Z sieci zniknęły protokoły zawierające zeznania Marcina W. Jak podaje internauta, kryjący się pod pseudonimem Jack Strong, za tym posunięciem ma stać obecne kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości. Chodzi o dokumenty odtajnione i opublikowane wcześniej przez ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę na stronie Prokuratury Krajowej. - Operacja kasowania materiałów miała zostać przeprowadzona w sierpniu 2024 roku - dyskretnie, bez rozgłosu, tak aby niewygodne treści zniknęły niezauważalnie - czytamy.
Jak przypomina "Jack Strong", Marcin W. to świadek koronny uwikłany w jedną z najgłośniejszych afer ostatnich lat, mający powiązania z politykami obecnej władzy, m.in. z Grzegorzem Napieralskim. W przeszłości zeznania Marcina W. Donald Tusk i jego otoczenie traktowali jako wyjątkowo wiarygodne, ponieważ wspierały narrację korzystną dla ówczesnej opozycji. Wszystko zmieniło się, gdy okazało się, że Marcin W. złożył także zeznania obciążające rodzinę samego Tuska.
Jako pierwsza zeznania W. dotyczącego Michała Tuska opublikowała już w czerwcu 2020 r. "Gazeta Polska". W artykule "Sensacyjne zeznania biznesmena od węgla" Grzegorz Wierzchołowski pisał:
Biznesmen zeznał, że wiosną 2014 r. wypłacił tę kwotę ze skrytki bankowej Pekao SA, znajdującej się przy bydgoskim oddziale tego banku przy ul. Wojska Polskiego. Następnie zawiózł gotówkę na ul. Nullo w Warszawie, gdzie znajdowała się siedziba firmy HAWE Marka Falenty. Tam włożył pieniądze do foliowej torebki z logo jednej ze znanych sieci sklepów spożywczych, z komentarzem „żul dostanie to w torbie, na jaką zasługuje”. W biurze znajdowały się wówczas dwie kamery, które były włączone i powinny być widoczne dla osób wchodzących. W. miał siedzieć za biurkiem Falenty, a jego kontrahent na fotelu obok, reklamówka znajdowała się na ziemi. Wtedy w biurze przy ul. Nullo miał pojawić się młody mężczyzna. „Kasa się zgadza?” - zapytał rzekomo, rozchylając torbę. Wtedy W. miał powiedzieć coś w rodzaju: „Wziąłbyś to i wyszedł. A co jak się nie zgadza?”. Gość miał odrzec: „Nie wiem, czy znamy te same filmy, ale jak się jebnąłeś, to ciebie odjebią”. Marcin W., jak twierdzi, wypalił wtedy: „Tak, też oglądałem «Odwróconych» i «Świadka koronnego»”. Mężczyzna miał wówczas powiedzieć „Cześć” i opuścić biuro z torbą z pieniędzmi. To oczywiście wersja Marcina W., zdaniem którego gotówka ta przeznaczona była dla „ekipy rządzącej krajem”. Nasze źródło podało nam nazwisko osoby, która wedle zeznań W. miała zjawić się w biurze Falenty. Spróbowaliśmy zweryfikować tę informację, bo brzmiała ona nadzwyczaj nieprawdopodobnie. U drugiego naszego informatora udało nam się potwierdzić, że Marcin W. mówił o Michale Tusku, synu ówczesnego premiera Donalda Tuska.
Prokuratura Krajowa w październiku 2022 r. upubliczniła na swojej stronie sześć protokołów dotyczących zeznań wspólnika biznesowego skazanego za podsłuchy najważniejszych osób w państwie Marka Falenty - Marcina W. Ujawnienie tych materiałów zapowiedział wcześniej prokurator generalny Zbigniew Ziobro.
Potwierdziły się informacje "GP": W. oskarżał Michała Tuska, syna premiera, o korupcję. Według świadka w 2014 roku miał on wręczyć Michałowi Tuskowi łapówkę w wysokości 600 tysięcy euro, przekazaną w plastikowej torbie z supermarketu Biedronka. Pieniądze miały być przeznaczone na partię ojca. Te sensacyjne informacje, ujawniające rzekome przyjęcie gigantycznej sumy przez syna Donalda Tuska, wywróciły narrację jego obozu politycznego. To, co wcześniej czyniło Marcina W. cennym świadkiem, nagle stało się problemem wymagającym zdecydowanej reakcji - pisze.
W jednym z protokołów możemy znaleźć informację o tym, że Marcin W. nazywa Donald Tuska "szefem wszystkich szefów". Pytany o to, dlaczego użył takiego sformułowania odparł, że Donald Tusk był wtedy nie tylko premierem, ale i - według niego - "szefem największej mafii w Polsce".
W innym z zeznań wspólnika Marka Falenty Marcina W. powiedział on, że wręczył łapówkę w wysokości 600 tys. euro. osobie o inicjałach M.T. Marcin W. zeznał, że jego firma "miała być buforem polskości", ponieważ chodziło o to, aby węgiel z Rosji nie trafiał do firmy C bezpośrednio z Rosji. Jego firma - jak zeznaje - miała w 2014 r. podpisać umowę z firmą C na dostawy tego surowca. "O tym, że transakcja została dopięta, świadczy fakt, że ja osobiście wpłacałem w biurze F. razem z nim prowizję za zgodę na tą transakcję. Ta prowizja była bardzo duża. Mam pełna świadomość, że ta prowizja to była łapówka" - zeznał Marcin W.
Jak dodał, postawił F. warunek, że zgadza się na tak wysoką łapówkę, wtedy gdy M. T. przyjdzie po nią osobiście.
- Pytałem F., czy to są pieniądze dla samego "szefa szefów", czyli Donalda Tuska. Odpowiedź F. była następująca: "Nie, są to pieniądze partyjne i dlatego zawsze będziemy bezpieczni"
- zeznał.
- Donald Tusk i jego współpracownicy wpadli w panikę. Michał Tusk stanowczo zaprzeczył oskarżeniom, nazywając je „kompletną bzdurą” i twierdząc, że nigdy nie przyjął żadnej łapówki, a Marcina W. nawet nie zna. W obronę młodego Tuska włączyły się sprzyjające mu niemieckie media. Redaktor Janusz Schwertner z Onetu podważał wiarygodność Marcina W. Ówczesna opozycja starała się zminimalizować szkody wizerunkowe. Co ciekawe, ani Donald Tusk, ani jego syn nigdy nie zdecydowali się wytoczyć procesu w sprawie łapówki w reklamówce z Biedronki, choć rewelacje powtórzyło wiele mediów
- pisze internauta.
Po wygranych wyborach koalicja z Donaldem Tuskiem wymieniła kierownictwo prokuratury, rozpoczęto porządkowanie instytucji po poprzednikach, a wkrótce ruszyła też dyskretna „czystka” w internetowych archiwach. - Dokumenty uznane za niewygodne dla nowej ekipy zaczęły znikać ze stron TVP, PAP, Polskiego Radia, a także innych instytucji rządowych, w tym protokoły z zeznaniami Marcina W. dotyczącymi syna Tuska - przypomina.
- Jak twierdzi informator, w sierpniu 2024 roku, gdy uwaga opinii publicznej była rozproszona okresem wakacyjnym, podjęto decyzję o usunięciu tych materiałów ze strony Prokuratury Krajowej. Operacja przeprowadzona została ostrożnie i bez rozgłosu. Co istotne, pod linkiem do zeznań ze strony PK z października 2022 roku nie pojawia się komunikat o błędzie ani informacja o usunięciu – użytkownik jest niezauważalnie przekierowywany na stronę główną serwisu. Taki zabieg sugeruje, że autorzy chcieli uniknąć podejrzeń i rozgłosu związanego z nagłym „zniknięciem” dokumentów
- dodaje.