Mieszkańcy bloku przy ul. Pielęgniarskiej w Bydgoszczy przeżywają dramat. Jego powodem jest okropny fetor, który uniemożliwia im normalne funkcjonowanie. Wszystko z powodu zwłok, które zostały ujawnione 8 sierpnia w mieszkaniu na parterze. Ciało mogło tam leżeć nawet dwa tygodnie, a po siłowym wejściu, którego musiały dokonać służby, drzwi do lokalu pozostają nieszczelne. Jak mówi nam jedna z mieszkanek budynku, spółdzielnia nie reaguje na ich prośby o pomoc.
Podejrzany zapach mieszkańcy zaczęli odczuwać na przełomie lipca i sierpnia. Wówczas lokatorzy bloku przy ul. Pielęgniarskiej zaczęli szukać jego źródła w piwnicy. - Myśleliśmy, że to może jakiś szczur zdechł - opowiada w rozmowie z portalem Niezalezna.pl, jedna z mieszkanek wielorodzinnego budynku.
Fakty okazały się o wiele bardziej przerażające. Wyszły jednak na jaw dopiero tydzień później.
8 sierpnia do jednego z mieszkań na parterze w towarzystwie policji wszedł prokurator. Okazało się, że źródłem fetoru było rozkładające się około 14 dni ciało. Jak przekazała nam nasza rozmówczyni, działania śledczego trwały około dwóch godzin. Ciało zostało usunięte z mieszkania jednak po siłowym wejściu między drzwiami a framugą powstała szpara, co uniemożliwia zamknięcie lokalu.
Dla mieszkańców było to nie do zniesienia. Z lokalu wydobywał się nie tylko okropny zapach, ale i muchy oraz inne owady. A spółdzielnia nie reagowała. Telefony do prezesa spółdzielni miały zacząć rozbrzmiewać już następnego dnia. Jednak dopiero po trzech dniach - i dodatkowym piśmie od mieszkańców - spotkały się z "reakcją".
12 sierpnia do rozwiązania problemu oddelegowana została sprzątaczka. Kobieta dokładnie umyła wspólną powierzchnię znajdującą się przy lokalu - ściany, podłogę oraz balustradę. Kilka godzin później drzwi zostały zaklejone czarną folią. Tyle że to nic nie dało. - Już był taki napór społeczny mieszkańców, i nie tylko, żeby coś zrobić. Reagowała również policja. Ale te plastry do przyklejania foli są punktowe, więc szczelina pozostaje dalej - słyszymy.
"My wyczuwamy z kratek wentylacyjnych. Mamy wszystkie domestosem skroplone i pozakrywane szmatkami. To się odczuwa. Ten fetor się nadal unosi. Jak się schodzi, to w maseczkach (...) ja mam dwie maseczki, watę, i to nic nie daje"
"Jesteśmy dalej pozostawieni sami sobie. Jeden z lokatorów wywiózł na działkę żonę po operacji. Mój mąż jest tuż przed operacją, ma podniesione ciśnienie. My nie funkcjonujemy tak, jak poprzednio. My nie sypiamy, ja wczoraj lekarza prosiłam o jakieś nasenne tabletki. Nie możemy jeść. Zabrano nam życie, nie da się tak żyć"