Były reprezentant Polski Jarosław Araszkiewicz uważa, że niefortunnie stracone bramki spowodowały porażkę Chorwacji w finałowym meczu mundialu przeciwko Francji. Były gracz Lecha Poznań jest pełen uznania dla Chorwatów za ich przygotowania fizyczne do turnieju.
"Chorwaci starali się kreować grę, ale Francuzi, choć są dość młodym zespołem, widać, że okrzepli podczas tego turnieju. Grali niezwykle konsekwentnie, nawet, gdy prowadzili 3:1. Cały zespół bronił, było widać tę jedność na boisku, choć nie brakuje tam indywidualności. Nie było super emocji, ale kibice lubią też bramki" - powiedział PAP.
Jego zdaniem gole stracone do przerwy przez Chorwatów w dość niefortunnych okolicznościach zadecydowały o przebiegu całego spotkania.
"Jak traci się bramki po strzale samobójczym i po rzucie karnym za zupełnie przypadkowe zagranie ręką, to potem morale idzie trochę w dół. Wprawdzie po przerwie Chorwaci próbowali się podnieść, ale musieli zaryzykować i Francuzi to wykorzystali. Na pewno mistrzostwo zdobyli zasłużenie, mieli stabilny skład, a trener Didier Deschamps też nie kombinował ze zmianami" - dodał.
Były piłkarz m.in. Lecha Poznań był pełen podziwu dla Chorwatów za ich przygotowanie fizyczne do turnieju. Wicemistrzowie świata rozegrali w trakcie turnieju aż trzy dogrywki, dwukrotnie awans uzyskiwali po rzutach karnych.
"Oglądając finał śmiałem się, że Francuzi grają siódmy mecz, a Chorwaci ósmy. Tyle meczów w ciągu miesiąca na tak dużym turnieju to naprawdę ogromna dawka. A trzeba pamiętać, że ci piłkarze grają w wymagających, silnych ligach. Na mundial pojechali po trudnym sezonie klubowym, po rozegraniu kilkudziesięciu spotkań. A w trakcie mistrzostw trener Zlatko Dalic nie robił zbyt wielu zmian, grali prawie ci sami zawodnicy. Tak się teraz zastanawiam, kiedy oni mają wrócić do swoich klubów. Po takim turnieju, ja bym dał im miesiąc urlopu" - przyznał żartobliwie.