pytanie dziennikarki z lipca 2021, w której zapewnia, że "w Afganistanie nie dojdzie do powtórki scenariusza z Wietnamu, kiedy po wycofaniu się wojsk USA upadł Wietnam Południowy, a amerykańscy dyplomaci musieli w popłochu ewakuować swoją ambasadę w Sajgonie".
Woda na młyn propagandy Rosji i Chin
Gideon Rachman z "Financial Times" dostrzega przy tym hipokryzję "establishmentu polityki zagranicznej USA".
- Gdyby Donald Trump przewodził (USA) w czasie klęski w Afganistanie, establishment polityki zagranicznej USA głośno potępiałby nieodpowiedzialność i niemoralność amerykańskiej strategii. Ponieważ to Joe Biden jest w Białym Domu, zamiast tego w dużej mierze panuje pełna zażenowania cisza. To prawda, że to Trump skierował USA na drogę odwrotu z Afganistanu i rozpoczął pełne złudzeń rozmowy pokojowe z talibami, które prowadzą donikąd. Ale zamiast cofnąć wycofywanie wojsk, Biden je przyspieszył
- pisze Rachman.
Publicysta przypomina, że głównym uzasadnieniem Bidena dla wycofania sił amerykańskich z Afganistanu były względy strategiczne. Przekonywał, że USA nie mogą "pozostać spętane" polityką stworzoną w odpowiedzi na "świat w kształcie sprzed 20 lat, lecz muszą stawić czoło zagrożeniom tam, gdzie są one dzisiaj", a pierwszym zagrożeniem, które wskazywał, była "strategiczna rywalizacja z Chinami".
- Porażka USA znacznie utrudnia Bidenowi forsowanie jego głównego przesłania, że "Ameryka wróciła". Natomiast doskonale wpisuje się w dwa kluczowe przesłania forsowane przez rządy Chin (i Rosji). Po pierwsze, że potęga USA jest w zaniku. Po drugie, że nie można polegać na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa. Jeśli USA nie zaangażują się w walkę z talibami, pod znakiem zapytania stanie to, czy Ameryka rzeczywiście będzie skłonna do wojny z Chinami czy Rosją. Tymczasem globalna sieć sojuszy Ameryki opiera się na założeniu, że w ostateczności wojska amerykańskie zostaną wysłane do obrony sojuszników w Azji, Europie i innych miejscach
- pisze Rachman.
To jednak nie jest Sajgon?
Wskazuje, że choć Chiny już teraz są dominującą potęgą gospodarczą we wschodniej Azji, to większość azjatyckich demokracji patrzy na USA jako na swojego głównego partnera w dziedzinie bezpieczeństwa, więc podważanie wiarygodności Waszyngtonu jest dla Pekinu bardzo korzystne.
Rachman zaznacza jednak, że bezpośrednie konsekwencje wycofania się USA z Afganistanu, który graniczy z Chinami, będą dla Pekinu mniej pożądane. Wskazuje, że wobec masowych internowań i represji w zamieszkanym głównie przez muzułmanów Sinciangu możliwość otrzymywania przez Ujgurów wsparcia od fundamentalistycznego rządu talibów budzi niepokój Pekinu, podobnie jak potencjalne zagrożenie ze strony baz terrorystów w Afganistanie.
Rachman zaznacza, że mimo analogii między upadkiem Kabulu a upadkiem Sajgonu w 1975 r. amerykańska administracja ma jeszcze kilka promyków nadziei, których może się trzymać. Przypomina, że choć koniec wojny w Wietnamie był rzeczywiście porażką USA, to w ciągu 14 lat od upadku Sajgonu zimna wojna się skończyła, a Zachód zwyciężył.
- Ostatecznie walki między systemem amerykańskim i radzieckim nie rozstrzygnęły wydarzenia w Wietnamie, ale względna siła gospodarek i systemów politycznych obu krajów. Obecna rywalizacja między USA a Chinami może zostać rozstrzygnięta w ten sam sposób. Ale ta abstrakcyjna myśl jest niewielkim pocieszeniem dla udręczonych mieszkańców Afganistanu
- konkluduje Rachman.
"Przekonanie Bidena utorowało drogę do katastrofy"
Niemiecki "Der Spiegel" bardzo krytycznie ocenia działania Joe Bidena wobec Afganistanu.
"Decyzja o wycofaniu wojsk amerykańskich z Afganistanu w takim pośpiechu była katastrofalnym błędem. I nie zrobił tego (poprzedni prezydent USA) Donald Trump, ale Joe Biden"
- pisze w komentarzu na portalu tygodnika "Spiegel" Rene Pfister.
"Trudno powiedzieć, co jest poważniejsze: brak planu przy ogłoszeniu przez Bidena zakończenia wojny, która trwała dłużej niż jakakolwiek inna w historii USA? Naiwność, a może ignorancja, z jaką pozwolił talibom przejąć w ciągu kilku tygodni dużą część Afganistanu (...)? Brak skrupułów, z jakim USA (i ich sojusznicy) zostawiają z tyłu wszystkich, którzy wierzyli, że Zachód na poważnie mówi o demokracji i prawach człowieka? Czy po prostu wstyd, że talibowie wygonili ich z kraju jak bandę (...) amatorów?" - zastanawia się publicysta.
Wrażenia są jeszcze "zbyt świeże, by wydawać ostateczne sądy, ale obrazy z Kabulu mogą zrujnować prezydenturę Bidena, zanim się jeszcze naprawdę zacznie" - ocenia.
W każdym razie "78-letni (przywódca) nie może usprawiedliwiać się brakiem doświadczenia, kiedy dziennikarze i tłumacze muszą teraz obawiać się o swoje życie, a terroryści z całego świata ponownie znajdują bezpieczną przystań, która miała zostać zlikwidowana po atakach z 11 września 2001 roku".
"Der Spiegel" przypomina, że "Biden przez wiele lat był przewodniczącym komisji stosunków zagranicznych Senatu USA. Barack Obama wprowadził go do Białego Domu jako wiceprezydenta w 2009 roku częściowo dlatego, że młodemu senatorowi z Illinois brakowało doświadczenia w polityce zagranicznej".
To przekonanie Bidena, że "potrafi ocenić sytuację lepiej niż ktokolwiek inny, utorowało drogę do katastrofy" - ocenia dziennikarz. Według "zgodnych doniesień amerykańskich mediów zarówno minister obrony USA Lloyd Austin, jak i szef kolegium połączonych sztabów Mark Milley ostrzegali przed pospiesznym wycofaniem się i apelowali o pozostawienie w kraju przynajmniej niewielkiego kontyngentu sił specjalnych. Jak się teraz okazuje, była to bardzo rozsądna rada: pospieszny odwrót w ciągu kilku dni zniszczył iluzję afgańskiej armii zdolnej stawić opór talibom".