"Zła macocha się przebrała za Kopciuszka i książę, jak się obudzi obok tego Kopciuszka, nie zobaczy skrzywdzonej osoby, tylko kogoś, kto sam krzywdzi. O tym jest ta sprawa, o tym jest ten proces" - w taki bajkowy sposób swoją mowę końcową w procesie z Różą Thun wygłosił redaktor naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz. Ogłoszenie wyroku w tej sprawie zostało odroczone do 17 października.
Europoseł Platformy Obywatelskiej Róża Thun wytoczyła proces redaktorowi naczelnemu "Gazety Polskiej" Tomaszowi Sakiewiczowi. W dyskusji, jaka odbyła się w studiu Telewizji Polskiej w 2017 roku Sakiewicz zwrócił się do Róży Thun następującymi słowami: "To, co państwo wyprawiają, to jest przykład kompleksów ludzi, którzy są wyzbyci jakiegokolwiek interesu narodowego. Pani się nie czuje w tej chwili Polką, pani się czuje reprezentantką Niemiec". Obrażona Thun wyszła wówczas ze studia.
Podczas dzisiejszej rozprawy w warszawskim sądzie Thun mówiła o swoich życiowych celach, nie potrafiła jednak odpowiedzieć na konkretne pytanie, czy zdarzyło jej się mówić kiedykolwiek, że ktoś jest nieeuropejski.
W mowie końcowej redaktor naczelny "Gazety Polskiej" mówił o trudnym czasie dla mediów prawicowych, jaki obowiązywał do 2015 roku.
"Czasy dla mediów prawicowych stworzone przez III RP, przez rządy SLD, Platformy, Unii Wolności, były straszne. Nas niszczono i tępiono na wszystkie sposoby, włącznie z nasyłaniem prokuratury, policji"
- mówił Tomasz Sakiewicz.
W sali sądowej padła metafora o "zaczarowanym flecie" wygrywającym treści antysemickie. Redaktor Sakiewicz jednoznacznie sprzeciwił się wspieraniu jakichkolwiek postaw totalitarnych.
"To szczególnie nieuzasadnione w przypadku naszych mediów. Ja tworzę kartę Klubów Gazety Polskiej, w której jest napisane, że antysemityzm, popieranie nazizmu czy komunizmu, kończy się po prostu usunięciem z klubów. To jest szczególnie zakazane. To jest ten problem, którego w tej III RP nie mogą zrozumieć. Krytyki postępowania ludzi i państw są uzasadnione, tak jak krytyka postępowania polityki"
- mówił.
Na koniec, redaktor naczelny "Gazety Polskiej" użył - podobnie jak mecenas Róży Thun - bajkowego nawiązania do sprawy.
"Stało się coś bardziej niedobrego, więc ja nawiążę do bajki do Kopciuszku. Pan przedstawia Różę Thun jako Kopciuszka skrzywdzonego, który czeka na swojego księcia, który przybędzie z Wiednia, może z Ameryki, skądkolwiek, a może z Wysokiego Sądu? I wyzwoli z nieprawości i ataków straszliwej prawicy. Książę, jak odkrywa tego Kopciuszka, widzi piękną, szlachetną istotę. Problem polega na tym, że ta bajka ma inną treść. Zła macocha się przebrała za Kopciuszka i książę, jak się obudzi obok tego Kopciuszka, nie zobaczy skrzywdzonej osoby, tylko kogoś, kto sam krzywdzi. O tym jest ta sprawa, o tym jest ten proces. Pani Róża Thun krzywdzi ludzi swoimi wypowiedziami, krzywdzi szczególnie Polaków i tych, którzy kochają Polskę. Dlatego musiałem stanąć w obronie Polski, a nie dlatego, że mam złe emocje do pani Róży Thun. Jako kobietę mógłbym ją chętnie przeprosić, bo ja nigdy nie obrażam kobiet. Jeżeli poczuła się obrażona, to szczególnie zadośćuczynię. Ale tej drugiej części, stanięcia w obronie tych, którzy zostali skrzywdzeni, nie wolno. Mam stawać w ich obronie,nawet jeśli będę ponosił konsekwencje.Taka jest rola dziennikarza"
- zakończył Sakiewicz.
Sąd podjął decyzję, że ogłoszenie wyroku w tej sprawie zostanie odroczone - jego publikacja nastąpi 17 października (czwartek) o godzinie 8.45.