Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Putin znów testuje cierpliwość NATO. Plan kolejnej inwazji na Ukrainę jest w fazie realizacji

Kontrowersyjna wypowiedź Władimira Putina, odnosząca się do obecności amerykańskiego okrętu USS Mount Whitney na Morzu Czarnym, dobitnie potwierdza, że w ostatnich tygodniach 2021 r. sytuacja w regionie Europy Środkowo-Wschodniej będzie nadal eskalować. Kreml w pełni realizuje plan wymierzony w Ukrainę. Pozostawienie po manewrach Zapad-2021 kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy oraz ostatnie ruchy rosyjskich wojsk w pobliżu granicy z Ukrainą świadczą o tym, że kolejna inwazja na ten kraj jest możliwa.

Prezydent FR Władimir Putin
Prezydent FR Władimir Putin
Aleksiej Witwicki/Gazeta Polska

Już kilka dni temu było wiadomo, że na wodach Morza Śródziemnego i Czarnego siły sojusznicze NATO będą prowadziły wspólne manewry, których celem jest utrzymanie względnej stabilizacji i bezpieczeństwa w regionie. Jednym z okrętów, uczestniczącym w operacji, jest wchodzący w skład US Navy (Marynarka Wojenna USA) USS Mount Whitney. Wcześniej jednostka, która od 2005 r. stacjonuje w porcie Gaeta we Włoszech, brała udział w operacjach m.in. na Oceanie Atlantyckim, na Morzu Śródziemnym i Karaibskim. 

Putin reaguje

Od 2014 r., czyli od momentu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, władze Kremla alergicznie reagują na jakikolwiek przejaw zachodniej pomocy temu państwu, zwłaszcza w sferze militarnej. Jeszcze bardziej Rosję drażni obecność wojskowa Sojuszu Północnoatlantyckiego tam, gdzie Rosja upatrzyła sobie swoją strefę wpływów. Dotyczy to m.in. Gruzji, ale najbardziej wyrazisty przykład to właśnie Ukraina.

Dlatego też Władimirowi Putinowi nie umknął fakt, że na wodach Morza Czarnego, a więc w bezpośrednim sąsiedztwie Ukrainy, pojawił się amerykański okręt. Podczas narady wojskowej w Soczi przywódca Kremla stwierdził, że na jednostkę US Navy "można popatrzeć przez lornetkę albo przez celownik odpowiednich systemów obrony". Jest to jawna zapowiedź tego, że Rosja nie zamierza bawić się w półśrodki i za wszelką cenę będzie broniła swoich interesów w regionie. A jej głównym  interesem jest sukcesywne osłabianie Ukrainy i odcinanie jej od zachodniej pomocy w taki sposób, by nie przyczyniła się ona do radykalnych zmian w Donbasie i okupowanym przez Rosję Krymie.

Zniechęcić do pomocy

Za słowami Putina idą konkretne działania. Kreml od wielu miesięcy realizuje plan powiększania swojej siły militarnej w bezpośrednim sąsiedztwie Ukrainy. Jednym z celów takiego działania jest zademonstrowanie Ukrainie, że w każdej chwili Rosja może przerzucić tam dodatkowo kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Ma to zniechęcić Kijów do podejmowania dalszych prób odzyskania kontroli nad Donbasem i Krymem.

W Kijowie doskonale zdają sobie sprawę, że Rosja jest zdolna do wszystkiego, co podczas konfliktu na Ukrainie potwierdziła wielokrotnie, jednak nie zamierzają ulegać presji sąsiedniego, agresywnego mocarstwa. 

Eskalacja napięć

Od kilku dni media alarmują o zwiększającej się liczbie rosyjskich żołnierzy i ciężkiego uzbrojenia w pobliżu granicy z Ukrainą. Pociągi wypełnione artylerią i sprzętem zarejestrowano m.in. w obwodzie woroneskim, graniczącym z Ukrainą. Ok 300 km. od granicy koncentrowane są jednostki i sprzęt wojskowy, który w każdej chwili może zostać przerzucony dalej. Analitycy i eksperci ostrzegają, że jest to sytuacja bezprecedensowa, gdyż ruchy wojsk nie są związane z żadnymi planowanymi manewrami w tamtym regionie. Wygląda więc na to, że przegrupowanie i dozbrojenie oddziałów może mieć związek z planami wejścia na teren Ukrainy. Już na początku 2021 r. ostrzegano, że taki scenariusz jest prawdopodobny. Wówczas, podobnie jak teraz, sytuacja na Morzu Czarnym była niezwykle napięta. Wtedy ostatecznie do czarnego scenariusza nie doszło, ale nie oznacza to, że Kreml go porzucił.

Patrząc na ostatnie wydarzenia w regionie można dojść do wniosku, że kolejny najazd rosyjskich wojsk i najemników na Ukrainę jest jeszcze bardziej pewny niż wiosną. Z informacji podawanych przez ukraiński sztab wojskowy wynika, że po manewrach Zapad-2021, które odbyły się w połowie września, do macierzystych jednostek FR nie wróciło kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Zostali oni przemieszczeni na tereny graniczące z Ukrainą.

Według szacunków, może być tam obecnych ok 80-90 tys. żołnierzy. Jeżeli jednak dodamy do tego fakt, że na terenie Rosji koncentrowane są kolejne oddziały, bardzo szybko liczba ta może wzrosnąć do 150 a nawet 200 tys. żołnierzy. 

Potrzebna reakcja Zachodu

Sukcesywnie odbywające się manewry w pobliżu Ukrainy, w tym na Morzu Czarnym, mają służyć zapewnieniu względnego bezpieczeństwa oraz zademonstrować, że choć Ukraina nie jest członkiem NATO, to Zachód nie pozostawia jej samej sobie w obliczu wojny z Rosją. Wskazywał na to w ub. miesiącu szef Sojuszu Jens Stoltenberg, podkreślając, że choć dowodzona przez niego organizacja nie dąży do wojny z Rosją, to nie może pozostać bierna na żaden przejaw neoimperialnej polityki realizowanej przez Kreml. Temu służą m.in. wspólne manewry, a także polityka zbrojeniowa, nastawiona na wsparcie ukraińskich oddziałów (realizowana głównie przez USA). Rosja w takiej postawie Zachodu widzi zagrożenie dla swoich interesów, dlatego za wszelką cenę będzie starała się dalej zaogniać sytuację w regionie. Ostatnie tygodnie 2021 r., choć jesienne, mogą być bardzo gorące w kwestii sytuacji Europy Środkowo-Wschodniej. Jeżeli NATO pozwoli rozpędzić się Rosji, możemy mieć do czynienia z powtórką wydarzeń z 2014 r. 

 



Źródło: niezalezna.pl

#inwazja #armia #Ukraina #Rosja #NATO #bezpieczeństwo #terroryzm

Konrad Wysocki