„Gazeta Wyborcza” w tonie sensacji ujawniła listę sędziów, którzy poparli kandydaturę Teresy Kurcyusz-Furmanik do Krajowej Rady Sądownictwa. Według gazety, w wykazie „przeważają nazwiska osób, które awansowały dzięki dobrej zmianie”. To nie pierwszy personalny atak na sędzię. W lipcu ubiegłego roku „Wyborcza” atakowała Teresę Kurcyusz-Furmalik, bo nie przeszła w stan spoczynku, jak zapewne oczekiwaliby tego redaktorzy z ul. Czerskiej. Głównym motywem ataku była podana w tonie sensacji historia pewnego mieszkania. „Wymyślenie tytułu artykułu jest dla mnie pokazem „mistrzostwa”. Chodziło o przypięcie łatki oszustki” - mówi portalowi niezalezna.pl Teresa Kurcyusz-Furmanik.
Pani Sędzio, „Gazeta Wyborcza” znowu zaatakowała Panią sprawą rzekomego przejęcia za „niewielki dług” mieszkania dłużniczki. Ta historia była już wielokrotnie wyjaśniana, także na naszym portalu, ale ponownie jest wykorzystywana. Czemu to ma służyć?
Artykuł „Gazety Wyborczej” sprzed dwóch lat, autorstwa Ewy Iwanow, miał jeden wyraźny cel i mój punkt widzenia potwierdza argumentacja „GW” z ostatniej publikacji. Celem tym jest nieustanne pokazanie KRS jak instytucji, a także każdego z jej członków, w najczarniejszym świetle, nie wahając się wkraczać nawet w ich prywatne życie. Przeczytałam komentarze redaktor Iwanow do niektórych z nazwisk rekomendujących mnie sędziów. Przykładowo jest zarzut w stosunku do sędziego, który ukończył 65 lat i złożył oświadczenie, że ma ochotę pracować dłużej (nota bene komentarz Pani redaktor świadczy o braku znajomości przepisów z tamtego okresu, gdyż nie była to zgoda Prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego) że innemu sędziemu Prezydent RP nie dał takiej możliwości. Nie wiem co to ma do rzeczy i jak bardzo niewłaściwie postąpił ten sędzia, że ośmielił się pracować dłużej i w dodatku podpisać listę rekomendującą. Nie będę komentować wszystkich komentarzy, a wykorzystując sytuację pragnę przeprosić wszystkich moich rekomendujących za przykrości, jakie spadają na nich z tego tytułu, że okazali mi zaufanie.
W „Gazecie Wyborczej” przecież doskonale znają kluczowe fakty z tamtej historii...
Pani Iwanow jest absolwentką wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Nie wątpię zatem, że powinna znać arkana postępowania egzekucyjnego. Tymczasem treść jej artykułu mija się całkowicie z podstawowymi zasadami tego postępowania. Nadto, na jej prośbę, przesłałam szczegółowy opis sprawy - łącznie z sygnaturami postępowań. Jednak, z artykułu wynika, że ot tak zabrałam mieszkanie biednej, starej kobiecie, bo była mi winna parę groszy. Wymyślenie tytułu artykułu jest dla mnie pokazem „mistrzostwa”. Chodziło o przypięcie łatki oszustki.
Zaczęło się od kupna przed 25 latami, samochodu z ukrytą wadą. I wystąpienia Pani do sprzedawcy, w ramach rękojmi, z roszczeniem?
Nie będę wracać do szczegółów nieuczciwej transakcji. Wyjaśnię może tylko młodym Internautom, że wówczas w Katowicach były jedynie dwa serwisy Renault i dlatego tak łatwo trafiłam do właściwego. Miałam istotnie szczęście dowiedzieć się tam o poważnej wadzie nabytego przeze mnie samochodu.
Chciałam skorzystać z przysługujących uprawnień, lecz o żadnej ugodzie nie było mowy ze strony dłużniczki, Jedyna odpowiedź z jej strony jaką otrzymałam, a pamiętam do dziś, było – „pani jest głupia”.
Ustanowiłam więc pełnomocnika i wystąpiliśmy do sądu. Pani dłużniczka miała również pełnomocnika, który udowadniał, że wady nie ma. Sąd powołał dwóch biegłych, przesłuchał właściciela i pracowników serwisu i tak sprawa trwała chyba ponad 3 lata. Zakończyła się zasądzeniem od dłużniczki kwoty 3,5 tysiąca zł wraz z odsetkami. Odmówiła dobrowolnej zapłaty. Zatem skierowałam sprawę do komornika. Od tego momentu, obok kosztów sądowych, poniosłam znaczące koszty biegłych, w tym dwóch licytacji. Dłużniczka uporczywie odmawiała zapłaty, podania jakiegokolwiek źródła, z którego można byłoby zaspokoić się. Zmieniała miejsca zamieszkania, nawet nie widniała w ewidencji ZUS. Po kilku latach okazało się, że jedynym majątkiem jest wkład w spółdzielni mieszkaniowej. Zarząd spółdzielni odmówił jednak zaspokojenia się z tej kwoty. Pozostała zatem sprzedaż licytacyjna mieszkania. Pani dłużniczka, zawiadomiona o tym fakcie, nadal nie miała zamiaru zapłaty. W mieszkaniu tym nie przebywała, była wymeldowana. Mieszkał tam rzekomy najemca, jednak z tego co oświadczył, po prostu nieformalny nabywca mieszkania. Ten ruch był zapewne ucieczką dłużniczki nawet z tego majątku, była na tyle zdeterminowana, by nie zwrócić pieniędzy. Ruchomości pozostawione w mieszkaniu zostały oszacowane przez biegłego na cenę równo wartą kosztom opinii.
Sprawę można było wcześniej wyjaśnić, przy odrobinie dobrej woli, ze strony dłużniczki.
Oczywiście. Gdyby pojawiła się z propozycją spłaty nawet po 20 złotych miesięcznie, nie mogłabym prowadzić dalej egzekucji, gdyż byłoby to wtedy sprzeczne z prawem. Jednak tego nie zrobiła. Dwie licytacje odbyły się bezskutecznie ze względu na osobę zameldowaną w tym mieszkaniu. Jednak zgodnie art. 984 Kodeksu postępowania cywilnego, jeżeli również na drugiej licytacji nikt nie przystąpi do przetargu, przejęcie nieruchomości na własność może nastąpić w cenie nie niższej od dwóch trzecich części sumy oszacowania, przy czym prawo przejęcia przysługuje wierzycielowi egzekwującemu. Musiałam zatem wyłożyć, jako rękojmię do depozytu sądowego, niebagatelną sumę dwóch trzecich wartości nieruchomości oszacowanej przez biegłego, o ile pamiętam, na 100 tys zł. Po zakończeniu postępowania z tej kwoty nastąpiło zaspokojenie mojego długu, a reszta (dobrze ponad 50 tys. zł) pozostała dłużniczce. Tak to jej bez mała dziesięcioletni upór doprowadził ją do straty znacznie większej kwoty, niż mogłaby zapłacić choć trochę respektując prawo i zasady uczciwości.