Za komuny też przychodzili po mnie. Jak miałem malutkie dwoje dzieci, porwali mnie z ulicy - opowiedział w rozmowie z red. Tomaszem Sakiewiczem na antenie Telewizji Republika działacz opozycyjny z czasów PRL Ryszard Majdzik, nawiązując do nalotu służb na jego dom, który miał miejsce w minioną środę. W programie "Polityczna kawa" stwierdził, że akcja nieprzypadkowo miała miejsce akurat w tamtym momencie.
W środę policja wtargnęła do domu działacza opozycji antykomunistycznej Ryszarda Majdzika. Rzekomo szukała u niego nielegalnej broni palnej. I faktycznie, broń znaleźli, jednak były to dwa zabytkowe, skorodowane i niezdatne do użycia karabiny i pistolety oraz – jak twierdził Ryszard Majdzik – także niezagrażająca bezpieczeństwu ślepa amunicja.
W niedzielę opozycjonista z czasów PRL gościł w programie "Polityczna kawa" na antenie Telewizji Republika. W rozmowie z red. Tomaszem Sakiewiczem opowiedział więcej o środowym poranku.
Majdzik podkreślił, że zabezpieczona przez mundurowych broń, to pamiątki po jego śp. ojcu, żołnierzu Armii Krajowej, które zostały wykopane z bunkru. Na ścianie jego domu wisiały kilkadziesiąt lat i nigdy nie ukrywał, że ją posiada. Zaznaczył, że przez te wszystkie lata nikt nie zwrócił się do niego o zdanie broni, choć sam mówił, że może oddać ją do muzeum. I nagle, jak do bandyty, wtargnęło ośmiu funkcjonariuszy policji, którzy zażądali jej wydania.
Działacz Solidarności od wielu lat ma poważne problemy kardiologiczne. Szok związany z nalotem był niebezpieczny dla jego zdrowia. Ale nie tylko on mocno przeżył to wydarzenie. Majdzik opowiedział, że równie mocno odbiło się to na jego żonie, Beacie.
"Przeżywała to drugi raz. Za komuny też przychodzili po mnie. Ona pamięta te czasy. Jak miałem malutkie dwoje dzieci, porwali mnie z ulicy, zostawiając Dominika, który miał wtedy 2 latka. Został w wózku na środku ulicy, a mnie porwali, zamknęli. Te przeżycia wróciły"
– opowiedział.
Majdzik widzi związek między wtargnięciem do jego domu, a sprawą przesłuchania i - niedługo po nim - śmierci wieloletniej współpracownicy prezesa PiS Barbary Skrzypek. - To, że oni weszli do mnie po przyczynieniu się do śmierci pani Barbary Skrzypek nie było bezcelowe. Przeszukanie - decyzja zapadła 27 lutego -, pani Barbara w czwartek umiera, na skutek przesłuchań - nielegalnych, według mnie, bo sprawa była wcześniej umorzona [...] przecież specjalnie się robi sprawy polityczne i jeszcze się psychicznie ludzi morduje. I teraz przychodzi się do mnie, po co? Po to, albo że Majdzik chory na serce - i żona - umrze na serce, będzie następna ofiara i w ten sposób, przed wyborami prezydenckimi, które odbędą się 18 maja, zastraszymy naród polski, patriotów, że nie pójdą nigdzie - stwierdził.
"To im się nie udało. Dziękuję Bogu, dziękuję ludziom, wiernym, którzy przyjechali wczoraj mnie wesprzeć"
– mówił, nawiązując do sobotniej manifestacji w Krakowie.
Gość "Politycznej kawy" podziękował Telewizji Republika za to, że na żywo transmitowała akcję służb w jego domu.