Jak informowaliśmy na łamach portalu niezalezna.pl, przed komisją weryfikacyjną zeznawała dziś przewodnicząca Rady Warszawy Ewa Malinowska-Grupińska. Świadek odpowiadając na pytania członków komisji przyznała, że były nieprawidłowości w procesie reprywatyzacji w Warszawie. Jednak szefowa Rady Warszawy najwyraźniej nie ma sobie nic do zarzucenia. W przeciwieństwie do mieszkańców, którzy postanowili nieco odświeżyć jej pamięć.
Emocje w ratuszu muszą sięgać zenitu, bo w trakcie zeznań Ewa Malinowska-Grupińska, być może niechcący, wbiła szpileczkę samej Hannie Gronkiewicz-Waltz.
- Obecność swoją traktuję jako powinność, ponieważ sprawuję publiczny mandat i w związku z tym mam obowiązek odpowiadać na publiczne pytania - przyznała na wstępie Ewa Malinowska-Grupińska.
Winy za te nieprawidłowości radna nie bierze jednak na siebie. Na pytanie przewodniczącego komisji Patryka Jakiego, czy te słowa są formą przyznania się do błędów ze strony rady miasta, świadek zaprzeczyła.
- Rada nie ma takich kompetencji, proszę nie zrzucać na nas kompetencji innych instytucji - powiedziała Malinowska-Grupińska.
Z kolei Ewa Andruszkiewicz z Rady Społecznej Komisji Weryfikacyjnej podkreśla, że od mieszkańców w stołecznym ratuszu „opędzano się jak od natrętnych much”.
- Nie byliśmy partnerem do żadnych rozmów. Wszystkie jej tłumaczenia są naprawdę żałosne. Mogła coś zrobić. Na jednej sesji, na której ja byłam, zrobiła bardzo dużo. Powiedziała: „Straż, wyprowadzić tę hołotę”. To znaczy mnie, Jolę Brzeską i masę innych ludzi, którzy byli wówczas i domagaliśmy się wysłuchania. Mieliśmy być wysłuchiwani o godzinie 12:00. Przesunięto nas z pozycji 6. na 44., czyli gdzieś koło godziny 23:30-24:00, wreszcie miano się zająć naszą sprawą. Nie zajęli się w ogóle, bo spadło to z porządku obrad. I tak było w właściwie za każdym razem. Dzisiaj tłumaczenia, że tak musiało być, bo oni nie mieli kompetencji, nie mogli... to nie oni, to kto inny... Ja nie widzę powodów, żeby panią prezydent przesłuchiwać, ponieważ ta kompromitacja, której byliśmy świadkami przez ostatni rok wystarczy. Nie spodziewam się, żeby ona miała odsłonić przed komisją jakieś nowe, rewolucyjne fakty, bo te fakty są w dokumentacji. A pani Grupińska nie ma kompletnie nic do powiedzenia poza tym, jak to ona bardzo pomagała i w 2008 roku powstał program... W jaki sposób w 2010 roku, skoro był taki program, ja wyleciałam z mieszkania i z miasta? Nikt przez cały proces nie zajrzał nawet do mojego PESEL-u, żeby się zorientować, że ja jestem emerytką. Nikt nie zapytał, czy ja mam się z czego utrzymać i gdzie się podziać. Po prostu... won! - mówi w rozmowie z naszą reporterką Ewa Andruszkiewicz.