Orzeł poinformował, że RKW odebrało więcej telefonów z podejrzeniami nieprawidłowości niż w pierwszej turze. Ogromna liczba sygnałów dotyczy miejscowych zaświadczeń. Powiedział, że wydano ich około 600 tysięcy, podczas gdy dwa tygodnie temu było ich o blisko połowę mniej.
Kolejna kwestia dotyczy kolejek. Do lokali wyborczych wyborcy zwożeni są autobusami, co oznacza, że mogą nie zdążyć zagłosować do godziny 21. Wątpliwości polegają na tym, czy lokale faktycznie zostaną wówczas zamknięte, czy jak w przeszłości - np. Jagodnie - głosowanie odbywać się będzie całą noc.
Pojawiają się również m.in. zgłoszenia dotyczące kart do głosowania. Część z nich ma zawierać tylko jedną pieczątkę. - Zdarzyła się horrendalna wypowiedź członka Obwodowej Komisji: "Tak, tak, wiemy o tym, że wydawaliśmy kartki z jedną pieczątką, ale jak będziemy je wyjmować z urny, to tam dołożymy drugą pieczątkę". A wiadomo, że wyjęta z urny kartka z jedną pieczątką jest po prostu nieważnym głosem - powiedział.
"Ale to, co budzi niepokój, to jest ta ilość telefonów. [...] W pierwszej turze tyle nie było"
– podkreślił.
Zaznaczył również, że wbrew niektórym opiniom, sprawdzanie zaświadczeń jest legalne. Wyraził niepokój, iż mogą one zostać użyte do kilkukrotnego oddania głosu i opowiedział szokujące doniesienia z obwodowej komisji w stołecznej dzielnicy Włochy.
"Przyjechała wycieczka stuosobowa. Skąd? Z Ochoty! No to to się w ogóle nie nadaje do komentowania. Setka osób ma wycieczkę z Ochoty do Włoch. To jest tak blisko, że mogła sobie spokojnie na Ochocie zagłosować, albo gdzieś daleko w kraju"
– powiedział.
Podkreślił, że cała sprawa wygląda "jak jakieś przygotowania do większych akcji nierzetelności, żeby nie powiedzieć fałszowania, wyborów". - Takie wycieczki mają sens, żeby zmienić wynik wyborów tylko wtedy, kiedy takie wycieczki będą głosowały dwa, czy trzy razy, w różnych miejscach - oznajmił.