To się nazywa pech. Krzysztof Piątek po powrocie do Herthy ze zgrupowania reprezentacji Polski, zamiast zagrać w Pucharze Niemiec z Eintrachtem Brunszwik, musi siedzieć w domu. Napastnik przechodzi pięciodniową kwarantannę, której poddawani są mieszkańcy Niemiec po powrocie min. z Bałkanów. Gdyby nie konflikt pomiędzy berlińskim klubem a PZPN, piłkarz pewnie uniknąłby przymusowego odosobnienia.
Krzysztof Piątek w meczach Ligi Narodów z Holandią oraz Bośnią I Hercegowiną miał w ataku reprezentacji Polski zastąpić niepowołanego na te starcia Roberta Lewandowskiego. Ostatecznie napastnik Herthy wystąpił tylko w pierwszym z wymienionych spotkań. W Bośni cały mecz przesiedział na ławce rezerwowych. To rozwścieczyło szefów berlińskiego klubu, którzy jeszcze przed wyprawą Biało - czerwonych na Bałkany, apelowali do PZPN, by trener Jerzy Brzęczek pozwolił Piątkowi wrócić do klubu już po starciu z Holandią. Polska federacja piłkarska odmówiła, a teraz Piątek zbiera tego owoce.
Welcome to the Bundesliga, @pjona9official 🔛#BSCS04 0-0 pic.twitter.com/ZyCTz1NJxF
— Bundesliga English (@Bundesliga_EN) January 31, 2020
W Niemczech obowiązują przepisy, że mieszkańcy tego państwa wracający z państw, gdzie istnieje największe ryzyko zarażenia koronawirusem są zobowiązani do przejścia kwarantanny, Na nieszczęście dla Piątka, na liście potencjalnie niebezpiecznych krajów znalazła się również Bośnia. I na nic nie pomogły starania Herthy w ministerstwie zdrowia, by zwolnić piłkarza z przymusowego odpoczynku. Piątek zamiast na boisku trenuje teraz w domu. Pokonuje kilometry na trenażerze i bieżni.
I pomyśleć, że "Piona" nie oberwałby rykoszetem, gdyby mędrcy z PZPN do spółki z Jerzym Brzęczkiem, zgodzili się na prośbę Niemców i pozwolili piłkarzowi wcześniej wrócić do Berlina. A tak nie dość, że w Zenicy siedział na ławce, to teraz musi siedzieć w domu.