Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Współpraca z Rosją łamała procedury - mówi "Gazecie Polskiej" Przemysław Żurawski vel Grajewski

- Opinię publiczną wprowadzono w błąd – wojskowi z SKW tłumaczyli, że kontakty z FSB zostały podjęte do logistycznej obsługi polskiego kontyngentu w Afganistanie. Problem w tym, że w zachowanych dokumentach nie ma śladu, by ten temat poruszano – mówi „Gazecie Polskiej” prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, były członek komisji ds. rosyjskich wpływów w latach 2007–2022.

Przemysław Żurawski vel Grajewski
Przemysław Żurawski vel Grajewski
MEDIA WNET, CC BY-SA 2.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0> - Wikimedia Commons

Wysłuchaliśmy exposé premiera Donalda Tuska, jesteśmy po zaprzysiężeniu nowego rządu. Zaskoczyło Pana, że tyle starych nazwisk wróciło do władzy? KO nie zdecydowała się na lifting, nowy szef gabinetu postawił na tych, którym najbardziej ufa – i to w niektórych przypadkach od 2007 roku, by wspomnieć o Radosławie Sikorskim. 

Nie jestem zaskoczony. Przyznam szczerze: spodziewałem się, że jeśli dotychczasowa opozycja przejmie władzę, to tak to właśnie będzie wyglądać i wróci „stara gwardia”. Dla mnie to dowód na krótką ławkę Koalicji Obywatelskiej, który zadaje kłam teoriom o wybitnych przymiotach intelektualnych tej formacji. 

Czego Pan jako politolog spodziewa się po nowej władzy w pierwszych miesiącach? 

Uważam, że będzie pełna uległość w relacjach z silniejszymi państwami w ramach Unii Europejskiej i likwidacja projektów niewygodnych dla interesów niemieckich. Mowa oczywiście o wielkich inwestycjach. Jeśli mam podjąć się prognozowania, to nowa koalicja odrzuci CPK, nie powstanie terminal kontenerowy w Świnoujściu, nie będzie regulacji Odry, a budowa elektrowni jądrowych będzie odkładana pod pretekstem badania lokalizacji – wszak ich powstanie zaburzałoby system energetyczny planowany dla Europy Środkowej przez Niemcy. Taki rozwój wydarzeń absolutnie by mnie nie zdziwił. 

Zarzutów i procesów z udziałem polityków PiS Pan profesor się nie spodziewa?

Jest to możliwe, aczkolwiek pytanie, czy z prawnego punktu widzenia byłoby to wykonalne. Co innego publicystycznie napinać się w mediach, a co innego udowodnić, że złamano prawo. Wiedząc o tym, jak ogromne są emocje i podziały polityczne, a także znając upolitycznienie części sędziów – tak, nie wykluczałbym całkowicie i takich scenariuszy. Jestem jednak przekonany, że bez twardych i przekonujących dowodów byłoby to jawne złamanie prawa. 

W exposé Donald Tusk nawiązał do samopodpalenia przez Piotra Szczęsnego, cytował jego list, adresowany też do zwolenników PiS. Czemu miało to służyć? 

Chodziło o konsolidację własnego, twardego elektoratu. Nieznany jest mi przypadek, by w exposé premiera jakiegokolwiek rządu cytowano list prywatnej osoby na jakikolwiek temat. Exposé służy przedstawieniu celów i strategii nowego rządu, a nie zabiegom publicystycznym. Wyborcy obozu, który przejął władzę, mają jednak zdolność bezkrytycznego przyjmowania tego, co mówią czy cytują popierani przez nich politycy, więc dla tego elektoratu podkreślenie, jak „krwawy” był reżim Jarosława Kaczyńskiego, jest pożądanym chwytem retorycznym. Z drugiej strony, cytaty z Piotra Szczęsnego pokrywają pustkę programową w exposé Tuska. W istocie dzięki temu zabiegowi i wskutek zakłócenia obrad w związku z incydentem z Braunem, premier uniknął odpowiedzi na jakiekolwiek pytania, zbywając posłów w debacie po przemówieniu. 

Donald Tusk nie tyle w exposé, ile na wiecach przed wyborami i już po głosowaniu 15 października mówił, że czas na „rozliczenia”, „zadośćuczynienie” i „pojednanie”. Da się posklejać tak podzielony kraj – polityków i wyborców? 

To puste deklaracje. Obecna władza będzie dążyła do utrzymania polaryzacji. Będzie więc dążenie do odwetu na poprzednikach, czyli Zjednoczonej Prawicy. Innych, głośnych punktów programu zresztą zabrakło. Nie da się jednocześnie realizować strategii rozliczeń i zasypywania podziałów. 

Zdaniem części komentatorów, PiS trudno oswoić się z utratą władzy i musi wymyślić się na nowo. Na prawicy też pojawia się wiele głosów, że największa formacja opozycyjna – jeśli chce pożegnać Tuska po tej kadencji – powinna się zmienić i obrać inną strategię niż w ostatnich miesiącach. Pytanie, co zrobi po zakończonej prezydenturze Andrzej Duda. Partia pod jego auspicjami mogłaby stać się naturalnym koalicjantem dla PiS. 

Może pana i szanownych Czytelników zaskoczę, ale jestem optymistą w kontekście przyszłości PiS. Sytuacja z pustką programową nowej koalicji sprawi, że ta nie poradzi sobie z wieloma zagadnieniami, co będzie siłą rzeczy podnosić notowania PiS. Z pewnością ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego nie może obrać taktyki totalnej opozycji – trwa wojna na Ukrainie, każdy pomysł wzmacniający obronność państwa, skądkolwiek przyjdzie, będzie miał w tym kontekście znaczenie. Nie należy wchodzić w kostium dotychczasowej opozycji, która w istocie działała antypaństwowo.

Natomiast Andrzej Duda nie powinien wchodzić do partyjnej polityki po 2025 roku. Z prostego powodu: próba rozbicia dotychczasowej jedności prawicy nie służyłaby Rzeczypospolitej i spotkałaby się z niechęcią wyborców, a nie z ich poparciem. 

Czyli ewentualna partia prezydencka – czyli polityka, który cieszy się sporym zaufaniem społecznym i przewodzi w rankingach zaufania, gdy nie ma szans po prezydenturze na stanowiska zagraniczne z powodu nieprzychylnego rządu – byłaby szkodliwa dla PiS w przyszłości? Brak koalicjanta odbił się PiS czkawką w tych wyborach. 

Nie byłoby to wskazane, ponieważ nie ma wyższej godności dla obywatela Rzeczypospolitej niż pełnienie urzędu prezydenta RP. To najwyższy szczebel kariery i po zakończeniu kadencji głowa państwa nie powinna ani ubiegać się o jakieś stanowiska w państwie, ani w strukturach międzynarodowych. Nie ma takich przepisów, ale byłbym zwolennikiem wprowadzenia funkcji dożywotniego senatora dla byłej głowy państwa.

Konstytucja tego kroku nie przewiduje. Dziesięcioletnia aktywność polityczna prezydenta to jest dostatecznie dużo. Próba budowania konkurencyjnej partii wobec PiS byłaby działaniem na rzecz rozbicia jedności dotychczasowego obozu rządowego. Pewnie że przydałby się z punktu widzenia prawicy koalicjant z niezłym poparciem. Ale system głosowania preferuje duże partie i zjednoczenie głosów, a nie ich rozbijanie. 

Jednak Andrzej Duda i część jego zaplecza w Sejmie ma bardziej centroprawicowy wizerunek, który mógłby rywalizować z Trzecią Drogą czy Konfederacją o wyborców. I prezydent otrzymał ponad 10 mln głosów w 2020 roku. 

Przelicznik systemu głosowania promuje największe partie. Aby utworzenie nowej partii prawicowej skutkowało zwycięstwem wyborczym koalicji PiS – nowa partia, PiS nie mógłby w kolejnych wyborach stracić poparcia swego dotychczasowego elektoratu, a nowe ugrupowanie musiałoby przejąć część głosów wyborców innych partii. Nie sądzę, by tak się stało. Natomiast istniałoby zagrożenie odbierania głosów PiS-owi, co natychmiast byłoby widoczne na mapach wyborczych. Głosy oddawane na PiS podzieliłyby się de facto na dwie formacje. 

Jedną z pierwszych decyzji nowej koalicji KO, Trzeciej Drogi i Lewicy było usunięcie członków komisji ds. rosyjskich wpływów, w tym właśnie Pana. W mediach mówiono, że określiliście państwo Donalda Tuska, Radosława Sikorskiego, Tomasza Siemoniaka i Bartłomieja Sienkiewicza mianem „zdrajców”. Inna narracja jest taka, iż celowo opublikowaliście raport z lat 2010–2014, by prezydent Andrzej Duda nie odebrał zaprzysiężenia od premiera, wybranego przez koalicję sejmową w drugim kroku. Jaka jest Pana odpowiedź?  

To manipulacja, mijanie się z prawdą. Po pierwsze, raport nie dotyczył MSZ, nie analizowaliśmy poczynań Radosława Sikorskiego. Komisja nie formułowała więc we wnioskach i rekomendacjach żadnych tez na temat tego polityka. Jego nazwisko pada w opisie polityki zagranicznej po 2007 roku jako takiej, zaprezentowanej w raporcie jako tło „współpracy” SKW–FSB, ale proszę pamiętać: nasze dociekania są cząstkowe, dotyczą działania SKW w zakresie kontaktów z FSB. Z tym Sikorski nie miał nic do czynienia, więc go nie ocenialiśmy. 

Po drugie, raport powstawał między 11 września, gdy marszałek Elżbieta Witek wręczyła nam nominacje, a 29 listopada. Zatem mieliśmy bardzo mało czasu, zbyt mało, by zająć się całym przekrojem lat 2007–2022. We wrześniu nie byliśmy świadomi, że musimy zdążyć do 29 listopada, ale wiedzieliśmy, że czasu jest niewiele. Wybraliśmy zatem temat na tyle ważny, by wart był badania, i dostatecznie wąski, by można go było zbadać w ciągu kilku tygodni – taki okres działania Komisji uznawaliśmy po 15 października za najbardziej prawdopodobny. Takowym zagadnieniem były kontakty SKW z FSB. I tylko wnioski o tej współpracy zostały zawarte w dokumencie końcowym komisji ds. rosyjskich wpływów. 

Jaka jest główna teza raportu? Co ten dokument mówi nam o ludziach służb specjalnych, którzy byli odpowiedzialni za wywiad i kontrwywiad Polski w okresie po katastrofie smoleńskiej? 

Są dwie zasadnicze tezy. Od kwietnia 2010 do 2014 roku trwała współpraca SKW z FSB, nie poddana właściwemu nadzorowi ze strony zwierzchników politycznych – premiera i ministra obrony narodowej. Podjęcie współpracy z Rosjanami wymagało uprzedniej zgody premiera. Zgody takiej nie było.

Między kwietniem 2010 a grudniem 2011 roku oficerowie stojący na czele SKW nie raportowali szefowi rządu faktu podjęcia i prowadzenia współpracy z Rosjanami, a gdy już to zrobili, premier nie zainteresował się, dlaczego tak się stało i co było materią tej współpracy, tylko zatwierdził ją wstecznie, łamiąc przy tym obowiązujące procedury prawne. Premier ma bowiem prawo wydać zgodę na taką współpracę, ale po uprzednim zasięgnięciu opinii ministra obrony narodowej. Mógł ją zignorować, ale nie miał prawa jej nie zażądać. Bez takowej opinii szef rządu nie mógł wydać zgody. Obowiązku tego nie dopełnił. Opinię publiczną wprowadzono w błąd – wojskowi z SKW tłumaczyli, że kontakty z FSB zostały podjęte do logistycznej obsługi polskiego kontyngentu w Afganistanie. Problem w tym, że w zachowanych dokumentach nie ma śladu, by ten temat poruszano. Z wielu spotkań z FSB nie sporządzono zaś żadnych dokumentów, co jest rzeczą w praktyce służb niebywałą, a mimo to także nie zainteresowało to ani premiera, ani ministra. 

Trudno nie pochylić się nad tak wieloma spotkaniami z oficerami wrogiej Polsce służby, jaką była i jest FSB.

Odbyło się około 100 spotkań, a kilkadziesiąt z nich w ogóle nie zarejestrowano w notatkach służbowych. Kontakty z obcymi służbami rutynowo rozpoczynają się od nakreślenia planu działania – celu do osiągnięcia i metod. Plan przedstawia się przełożonym i wyjaśnia, po co podejmuje się kontakty, później sporządza się notatki ze spotkań, a na końcu raporty i wnioski, co z nich wynika. I z większości rozmów brakuje dokumentacji. Sam fakt podjęcia dialogu z obcą służbą, w dodatku nam przeciwną, który nie był raportowany przez 1,5 roku – to się kompletnie nie zdarza. Szefostwo SKW bratało się z FSB, po czym, gdy premier i minister się o tym dowiedzieli, to zamiast domagać się wyjaśnień, Tusk zaakceptował tę sytuację.

Gdyby spojrzeć na kontakty z innymi służbami, okaże się, że były one o wiele bardziej skrupulatnie raportowane niż kontakty z Rosjanami. Ba, to dramatyczna różnica. We wrześniu 2013 roku współpracę tę sformalizowano w postaci umowy petersburskiej, w której m.in. zobowiązano się do powiadamiania Rosjan o wrogiej im działalności służb państw trzecich. W kolejnych latach oficerowie-zwierzchnicy SKW prowadzili zaś publiczną kampanię dezinformacyjną na temat swej działalności i na temat polityki zagranicznej RP.

Generał Janusz Nosek, gen. Piotr Pytel i płk Krzysztof Dusza twierdzili, że większość spotkań miała charakter wręcz okolicznościowy i dotyczyła oficera łącznikowego, wręcz rosyjskiego dyplomaty. 

Pewnie chodzą do przedszkola i nie wiedzą, kim są dyplomaci rosyjscy i kto był rezydentem FSB w Polsce. W raporcie przypomnieliśmy więc, że płk Władimir Juzwik (gdyż zapewne to o niego im chodzi) był radcą Ambasady Federacji Rosyjskiej w Warszawie w latach 2010–2014 i oficjalnym przedstawicielem FSB w Polsce. Twierdzenie, że w spotkaniach z nim chodziło o życzenia i zaproszenia na celebrację, jest niepoważne. Rolą rezydentów FSB w kontaktach ze służbami specjalnymi innych krajów nie jest organizacja świętowania rocznic czy innych obchodów. Rozumiem, że taki komunikat może przyjąć osoba niezorientowana w specyfice zagadnienia albo komentatorzy, którym potrzebny jest pretekst do podważania raportu komisji ws. rosyjskich wpływów, ale to rozpaczliwa obrona rzeczy, której nie da się bronić. Trudno uwierzyć, by doświadczeni oficerowie służb specjalnych nie sporządzali notatek służbowych ze spotkań z dyplomatami obcych państw, a co dopiero ze specsłużbami rosyjskimi. Państwo działa na bazie procedur. Ich łamanie jest czymś wysoce nagannym – do tego dochodziło przy podjęciu współpracy, przy wydawaniu na nią post factum zgody bez opinii ministra i przy raportowaniu, gdy SKW wprowadzała w błąd zwierzchników politycznych co do istoty relacji z FSB. 

Czy komisja ds. rosyjskich wpływów w latach 2007–2022 powinna działać? Mimo zapowiedzi, koalicja rządząca jej nie zlikwidowała. Donald Tusk tłumaczył, że to z powodu spodziewanej niechęci ze strony prezydenta Andrzeja Dudy. 

Tak, jeśli ma ona rzetelnie prowadzić dochodzenie, a na jej czele staną osoby, które znają się na materii służb specjalnych i relacjach polsko-rosyjskich. 

Wpływy Moskwy należy zwalczać. Ale w innym wypadku, jeśli komisja nie podejdzie poważnie do tematu, to okaże się wizerunkowym problemem dla rządu KO, Trzeciej Drogi i Lewicy. 

Pojawiły się głosy w przestrzeni publicznej, by do „odnowionej” komisji wszedł na przykład publicysta Tomasz Piątek. 

(Śmiech). Proponowałbym dobór poważnych członków do komisji ds. rosyjskich wpływów. 

Do służb specjalnych wracają za to gen. Jarosław Stróżyk, były żołnierz WSI i oficer Służby Wywiadu Wojskowego, a także płk Krzysztof Dusza, dawny wiceszef SKW, wymieniany w państwa raporcie. Generał Piotr Pytel, były szef SKW, który wraz z Duszą podejmował funkcjonariuszy FSB na zakrapianym spotkaniu w Kadynach, napisał na platformie X, iż czuje, jak „coś się w nim odradza, coś dużego, większego” od niego. O czym to świadczy? 

Wpis gen. Pytla to jakaś retoryczna gra, trudno wnikać w psychologię autora poglądu o „odrodzeniu czegoś większego”. Ludzie służb nie są sentymentalni. A to, że koalicja rządząca przywraca tych ludzi do stanowisk państwowych, będzie obciążało jej konto polityczne, ze wszystkimi tego konsekwencjami na przyszłość. 

 



Źródło: Gazeta Polska

Grzegorz Wszołek