Giannisa Antetokounmpo grał fantastycznie w drugim meczu finałowym NBA, ale koszykarze Phoenix Suns pokonali u siebie Milwaukee Bucks 118:108. Słońca prowadzą w rywalizacji 2:0, a kolejne spotkanie w niedzielę - tym razem w Milwaukee.
Najjaśniej w drugim meczu wielkiego finału NBA świeciła gwiazda Giannisa Antetokounmpo. Grek zdobył dla "Kozłów" 42 punkty, miał 12 zbiórek i cztery asysty, ale zabrakło mu wsparcia kolegów. Jrue Holiday uzyskał 17 punktów, a Khris Middleton - 11. Obaj, podobnie jak cały zespół Milwaukee Bucks, przy niskiej skuteczności, szczególnie rzutów "za trzy" (niecałe 30 proc.). Phoenix Suns nie znaleźli sposobu na dwukrotnego MVP sezonu zasadniczego, ale nie przeszkodziło im to w odniesieniu zwycięstwa.
Devin Booker był liderem gospodarzy z dorobkiem 31 punktów (siedem "trójek" z 20 drużyny), Mikal Bridges dodał 27 punktów, a Chris Paul - 23.
Gramy po to, żeby zdobywać punkty, ale nie zapominamy o obronie. Dbamy o balans między tymi elementami, ale i o zrównoważony atak. U nas nie ma "egoistycznych napastników"
- tłumaczył trener ekipy z Arizony Monty Williams,.
Filozofię i taktykę Suns najlepiej obrazuje jedna z akcji rozpoczęta przez Paula, w której po asyście Bookera do kosza trafił środkowy Deandre Ayton, ale wcześniej wymienionych zostało 10 podań, a piłka przeszła przez ręce każdego z pięciu zawodników przebywających na boisku.
Zapominamy, że prowadzimy 2-0 i potraktujemy najbliższy mecz niczym siódme, decydujące starcie. Zresztą do każdego podchodzimy w ten sposób. Wiemy, że Bucks to świetna drużyna, a do tego będzie podrażniona i zdeterminowana
- przyznał Booker.
Teraz rywalizacja przeniesie się do Milwaukee. To nowa sytuacja dla "Słońc", które po raz trzeci grają w wielkim finale, ale nigdy w nim prowadziły. Natomiast zespół Bucks już w tegorocznym play off przegrywał z Brooklyn Nets 0-2 i potrafił odwrócić losy serii. Teraz Antetokounmpo i jego koledzy liczą też na wsparcie publiczności, która po raz pierwszy od 1974 roku będzie oglądać finał NBA w Milwaukee.