„Naszość. Tylko dla nienormalnych” – jest filmem dokumentalnym, jest komedią, ale też kroniką czasów, które zaczynamy zapominać. W warszawskim kinie z tradycją - „Luna” - odbyła się premiera produkcji w reżyserii Magdaleny Piejko. Film, który niebawem wejdzie do kin, śmiało można polecić widzom zarówno zbuntowanym, jak i tym, którzy bunt pozostawili już młodszym pokoleniom.
Film przenosi widza o 20-30 lat wstecz do Poznania, gdzie powstaje i aktywnie działa organizacja „odszczepieńców” pod nazwą „Naszość”. Dla niewtajemniczonych – chodzi o organizację młodych ludzi z dzielnic roboczych stolicy Wielkopolski, których w latach 90. ubiegłego wieku zjednał protest przeciwko ówczesnej postkomunistycznej rzeczywistości – społecznej i politycznej. Na czele grupy stanął Piotr „Lenin” Lisiewicz, dziś renomowany publicysta, od felietonów którego wiele czytelników rozpoczyna czytanie kolejnego numeru „Gazety Polskiej”. Szczególnego rozgłosu grupa „Naszości” nabiera dzięki satyrycznym happeningom na początku lat 2000-ych, które trwają regularnie przez następne dziesięciolecie.
Reżyserką i scenarzystką produkcji o bohaterach ówczesnego młodzieżowego buntu jest Magdalena Piejko, autorka takich filmów jak „Tam, gdzie da się żyć” (2014) czy „Orzech – zawsze chciałem być z ludźmi” (2020). Producentem zaś Robert Kaczmarek, znany czytelnikom Strefy Wolnego Słowa jako producent filmów dokumentalnych „Kibol” (2011), „Towarzysz generał idzie na wojnę” (2011) „Eugenika w imię postępu” (2010), „Solidarni 2010” (2010), czy „Marsz wyzwolicieli” (2009).
- Dawno się tak nie uśmiałam/łem w kinie – można było usłyszeć po premierze w prawie każdej rozmowie widzów w holu kina „Luna”. Widownia właściwie od pierwszych do ostatnich minut prawie godzinowego filmu co chwilę wybuchała śmiechem. Głośno śmiali się ludzie różnych pokoleń. Chyba tak wyglądałoby godzinne czytanie na głos (i z obrazkami) publicystyki samego Lisiewicza. Jednak film jest o wiele głębszy niż zwykła rozrywka. Jest na przykład wspaniałym zbiorem archiwalnym historii ruchu „Naszość”, który ukazany został bardzo dynamicznie, za co podziękowania należą się montażyście Rafałowi Salacie. Ale też jest opowieścią o naprawdę trudnych kartach historii Polski i świata z przełomu XX/XXI wieków. Na ekranie oglądamy m.in. zamianę w lutym 2000 r. flagi na konsulacie Rosji w Poznaniu na flagę niepodległej Czeczenii, która wówczas toczyła z Kremlem już drugą wojnę. A także cały szereg akcji (owszem, satyrycznych) przeciwko politykom SLD, jak również gen. Jaruzelskiemu.
Stanowcze protesty „Naszości” przeciwko, dopiero dochodzącemu do władzy, Władimirowi Putinowi i całemu zbrodniczemu systemowi w Rosji wielu w Polsce uważało za wariactwo. A była to raczej szaleńcza odwaga - biorąc pod uwagę odpowiedzialność, jaką na początku XXI w. (i przez następne 15 lat) obarczano każdego, kto mówił prawdę o Kremlu i jego przestępstwach. – Nie chcę, by o Lisiewiczu myślano jak o wariacie – powiedział mi kolega redakcyjny, który usiał obok mnie na warszawskiej premierze filmu. Ale przecież cały dorobek grupy, jak i samego „Lenina” świadczy o ich wysokiej inteligencji. Tylko mając bardzo jasny umysł, można było wymyślić tak błyskotliwą formę protestu przeciwko systemowi.
Każdy, kto przez lata znajdował się w polskim undergroundzie społecznym czy politycznym, również doskonale wie, ile to „inne myślenie” kosztowało go w życiu. Zarówno prywatnym, jak i zawodowym. „Wilczy bilet” przez kilkanaście lat po upadku komunizmu nie tylko w Polsce, ale i całym regionie, czekał na każdego, kto ośmielał się nazwać rzeczy po imieniu. A tym bardziej publicznie. Ekipa występująca w filmie przyznaje się, że każdy z nich zapłacił swoją cenę…
Jednak film pozostawia widza z nadzieją. Każdy z chłopaków „Naszości” ma się dobrze, a część celów organizacji została w dużej mierze zrealizowana. Wśród nich – „przeprowadzenie prawicowej kontrrewolucji”, „Wolna Polska”, „przeciwdziałanie układom korupcyjnym”, „pisanie poezji”, a także „picie napojów pomocniczych i obrady Rady Kontrrewolucji, najczęściej w sobotnio-niedzielną noc na ulicach i w lokalach Poznania”. Gorzej tylko z postulatem „Wolnej Czeczenii”.
- Jak mówiło się w „Alicji w krainie czarów” – „tylko wariaci są na tym świecie coś warci”. I tak trochę było z nami. Grupa wariatów, która wyczuła, że coś na świecie jest nie tak
– powiedział po premierze filmu ze sceny kina „Luna” sam Piotr Lisiewicz. – Zastanawialiśmy przed filmem, czy mówić wszystko, jak było, czy przedstawić trochę zmodyfikowaną wersję. Ale było właśnie tak, jak w końcu opowiedzieliśmy. Było wariactwo i opozycja do wszystkich możliwych światów. Z jednej strony absolutna jazda z tym, co było wszechogarniające – postkomuną, z drugiej strony była rozmowa ze wszystkimi osobami z naszego pokolenia, którzy są politycznie zupełnie nie z naszego świata. „Uszol”, który był szefem kibiców „Lech Poznań”, „Sanczo”, który był wówczas jednym z liderów federacji anarchistycznej w Poznaniu, „Kaczmi” z drugiej grupy buntu w Poznaniu - „Nagłego Ataku Spawaczy”. Rożne poglądy, różne światy. I o tym jest ta uczciwa opowieść – ocenił.
- Film wejdzie do kin. Podawajcie go wszędzie. Albowiem jest opowieść zrozumiała dziś zarówno dla starszych jak i nastolatków, co pozwoli im załapać, że bunt można w różny sposób kanalizować. Ale trzeba w tym znaleźć miejsce na rozmowę, na przyglądanie się temu, co jest naprawdę tym, co my chcemy zmienić
– zaznaczył.
- Nigdy nie poszliśmy w to, żeby za kariery odejść od tego, co było dla nas najważniejsze – niepodległości Polski, rozliczenia komuny i tego, żeby Polska była Polską przyjazną dla zwykłych ludzi. Dla tych wszystkich zwykłych chłopaków z osiedli, którym dziękujemy za to, że z nami tworzyli „Naszość”
– podsumował sentymentalnie.
🎥 Premiera filmu „Naszość. Tylko dla nienormalnych” w reżyserii @DarlaDarla1983 dziś w kinie „Luna”. Żadna polska komedia nigdy mnie tak nie ubawiła 😁 pic.twitter.com/A9fSbxIz6g
— Olga Alehno (@OlgaAlehno) April 14, 2023