Tuż po fantastycznym biegu, okraszonym złotym medalem Mistrzostw Świata i halowym rekordem globu, Jakub Krzewina przyznał, że celem sztafety biegnącej 4x400 metrów był srebrny medal. Po cichu mówiło się także o pobiciu rekordu Starego Kontynentu.
Super chwila, ciągle jesteśmy w szoku. Po biegu nie wiedziałem czy usiąść, czy się położyć, czy się cieszyć. Była taka euforia, że trudno to opisać. Nie ma co się oszukiwać, szykowaliśmy się na srebrny medal i rekord Europy.
- mówił.
Bieg ułożył się w ten sposób, że Krzewina na ostatniej zmianie przejmował pałeczkę na drugim miejscu. Za Amerykanami Polacy byli także przed ostatnim okrążeniem. Końcowe kółko było jednak fantastyczne w wykonaniu Krzewiny. 28-letni zawodnik Śląska Wrocław na ostatnich metrach wyprzedził Vernona Norwooda.
Patrzyłem sobie w telebim gdzie oni za mną są, widziałem, że odstają i skupiłem się na przeciwniku, który był przede mną. Zaczął słabnąć, nagle jakieś moce we mnie weszły.
- wspomina polski lekkoatleta.
Wynik 3:01,77 to nowy halowy rekord świata w sztafecie 4x400 metrów. Polacy z niedowierzaniem patrzyli na tablicę wyników, gdzie wyświetlił się rekordowy rezultat. Mistrzostwo świata w takim stylu wzbudza apetyty, bowiem już w 2020 roku w Tokio rozegrane zostaną letnie igrzyska olimpijskie. Jeżeli nasi biegacze przełożą dobre wyniki również na stadionowe zawody, możemy być świadkami kolejnej pięknej historii.
Myślimy o igrzyskach. Mamy mocną ekipę, napędzamy się wzajemnie. Jest czwórka, która jest mocna, jesteśmy na równym poziomie. Kosmiczny był wynik 3:03, który pobiliśmy w Pradze, dziś pobijamy rekord świata, więc nie wiem jak to jest opisać. Wszystko jest realne, naprawdę.
- kończy Krzewina.