Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Niezłym jajem w postkomunę. Błazny okazały się mądrzejsze, czyli krótka historia Naszości

Film „Naszość. Tylko dla nienormalnych” Magdaleny Piejko dla jednego będzie sentymentalną podróżą w czasy szalonej, pijanej, obscenicznej młodości. Dla drugich – przypomnieniem, że była w tym życiowa mądrość, która nie godziła się na kompromisy z rodzimym postkomunizmem i postsowiecką Rosją – pisze w Gazecie Polskiej Krzysztof Wołodźko.

Podczas happeningu "Milller na Marsa" policja brutalnie zatrzymała przybyłych na wiec SLD kosmitów. W odwecie kosmici zawiadomili Prokuraturę o połamaniu czułków i kradzieży kosmicznej plazmy, czyli zielonego kisielu przez policję.
Podczas happeningu "Milller na Marsa" policja brutalnie zatrzymała przybyłych na wiec SLD kosmitów. W odwecie kosmici zawiadomili Prokuraturę o połamaniu czułków i kradzieży kosmicznej plazmy, czyli zielonego kisielu przez policję.
fot. mat. pras.

Właśnie powstał profil na facebooku filmu „Naszość. Tylko dla nienormalnych”, z którego dowiesz się, kiedy pokaz filmu w Twoim mieście, przeczytasz recenzje i obejrzysz wywiady z bohaterami filmu. Koniecznie nie tylko polub go, ale i zareklamuj u siebie. Ten film nie tylko wywołuje salwy śmiechu, ale ma moc zmieniania ludzi!

KLIKNIJ TUTAJ, ABY PRZENIEŚĆ SIĘ DO PROFILU


Czerwiec 1996 roku, czas matur, Poznań rozkwitał i powoli się cywilizował. Dolną i Górną Wildą dało się nawet wieczorem przejść już spokojniej z buta do dawnego Starego Browaru. Nie musiałem zdawać matury ustnej z polskiego, więc ucieszyłem się, gdy kilka lat starszy kuzyn, student medycyny, zdeklarowany konserwatywny liberał i antykomunista, zaproponował: przyjeżdża prezydent Aleksander Kwaśniewski, będzie happening Naszości, może byś też przyszedł. 

Wiedziałem, że Naszość to nieco starsi ode mnie faceci, którzy wciąż wojują z komuną. Wychowany kilkadziesiąt kilometrów od Poznania na po-PGR-owskiej wsi, miałem mieszane uczucia. W tamtym czasie bezrobotna wieś i małomiasteczkowa inteligencja była wściekła na postsolidarność i Leszka Balcerowicza. Postkomuna nie tylko obiecywała: „wybierzmy przyszłość”. Dla wielu była – kompletnie kłamliwą – obietnicą, że biednym i bezrobotnym ludziom znów będzie lepiej. Ale kuzyn był starszy i mądrzejszy. Zatem poszedłem pod Poznańskie Krzyże, czyli Pomnik Poznańskiego Czerwca 1956 rok. Było nas maksymalnie kilkadziesiąt osób, większość świetnie się znała. Najgłośniej darł się i komenderował ekipą taki jeden, wysoki, z długimi piórami. To był Piotr Lisiewicz. 

Dostaliśmy po jajku, w razie gdyby Kwaśniewski próbował dostać się pod Krzyże. Tłumek był rozemocjonowany, choć chyba bardziej rozbawiony niż wkurzony. Kwaśniewski jednak odpuścił sobie składanie kwiatów pod pomnikiem ofiar komuny z 1956 roku. A Lisiewicza zwinęła policja. Pamiętam, że w tłumie kręciło się mnóstwo glin, przynajmniej jeden lub dwóch z kamerami. Nagrywali nas z bardzo bliska, mimo głośnych szyderstw i kpin, rzucanych przez studencką w większości młodzież. Co nie udało się Naszości w Poznaniu, przynajmniej w pewnym stopniu nadrobiła Radykalna Akcja Antykomunistyczna kilka lat później w Paryżu. 

Miłośnicy „świąt obolałej dupy” (termin Jana Krzysztof Kelusa) powinni czuć się ostrzeżeni samym tytułem filmu Magdaleny Piejko. To jest historia pełna robotniczo-inteligenckich  alkoholowych wspominków, obscenicznych żartów natury seksualnej, lekko tylko maskowanej apoteozy kibicowskich rozrób z początku lat 90., małpich figli w kolejowych przedziałach, które doczekały listu oburzonego czytelnika do krakowskiego wydania „Gazety Wyborczej”. Kapitalne wykonanie tego listu przez Piotra Fronczewskiego u wielu ożywi zapewne wspomnienia o kolejowej podróży z Krakowa pod samiućkie Tatry. W Poroninie młodzież „czciła” pamięć wodza październikowej rewolucji w ramach „sabatów leninowskich”. Nie byłoby zapewne tej pysznej zabawy, gdyby nie iście kafkowskie zarzuty policji i sądu w Poznaniu pod adresem Lisiewicza, że „podaje się za Lenina”.

Ta historia może też dziwić fanów radykalnych czarno-białych podziałów ideowo-politycznych: w latach 90. i nieco jeszcze później Naszościowy, uliczny anarchokonserwatyzm był możliwy także dlatego, że łączył ludzi o bardzo różnych poglądach i politycznych temperamentach. Radykalni kibice, anarchiści, prawicowi studenci, ludzie bardzo wolnych zawodów i dość swobodnych obyczajów szukali własnego miejsca w swoim mieście, we własnym kraju. Ale mieli poważne podejrzenie, że choć komunizm formalne się skończył, przetrwał jako bardzo silny postkomunistyczny układ. W latach 90. i na początku dwutysięcznych postkomunizm był realną siłą. I raził nie tylko swoją hipokryzją, ale też żywotnością wspomnień o swoich wielkich zbrodniach i codziennych nikczemnościach.

To łączyło ludzi skupionych wokół Naszości – żywa pamięć, że postkomuniści nie spadli z księżyca. Że Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Józef Oleksy, Włodzimierz Cimoszewicz to są ludzie, którzy w latach 80. jasno wybrali ścieżki swoich karier. Ich demokratyczny frazes, europejski garnitur w latach 90. u wielu budził zachwyt i szacunek. Ale Lisiewicz i jego kumple, przyjmując na sobie rolę błaznów, przebierając się za jelenie, flaszki denaturatu, ZOMO-wców, gruszki, kosmitów, biegając po Poznaniu w samych gaciach i skacząc do fontanny, wyśpiewując „Białego Misia” rozgrzanym paniom sędziom, ośmieszali ten wizerunek. Błazny okazały się mądrzejsze.

Ich kpiarstwo kazało pytać: kto w tym staro-nowym świecie jest normalny, a kto nienormalny? Kto ma rację, a kto robi durnia z siebie i z innych? Gdy Lisiewicz pod poznańskim sądem czyta odezwę, wyjaśniającą, dlaczego nie można porównywać sędziego z prostytutką, można się zaśmiać lub zapłakać: „Żeby zostać prostytutką nie trzeba mieć matki prostytutki, ojca prostytutki, ani nawet cioci lub wujka w agencji towarzyskiej, konkurując z córkami ich koleżanek. Nie trzeba też zdać egzaminu przed komisją starych prostytutek. O powiedzeniu w zawodzie decydują zdolności, kompetencje i pracowitość”.

Dziś pewne odpowiedzi stały się oczywiste. „Naszość – tylko dla nienormalnych” oddaje rację tym, którzy jeszcze w czasach Borysa Jelcyna i już w początkach rządów Władimira Putina mieli dość rozumu i odwagi, żeby ostrzegać przed Rosją. I robili to wraz z Komitetem Wolny Kaukaz w najlepszym naszościowym stylu – urządzając w 2000 roku słynny happening pod rosyjskim konsulatem w Poznaniu. Zapłacili za to wyrokami - Lisiewicz został skazany za wtargnięcie do rosyjskiego konsulatu i wciągnięcie na maszt czeczeńskiej flagi oraz spalenie flagi rosyjskiej. Filip Rdesiński skazany za dwukrotną jazdę na masce samochodu konsula Rosji w proteście przeciw wojnie czeczeńskiej. 

Pominąłem wiele nazwisk, dat i faktów. Kto obejrzy „Naszość. Tylko dla nienormalnych” do końca i nie umrze ze śmiechu lub nie zagotuje się ze złości, ten dowie się kto, gdzie i jak narażał na szwank „dobre imię” postkomunistycznych bonzów i służącego im zbyt długo państwa. Lekcja historii podlana szyderstwem – i tego dziś trzeba w polskich szkołach. 

 



Źródło: niezalezna.pl

#Naszość – tylko dla nienormalnych

Krzysztof Wołodźko