Kilka dni temu niemiecka prasa zachwycała się korespondencyjnymi wyborami, jakie przeprowadzono w Bawarii. Kiedy podobny pomysł pojawił się w Polsce, te same tytuły... ruszyły do ataku. I zaczęło się - o łamaniu demokratycznych standardów, partyjnych kolegach czy propagandzie. Tylko gdzie konsekwencja działania? Dlaczego rozwiązanie, które sprawdziło się w Niemczech, nie może udać się w Polsce?
PiS złożył w Sejmie projekt ustawy, który zakłada, że najbliższe wybory prezydenckie odbyłyby się wyłącznie w formie głosowania korespondencyjnego. Początkowo PiS w ramach noweli specustawy ws. walki z koronawirusem złożył poprawki do Kodeksu wyborczego, które rozszerzały możliwość głosowania korespondencyjnego m.in. na osoby po 60. roku życia oraz znajdujące się kwarantannie. Później złożono osobny projekt ustawy, zgodnie z którym wszyscy obywatele mieliby możliwość głosowania korespondencyjnego w wyborach prezydenckich, a następnie klub PiS złożył autopoprawkę, zgodnie z którą wybory te miałyby zostać przeprowadzone wyłącznie w formie korespondencyjnej. W poniedziałek Sejm w głosowaniu ma zdecydować o wprowadzeniu tego punktu do porządku obrad.
Tymczasem, taka forma przeprowadzenia wyborów spotyka się z oporem opozycji parlamentarnej, która ma także wsparcie... zagranicznych mediów. Chociażby tych zza naszej zachodniej granicy.
- Zgodnie z demokratycznymi standardami, polskie wybory prezydenckie 10 maja powinny zostać przełożone ze względu na brak kampanii wyborczej, a trwającą pomimo to propagandą państwa na rzecz urzędującego prezydenta Andrzeja Dudy, jak również z uwagi na nieodpowiedzialne narażenie milionów obywatelek i obywateli w czasie pandemii. Ale demokratyczne standardy najwyraźniej nie interesują rządzącej partii PiS
- pisze niemiecki "Suddeutsche Zeitung".
Gazeta dodaje, że "polska konstytucja przewiduje prostą drogę umożliwiającą przełożenie wyborów, jaką jest wprowadzenie stanu klęski żywiołowej,ale przywódca Polski Jarosław Kaczyński tego nie chce".
-Słusznie obawia się, że jego partyjny kolega Duda przegra wybory, gdy kryzys się pogłębi, niewystarczające przygotowanie na epidemię będzie widoczne, a rząd będzie musiał przystopować z dobrodziejstwami dla wyborców, które przez długi czas zapewniały władzę
- czytamy.
Tak surowe ocenianie wyborów w Polsce przez niemiecką gazetę jest doprawdy zaskakujące. Tym bardziej, że niedawno wybory, mimo trwającego czasu epidemii zostały przeprowadzone w niemieckiej Bawarii. Mało tego, zrobiono je w stu procentach korespondencyjnie. "System zadziałał i został dobrze przyjęty przez obywateli” – „Sueddeutsche Zeitung” rozpływał się w zachwytach.
- Pomimo wprowadzonego ograniczenia możliwości oddania głosu do formy korespondencyjnej, w II turze wyborów na terenie Monachium głos oddało 51 proc. uprawnionych, o 2 proc. więcej niż w pierwszej turze, gdy otwarte były też lokale wyborcze. 99,7 proc. oddanych w ten sposób głosów uznano za ważne
- poinformował „Sueddeutche Zeitung”. Minęło kilka dni, a ten sam tytuł ostro atakuje pomysł przeprowadzenia podobnych wyborów w Polsce.
Warto dodać, że możliwość głosowania korespondencyjnego wprowadzono w Niemczech już w latach 50-tych XX wieku! Dotyczy wszystkich wyborów, do Bundestagu, Parlamentu Europejskiego, do parlamentów landowych i samorządowych. Z tej możliwości korzysta średnio 1/4 uprawnionych do głosowania. Do 2008 roku istniała konieczność uzasadnienia potrzeby głosowania korespondencyjnego przez uprawnionego do głosowania, po 2008 roku ten warunek już nie obowiązuje.