Donald Tusk zrezygnował z wyścigu o prezydenturę w 2020 roku. Tchórzostwo? A może czysta kalkulacja i realna ocena szans? Nic z tych rzeczy! Dziś były "król Europy" przyznał, że dzięki tej decyzji... unieważnił "pięcioletnią, negatywną i niezwykle intensywną kampanię PiS", która miała być rzekomo wymierzona właśnie w niego. I - jak twierdzi - warto było to zrobić.
Tusk pytany w programie "Gazety Wyborczej" "Podcast 8:10" o kulisy swoje decyzji o niekandydowaniu w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, podkreślił, że zdaje sobie sprawę, iż wielu Polaków mogło być rozczarowanych tą decyzją. Jak dodał, zdaje sobie też sprawę, że część jego poglądów to nie są dziś w Polsce "poglądy większościowe".
- To, co przez ostanie pięć lat się działo w przestrzeni publicznej - w mediach publicznych też bardzo wyraźnie - pokazywało, jaki jest polityczny, dość prosty plan dzisiaj rządzących, Prawa i Sprawiedliwości. Rezygnując z kandydowania trochę unieważniłem pięcioletnią negatywną i niezwykle intensywną kampanię PiS, która była wycelowano dość precyzyjnie we mnie
- zaznaczył Tusk.
- Jeśli można na samym początku kampanii wyborczej zepsuć moim konkurentom ich najważniejszy projekt, jakim było dyskredytowanie mojej potencjalnej kandydatury, to warto było taką decyzję podjąć
- wypalił były premier.
Według niego istnieje dziś w Polsce typ polityków, którzy mają większą możliwość zdobycia głosów niż on sam. Wśród takich osób wymienił Małgorzatę Kidawę-Błońską.
Pytany o utrzymującą się przewagę obecnego prezydenta Andrzeja Dudy w sondażach, zaznaczył, że "nie jest to sytuacja komfortowa, ale też nie jest to tragedia". Były przewodniczący Rady Europejskiej nie mógł sobie darować uszczypliwości w stronę PiS i prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
- Kaczyński jest specjalistą od wygrywania sytuacji, w której rządzą złe emocje, dlatego robił wszystko i nadał robi wszystko, by tych złych emocji było jak najwięcej. PiS i Kaczyński świetnie czują się w atmosferze politycznego mordobicia
- ocenił były szef Platformy Obywatelskiej.