Trwa śledztwo w sprawie tragicznej śmierci dwojga turystów z Polski, przebywających na wakacjach w Grecji. W wyniku utonięcia życie straciła kobieta i jej 9-letni syn. Uciekali oni przed szalejącymi pożarami. Zadaniem śledczych będzie wyjaśnić: jak znaleźli się na łodzi i dlaczego ta łódź zatonęła.
Ofiary to mieszkańcy miejscowości Wysoka koło Wadowic, byli na wakacjach w Grecji organizowanych przez biuro podróży Grecos. Oboje utonęli podczas ewakuacji z hotelu w Mati, któremu zagroził szalejący tam pożar. Chroniąc się przed ogniem oboje wypłynęli w morze łodzią wraz z ośmioma innymi turystami różnych narodowości. Łódź zatonęła. Wszyscy zginęli.
Mąż polskiej turystki, który, gdy doszło do tragedii, również był w Grecji, w wypowiedzi udzielonej dziennikowi Gazety Krakowskiej, powiedział, że jego najbliżsi mieli szansę na przeżycie, ale pomoc w porę nie nadeszła. Podkreślał, że żona, dryfując z dzieckiem na łódce, przez 1,5 godziny rozmawiała przez telefon z bliskimi w Polsce, błagając o pomoc. "Nie doczekała się jej. Nie było też żadnej ewakuacji, tylko paniczna ucieczka. Wcześniej lekceważono zagrożenie" – relacjonował.
"Przesłuchanie mężczyzny odbędzie się prawdopodobnie dziś. Sekcja zwłok również. Śledczy zaplanowali już także przesłuchania pracowników biura podróży" - poinformował prok. Jacek Para, rzecznik krakowskiej prokuratury okręgowej, która sprawuje nadzór nad działaniami śledczych z Wadowic.
Wadowicka prokuratura wszczęła śledztwo w tej sprawie niezwłocznie po uzyskaniu informacji o śmierci kobiety i dziecka oraz po potwierdzeniu tożsamości ofiar. Pod uwagę brany jest przepis kodeksu karnego, który mówi o nieumyślnym spowodowaniu śmierci. Grozi za to kara więzienia od 3 miesięcy do 5 lat.