Jeśli teraz mamy do czynienia z napięciami na linii urzędnicy Unii Europejskiej a rządy Polski i Węgier – to trzeba jasno sobie zdać sprawę z tego, że nie chodzi tu wcale o „praworządność” i inne „prawa i ideały”, tylko o walkę o układ sił dotyczący zakresu władzy - pisze dla niezalezna.pl Tomasz Łysiak.
Innymi słowy chodzi o granice. Tych w Unii fizycznie już nie ma z racji Schengen, obywatel ich więc nie odczuwa, gdy jedzie sobie na wakacje do Chorwacji czy Włoch, nie ma też w rozumieniu obrotu handlowego, a teraz – w zamyśle tychże urzędników – nie ma być ich także w innych kwestiach. W pewnej mierze: we wszystkich. Jeśli bowiem okaże się, że zadziała ten „bat na nieposłusznych” w sprawie ładnie brzmiącej wartości europejskiej określanej mianem „państwa prawa”, czy „praworządności” – „albo się słuchacie naszych zaleceń, albo nie dostaniecie kasy”, to w istocie państwa członkowskie zrezygnują z suwerenności. Prawo bowiem reguluje każdy aspekt życia społecznego – od funkcjonowania szpitala po karanie złoczyńców i opodatkowywanie ludności. Tym samym „ustawodawca” w wolnym do tej paru kraju członkowskim nie będzie się mógł kierować ani dobrem obywateli, ani własnym pomysłem polityczno-gospodarczym, nie będzie mógł prawa układać wedle wskazań własnej ustawy zasadniczej, gdyż okaże się, że ponad ustawą zasadniczą jest jeszcze coś – Unia. Pozwolenie więc w obecnej chwili na powiązanie kwestii funduszy z tzw. „praworządnością” to postawienie kroku w przepaść. Dalej już będzie można wszystko. Znikną nawet pozory suwerenności państw tworzących Unię – od tej chwili Unia stanie się super-państwem europejskim. I żadne „bla-bla” o wartościach, swobodach i prawach człowieka nie jest tu tak naprawdę istotne: chodzi przede wszystkim o zlikwidowanie ostatnich granic wewnętrznych. O takie „Schengen prawa”, czyli odjęcie państwom członkowskim możliwości wolnego kształtowania swojego systemu prawnego.
I z tego powodu, wszyscy ci, którzy mają choć trochę wyobraźni, powinni stanąć w tym sporze po stronie Polski i Węgier. Za lat pięć, dziesięć, czy piętnaście, być może odwrócą się różne proporcje sił w europejskiej układance politycznej. Wtedy rozbicie tych ostatnich granic w Unii, jeśli dojdzie do skutku, okaże się dla wielu – zaskakująco niewygodne. Czy to w sprawach imigracji, czy w zupełnie innych, w których ideologia uznawana w Europie za „obowiązującą” będzie ponad wolnością państw do stanowienia o sobie i życiu swoich obywateli.