Rosja okupuje Krym, najemnicy przez nią opłacani ciągle strzelają łamiąc wiele "rozejmów", dokonuje wielu prowokacji jak ostatnia na Morzu Azowskim, a szef zaufany człowiek Władimira Putina - szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow - bezczelnie oświadcza, że"jego kraj nie będzie walczyć z Ukrainą". Zarzucił jednak władzom Ukrainy przygotowywanie "prowokacji zbrojnych" w rejonie Krymu i zapewnił, że Rosja odpowie "jak się patrzy" na takie działania.
Szef rosyjskiej dyplomacji oznajmił, że prezydent Ukrainy Petro Poroszenko "planuje zbrojną prowokację na granicy z Federacją Rosyjską, na granicy z Krymem". Wyraził przypuszczenie, że domniemana prowokacja miałaby nastąpić po upływie 25 grudnia trwającego obecnie na części terytoriów Ukrainy 30-dniowego stanu wojennego.
"Według naszych danych tę prowokację na granicy z Krymem Poroszenko omawia ze swoimi zachodnimi kuratorami"
- powiedział Ławrow.
Od razu też pojawiły się groźby. Stwierdził, że Rosja odpowie "jak się patrzy" na takie działania. Minister oskarżył kraje zachodnie o to, iż "wszystko, co robią obecnie na przestrzeni poradzieckiej, to przygotowywanie rewolucji".
Szef MSZ, który odpowiadał na pytania słuchaczy radia Komsomolskaja Prawda ocenił, że Rosja nie może uznać proklamowanych przez prorosyjskich separatystów w Donbasie tzw. republik ludowych, Donieckiej i Ługańskiej. Na pytanie, dlaczego Moskwa nie decyduje się na taki krok, odparł: "A co dalej? stracić całą pozostałą Ukrainę, pozostawić ją nazistom?".
Oświadczył również, że "przeważająca większość narodu ukraińskiego pragnie pokoju i chce uwolnić się od haniebnego reżimu". Następnie podkreślił: "Walczyć z Ukrainą nie będziemy, obiecuję".
Mieszkańcy Krymu i Donbasu zapewne uwierzą człowiekowi Putina...