10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Jak Biden postawił na Niemcy kosztem marginalizacji Polski. Gra o rakietową ochronę dla Polski

W przerażającym tempie ekipa 13 grudnia redukuje naszą geostrategiczną pozycję w NATO. Tę tendencję marginalizacji Polski pokazuje dobitnie niebezpieczne wzmocnienie przez Joego Bidena pozycji Niemiec jako kluczowego państwa w rakietowym odstraszaniu Europy wobec Rosji. W tle waszyngtońskiego szczytu NATO, 10 lipca, USA i RFN ogłosiły wspólne oświadczenie, że w 2026 roku Stany Zjednoczone rozpoczną instalowanie na terenie Niemiec systemów zapewniających zdolność do zadawania uderzeń rakietowych dalekiego zasięgu, mogących skutecznie sięgnąć Moskwy.

Olaf Scholz i Joe Biden
Olaf Scholz i Joe Biden
The White House, Public domain - Wikimedia Commons

Według ustaleń z Waszyngtonu Druga Wielodomenowa Grupa Zadaniowa (MDTF), powołana w 2021 roku w Wiesbaden, ma otrzymać dwie baterie systemu Typhoon wyposażone w rakiety SM-6 o zasięgu powyżej 500 km i pociski Tomahawk rażące na odległość ponad 1300 km, a także supernowoczesny system Dark Eagle wyposażony w rakiety Long Range Hypersonic Weapons, poruszające się z szybkością 17 Machów, zdolne do trafienia w cel odległy o 3 tys. km z dokładnością do 40 centymetrów. Odległość tę pocisk pokonuje w czasie poniżej 9 minut. 

Wspólne oświadczenie prezydenta USA Joego Bidena i kanclerza RFN Olafa Scholza przyjęte było z dużym zaskoczeniem także w samych Niemczech. Ale wpisuje się ono w cały ciąg wydarzeń. 

Lekcja prezydenta Kaczyńskiego

Prezydent Lech Kaczyński w ostatnim wywiadzie przed Smoleńskiem, w 2010 roku, stwierdził, że „nasza rozgrywka w Unii to w pewnym sensie gra o suwerenność wobec polityki niemieckiej”. A przedstawiając strategiczne cele realizowane wówczas w polityce międzynarodowej, zaznaczył: „Łącznie można powiedzieć, że licytujemy Polskę w górę, zarówno jeśli chodzi o jej status, jak i bezpieczeństwo oraz pozycję”. 

Ta polityka była torpedowana przez Tuska po jego dojściu do władzy w 2007 roku. Dzieło zniszczenia prowadził głównie Radosław Sikorski, który miał podnieść nasze znaczenie, wprowadzając nas rzekomo do „głównego nurtu” polityki europejskiej. 

Jak stwierdził Lech Kaczyński przed śmiercią: „Rzeczywiście wprowadził Polskę do głównego nurtu, czyli podporządkowanego przede wszystkim Niemcom”. Ta polityka zakończyła się śmiercią prezydenta i katastrofą dla całej Europy Środkowej. Przyczyniła się do wzmocnienia osi Berlin–Moskwa i otwarcia Putinowi drogi do inwazji na Ukrainę. 

A rok wcześniej, gdy Putin przybył 1 września 2009 roku na Westerplatte, w ramach obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, witał go tekst w „Gazecie Wyborczej” pióra Radosława Sikorskiego, w którym minister wzywał do porzucenia przez Polskę polityki nieufności i rachunków historycznych wobec Rosji, bo ta „nigdy nie hołdowała wartościom demokracji tak jak teraz”. 

Gdy Putin przemówił, nieomal wprost oskarżył Polskę o odpowiedzialność za wybuch II wojny światowej, a pakt Ribbentrop-Mołotow ukazał jako rzekomą konsekwencję upokarzającego Niemcy i Rosję systemu wersalskiego. W tle tego wystąpienia trwały manewry rosyjsko-białoruskie Zapad-2009, podczas których armia rosyjska ćwiczyła taktyczny atak nuklearny na Warszawę. 

Ten sam Putin, ten sam Tusk, ci sami Niemcy

Pięć lat przed Smoleńskiem, 6 maja 2005 roku, Putin udzielił długiego wywiadu dla niemieckich stacji ARD i ZDF. Mówiąc o ofiarach II wojny, wymienił jedynie dwa narody – Rosjan i Niemców! Nic o Polakach, Żydach czy Ukraińcach. Stwierdził też coś szokującego: „W dziejach Europy zawsze obserwujemy okresy współpracy, rozkwitu, rozwoju, kiedy dwa wielkie europejskie narody – rosyjski i niemiecki – współpracowały wzajemnie i rozwijały między sobą dobrosąsiedzkie stosunki”. 

W tej narracji Polska, Ukraina i państwa Europy Środkowej stanowią niepotrzebną przeszkodę dla obu tych nacji. Polityka Donalda Trumpa, stawiająca na projekt Trójmorza i blokująca Nord Stream 2, wywoływała wściekłość w Berlinie i Moskwie. Wpływowy przedstawiciel niemieckich elit, Arndt Freytag von Loringhoven, syn ostatniego adiutanta Hitlera, były ambasador w Polsce, stwierdził:

„Trump nie lubił Niemiec, sądzę, że głównie z powodów gospodarczych. Wyżej cenił Polskę. Polskie władze były przez to w nim zakochane”. 

Biden po dojściu do władzy postawił na Berlin i dał zielone światło dla Nord Stream 2. Jego polityka słabości i uległości wobec Moskwy i Berlina skończyła się katastrofą. Nagle to Polska, dzięki swojej polityce nieustępliwości wobec Putina, okazała się państwem, które skutecznie wsparło Kijów.

Bez Polski Ukraina nie zatrzymałaby Rosjan. Wydawało się, że Biden zrozumiał swój strategiczny błąd i geopolityczne znaczenie Polski. A jednak nie powstrzymał barbarzyńskiej próby spacyfikowania Warszawy przez Berlin. 

Historycznym symbolem tej barbarii pozostaną słowa Katariny Barley, wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego i byłej niemieckiej minister sprawiedliwości, która 1 października 2020 roku domagała się, by „zagłodzić” finansowo Polskę i Węgry. Gdy Putin zaatakował Ukrainę, Niemcy w pełni wprowadzili w życie program Barley. Celem było odzyskanie kontroli nad Polską, spacyfikowanie jej. 

Biden nie reagował na poczynania coraz bardziej rozzuchwalonego Berlina. Nie było też żadnych reakcji, gdy ekipa 13 grudnia, po przejęciu władzy, zaczęła pacyfikować opozycję wedle planów niemieckich doradców Tuska. Rozpoczął się przyspieszony proces zwijania polskiej gospodarki, rozkładu państwa i niszczenia armii. Zablokowane zostały wszystkie wielkie inwestycje modernizacyjne. 

Dla ekipy Bidena oczywiste było, że to Berlin odzyskuje kluczową pozycję w Europie Środkowej, a Polska zostaje zdegradowana przez Tuska do roli uległego wasala. Symbolicznie ten fakt ogłosił 18 kwietnia 2024 roku gen. Carsten Breuer, szef Bundeswehry, który po spotkaniu z szefem Sztabu Generalnego polskiej armii, gen. Wiesławem Kukułą, ogłosił, że Niemcy przejmują odpowiedzialność za wschodnią flankę NATO.

Nuclear sharing a hołd Polski wobec Niemiec

Z uwagi na strategiczne różnice interesów między Polską a Niemcami, co w pełni ujawniła inwazja Rosji na Ukrainę, a także niechęć Berlina do Trójmorza, przekaz gen. Breuera jest wysoce niebezpieczny dla Rzeczypospolitej. Jego skutki stały się szybko dostrzegalne. 

Na ostatniej prostej przed szczytem NATO w Waszyngtonie prezydent Andrzej Duda ujawnił tocząca się grę o włączenie Polski do programu nuclear sharing, co spowodowałoby rozmieszczenie na terenie naszego państwa taktycznej broni atomowej jako skutecznego instrumentu odstraszania nuklearnego wobec Rosji. W wywiadzie dla „Faktu” w poniedziałek 22 kwietnia, a więc zaledwie cztery dni po szokującej wypowiedzi szefa niemieckiej armii, prezydent Duda podkreślił:

„Jeżeli byłaby taka decyzja naszych sojuszników, żeby rozlokować broń nuklearną w ramach nuclear sharing także na naszym terytorium, aby umocnić bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO, to jesteśmy na to gotowi”. 

Jeszcze tego samego dnia dziwnie zareagował Donald Tusk. Stwierdził:

„Czekam z niecierpliwością na spotkanie z panem prezydentem Dudą, bo ta sprawa dotyczy wprost i bardzo jednoznacznie polskiego bezpieczeństwa. I chciałbym dobrze zrozumieć intencje pana prezydenta”. 

W Berlinie się zagotowało. Scholz się pieklił. Toczyła się wielka batalia o kluczową dla nas sprawę. A Tusk zamilkł już definitywnie. 

Podczas wizyty na Litwie, 26 kwietnia, prezydent Duda wrócił do tematu i stwierdził, że „program nuclear sharing powinien być rozszerzony także na państwa wschodniej flanki NATO. (…) Jako przedstawiciel jednego z tych krajów podnoszę ten temat, jednocześnie zapewniając do gotowości udziału w tym programie”. 

Jest to o tyle oczywiste, że Putin, w ramach zastraszania nuklearnego Polski, która posiada najsilniejszą armię na wschodniej flance NATO, przesunął taktyczną broń atomową na Białoruś, a więc rozmieścił ją bezpośrednio przy granicy z Sojuszem. Tym samym narzucił Mińskowi uczestnictwo w rosyjskim nuclear sharing. 

Zrozumiałe jest więc, że Polska nieoficjalnie coraz bardziej naciskała na symetryczną odpowiedź NATO, która oznaczałaby adekwatne gwarancje bezpieczeństwa. A z dotychczasowego doświadczenia wiadomo, iż rozmieszczenie w Polsce taktycznej broni atomowej byłoby najskuteczniejszą metodą odstraszania Rosji. 

Prezydent Duda już w październiku 2022 roku, w głośnym wywiadzie opublikowanym na łamach „GP”, który wzbudził szerokie, międzynarodowe reakcje, ujawnił, że odbyły się rozmowy z USA o możliwości uczestnictwa w programie nuclear sharing i objęcia naszego kraju parasolem nuklearnym NATO. Wiadomo też, że największy opór napotkaliśmy ze strony Niemiec, którzy prowadzili szeroką akcję mającą storpedować nasze wysiłki. Rzecz w tym, iż Berlin miał świadomość, że bardzo wzmocniłoby to naszą międzynarodową pozycję. 

Także tym razem natychmiast po wypowiedzi prezydenta Dudy na Litwie Niemcy uruchomili nieoficjalne kanały. Dziwnym trafem zareagował też Radosław Sikorski, który stwierdził: „Prezydentowi Andrzejowi Dudzie było już powiedziane na najwyższych szczeblach – nie polskich – żeby o tym nie mówić i że nie ma na to na razie szans”. 

A zdyscyplinowany Tusk milczał. 5 maja ówczesny prezydencki minister Wojciech Kolarski w Telewizji Republika ujawnił, jak premier zareagował na nuclear sharing:

„O najważniejszej sprawie dla Polski, a więc o bezpieczeństwie, prezydent jest gotowy rozmawiać zawsze i wszędzie. Dlatego zdumiewa, że premier Donald Tusk – pomimo dwóch zaproszeń – szukał rozmaitych wymówek, aby nie spotkać się i nie porozmawiać o bezpieczeństwie Polaków. Dlaczego? Zostawiam to ocenie widzów Telewizji Republika”. 

W obliczu rosyjskiego zagrożenia to samobójcza polityka, przypominająca coraz bardziej szaleństwo resetu Tuska i Merkel z Putinem z okresu poprzedzającego aneksję Krymu przez Federację Rosyjską.

Tusk gra w niemieckiej drużynie

W marcu 2017 roku „Die Welt” epatował prowokacyjnym tytułem w relacji Jörga Winterbauera z Warszawy. Odnosił się on do Donalda Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej: „Er ist Pole, aber er spielt für das deutsche Team” („Jest Polakiem, ale gra w drużynie niemieckiej”). 

Tuż przed szczytem NATO w Waszyngtonie Scholz przybył do Polski. Od zakończenia II wojny światowej był to najbardziej upokarzający pokaz niemieckiej buty i wasalizacji RP. Na konferencji prasowej Scholz i Tusk ani razu nie odwołali się do USA. 

Pod presją Berlina runęła w gruzy cała strategia realizowana od lat przez Polskę. A przecież jechaliśmy do Waszyngtonu, mając w ręku potężne atuty – tworzyliśmy najnowocześniejszą w Europie armię NATO-wską. W całym Sojuszu wydawaliśmy też najwięcej na zbrojenia. Byliśmy na pierwszym miejscu w procencie wydatków na nowoczesny sprzęt. 

Ale Tusk już wówczas prowadził brutalną zakulisową wojnę z prezydentem Dudą, której elementem było zablokowanie wyjazdu na szczyt Tomasza Szatkowskiego, ambasadora RP przy NATO od 2019 roku, jednego z głównych autorów polskiej strategii wobec Sojuszu. Jej kulminacja nastąpiła 12 lipca, a więc zaledwie dzień po szczycie, gdy Donald Tusk wywołał międzynarodowy skandal uderzający w naszą wiarygodność w NATO, kłamliwie pomawiając z mównicy sejmowej Szatkowskiego o jego rzekome kontakty z zagranicznymi służbami specjalnymi oraz uzyskiwanie przez niego nieuprawnionych korzyści majątkowych. Prezydent Duda stwierdził, że w świetle dokumentów źródłowych Szatkowski jest pomawiany przez szefa polskiego rządu. Ale ta zakulisowa operacja miała drugie dno – uniemożliwiła Szatkowskiemu wybór na wiceszefa NATO. Została ciepło przyjęta w Berlinie i Moskwie. 

Szyja, która kręci głową ministra

Twarzą tej proniemieckiej i antyamerykańskiej polityki był, jak w czasach resetu, Radosław Sikorski. Jego żona Anne Applebaum, która odegrała istotną rolę w promocji Tuska, w skrajnie niebezpieczny sposób stara się wykorzystać Polskę do wojny wyborczej w USA. Jej tekst opublikowany w „The Atlantic” 22 lipca, a więc już po zamachu na Donalda Trumpa i po rezygnacji Bidena z udziału w kampanii wyborczej, wywołał międzynarodowy skandal. 

Opisując konwencję republikanów i przemówienie Trumpa, żona Sikorskiego stwierdza, że „ten występ wydawał się obłąkany, złowieszczy i przerażający. Teraz, po decyzji Bidena o wstrzymaniu własnej kampanii, wygląda po prostu na obłąkanego. Z jednej strony mamy urzędującego prezydenta, który zrozumiał swoje ograniczenia i w akcie patriotyzmu, bezinteresowności i jedności partyjnej zdecydował się odejść od władzy. Z drugiej – mamy byłego prezydenta trzymającego się władzy, desperacko trzymającego się mitu o przegranych wyborach, przywołującego te same przewidywalne opisy rzezi i katastrof, jakie przedstawił osiem lat temu”. 

Dziś amerykańskie obsesje i histeryczne wynurzenia jednej kobiety, która stoi za Sikorskim i szeroko ogłasza w świecie, że jest żoną polskiego ministra spraw zagranicznych, masakrują ciężki wysiłek naszego państwa zbudowania z USA strategicznych relacji ponad partyjnymi podziałami w Stanach Zjednoczonych. 

Amerykańskie odstraszanie Rosji

Byliśmy na dobrej drodze, aby Stany Zjednoczone to właśnie w Polsce rozmieściły rakietowe systemy średniego zasięgu jako element odpowiedzi na zagrożenie ze strony Rosji. Ze względów strategicznych jest to najlepsze rozwiązanie. Ale Berlin był temu przeciwny. Zdanie ekipy Tuska się nie liczyło. 

A przecież to Polska jest w pierwszym rzędzie zagrożona atakiem systemami rakietowymi, które obejmował amerykańsko-sowiecki traktat INF z 1987 roku. Zabraniał on obu stronom budowy i rozmieszczania na lądzie rakiet manewrujących i balistycznych, zdolnych do przenoszenia głowic nuklearnych na odległość od 500 km do 5500 km. Jednak Putin zlecił w tajemnicy prace nad takimi systemami, głównie nad rakietą 9M729 Iskander-M1 o zasięgu ponad 2500 km i pociskiem hipersonicznym 3M22 Cyrkon. 

W odpowiedzi w 2019 roku Trump wycofał USA z traktatu, co spowodowało, że Stany Zjednoczone rozpoczęły prace nad opracowaniem własnych konstrukcji zdolnych do skutecznego odstraszania Rosji. 

Jak zauważają analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich Jacek Tarociński, Marek Menkiszak i Lidia Gubało: „Rozmieszczenie amerykańskich systemów średniego zasięgu w Niemczech wzmocni odstraszanie w Europie, zapewniając NATO zdolności, których obecnie mu brakuje. Decyzja ta stanowi krok w kierunku zmniejszenia dysproporcji pomiędzy NATO i Rosją w tym obszarze”. Trafnie jednak oceniają, że „liczba baterii rakiet średniego zasięgu planowanych do rozmieszczenia w Europie i w armii amerykańskiej jest niewielka w porównaniu z obecnymi możliwościami Rosji”. 

Przypomnijmy, że mają to być dwie baterie przestarzałego systemu Typhoon wyposażone w rakiety SM-6 lub pociski Tomahawk, a także w pełni nowoczesny, innowacyjny system Dark Eagle. 

Według szacunków analityków OSW Rosja dysponuje obecnie 15 brygadami rakietowymi wyposażonymi w wyrzutnie Iskander i czterema brygadami obrony wybrzeża utrzymującymi na swoim uzbrojeniu rakiety Bastion zdolne uderzać także w cele naziemne. Rosja przesunęła też na Białoruś dwa dywizjony systemów rakietowych Iskander, zdolne do przenoszenia broni atomowej, a także taktyczne głowice nuklearne. 

Amerykanie nadrabiają stracony w tym wyścigu czas po tym, jak Trump podjął decyzję o przyspieszonych pracach nad systemem Dark Eagle. A w ramach trwającej obecnie wielkiej przebudowy struktury sił zbrojnych pod nazwą Army 2030, która bazuje na wnioskach z wojny rosyjsko-ukraińskiej, Amerykanie stawiają na brygady pancerne jako główny element siły uderzeniowej wojsk lądowych. Budowane jest też pięć formacji MDTF w sile brygady (ang. Multi Domain Task Forces), jako wielodomenowe grupy zadaniowe. To właśnie wspomniana wcześniej jednostka MDTF w Wiesbaden ma stanowić odpowiedź na rosyjskie zagrożenie w tym segmencie broni rakietowej. Aż trzy jednostki MDTF Amerykanie zamierzają umieścić w regionie Indo-Pacyfiku, a jedną na Bliskim Wschodzie. 

Decyzja USA o rozmieszczeniu w Niemczech nowych pocisków pośredniego i średniego zasięgu wywołała agresywną reakcję Moskwy. Sekretarz prasowy Putina Dmitrij Pieskow stwierdził, że to krok w kierunku nowej zimnej wojny. Zagroził też, że europejskie stolice mogą bezpośrednio ucierpieć w wyniku trwającej konfrontacji, jeśli Rosja wyceluje w odpowiedzi swoje rakiety na te miasta.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Piotr Grochmalski