Jan Rokita, jeden z najbardziej zaufanych ludzi ówczesnego premiera, ujawnił niedawno, że już w 2005 roku Tusk wdrożył wymyślony przez siebie koncept radykalnej polaryzacji społeczeństwa i budowania nienawiści do PiS, a konkretnie wobec braci Kaczyńskich. Rokita podkreśla, iż traktował to jako „zadanie totalne”, które trzeba robić cały czas, używając nawet najbardziej brudnych metod. To wówczas zbiegły się jego interesy ze strukturami postsowieckich służb, które głęboko wniknęły w polską tkankę społeczną. Wydawało się, że rozpoczęty przez Antoniego Macierewicza latem 2006 roku proces likwidacji i weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych w końcu wyzwoli Polskę z tej niebezpiecznej sieci agenturalnych wpływów. Ale Tusk wyhamował ten proces, a reset z Putinem i szerokie jego otwarcie na współdziałanie z rosyjskim FSB doprowadziły do dramatycznych wydarzeń.
Dziś sprawa ujawnienia Aneksu do raportu WSI pojawia się w równie dramatycznym kontekście, w tle pełzającego zamachu stanu na instytucje demokratycznego państwa. 22 września 2025 roku prof. Sławomir Cenckiewicz, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, przekonywał, że „Prezydent [Nawrocki – przyp. red.] jest za tym, żebyśmy przygotowali dokument do publikacji, uwzględniając wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Proces został rozpoczęty. (…) Czekamy jeszcze na różne opinie prawnicze dotyczące tego, w jakiej skali powinniśmy anonimizować ten dokument, jak innymi słowy implementować wyrok Trybunału Konstytucyjnego, bo on w wielu aspektach wydaje się też niejasny. No i wtedy ostatecznie decyzję będzie podejmował prezydent Karol Nawrocki. Ale proces jest uruchomiony”. Dodał, że ma nadzieję, iż dokument ujrzy światło dzienne w ciągu pół roku. Jednak proces destrukcji RP i rozpalania nienawiści w społeczeństwie dokonywany przez ekipę 13 grudnia w stylu pierwszego Tuska postępuje w takim tempie, że nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakich dokona on trwałych uszkodzeń w strukturze państwa i jego architekturze bezpieczeństwa. Ale tak samo jak przed dwoma dekadami, Tuska solidnie wsparli wychowankowie wojskowych służb informacyjnych.
Najdłuższa wojna w nowoczesnej Europie
Najdłuższą wojnę, trwającą wiele pokoleń, Polacy toczyli z rosyjską agenturą. Albowiem historia rosyjskiej agentury w Polsce sięga czasów I Rzeczypospolitej. Tadeusz Włodek, szambelan ostatniego króla, był jednym z agentów całej siatki moskiewskich szpiegów w Warszawie. Dla Prus, a potem Rosji szpiegował w tamtym czasie także Karol Adolf Boscamp-Lasopolski, który był jednym z pracowników gabinetu Stanisława Augusta Poniatowskiego. Również Ludwik Fabrycy, generał adiutant Buławy Wielkiej Koronnej, stał się rosyjskim agentem, czy też Franciszek Ksawery Dąbrowski, powstaniec kościuszkowski, polski generał, a potem szpieg prowokator w powstaniu listopadowym. Ale punktem szczególnym w rozwoju działań agenturalnych wobec Polaków ze strony Rosji było powołanie carskiej Ochrany, policji politycznej, w 1881 roku. Niemal równocześnie zaczęła ona swoją działalność w Moskwie, Petersburgu i Warszawie. Stworzone wówczas aktywa agentury rosyjskiej na okupowanych ziemiach polskich były potem częściowo przejęte i wykorzystywane przez sowieckie państwo w okresie II RP. Dzierżyński użył ich do kombinacji operacyjnej „Trust”, którą Marek Świerczek nazywa „największą klęska polskiego wywiadu” okresu II Rzeczypospolitej. Rosyjska agentura w Polsce, w trakcie IV rozbioru RP, dokonanego na mocy paktu Ribbentrop–Mołotow, odgrywała też istotną rolę w ramach współdziałania z niemieckimi służbami, w okresie wspólnej, niemiecko-rosyjskiej okupacji Polski od 1939 do 1941 roku. Obie strony realizowały podobny scenariusz planowego eliminowania polskich elit. Mord katyński, dokonany na rozkaz przywódców Rosji, był częścią tej szerszej strategii. Po stronie niemieckiej jego odpowiednikiem był planowy, w oparciu o Sonderfahndungsbuch Polen, mord dziesiątek tysięcy przedstawicieli polskiej elity. Ta lista wrogów Rzeszy zawierała spis ponad 61 tys. nazwisk Polaków przeznaczonych, w pierwszej kolejności, do likwidacji. Do 1941 roku złapani z tej listy Polacy przez Rosjan na terenie okupowanym przez Moskwę byli przekazywani stronie niemieckiej.
Już w trakcie wojny Sowieci rozbudowywali w Polsce własną agenturę wspartą o polski, komunistyczny aparat represji. Profesor Sylwia Galij-Skarbińska, w ważnej pracy „Model zmiany cywilnych służb specjalnych w Polsce w latach 1989–1990. Powstanie Urzędu Ochrony Państwa”, na przykładzie komunistycznej policji politycznej pokazuje skalę zbudowanego przez sowietów w Polsce aparatu represji. Ten rzekomo „wesoły barak”, jakim miała być PRL w sowieckim systemie kolonialnym, posiadał rozbudowaną siatkę agenturalną Moskwy. Jak zauważa autorka, tylko sama UB w 1953 roku, w momencie największego rozbudowania jego struktur organizacyjnych, stanowił armię 35 tys. funkcjonariuszy wykorzystujących sieć 85 tys. tajnych współpracowników. Miał pod sobą też formacje liczące kilkaset tysięcy wojsk wewnętrznych, milicjantów, funkcjonariuszy straży więziennej. W Polsce liczącej wówczas 26,5 mln mieszkańców, w oparciu o te struktury stworzono całą społeczność esbecką, obejmującą także rodziny pracowników, kształtowanych w duchu wrogości wobec niepodległościowych tradycji II RP. Było to, łącznie z rodzinami pracowników UB, około 2 mln ludzi, a więc 7,5 proc. populacji. To środowisko stało się najsolidniejszym fundamentem komunistycznego państwa i – ewoluując wraz z istnieniem PRL – było naturalnym zapleczem postkomunistycznych elit III RP. Stało się ono też główną kotwicą dla Związku Sowieckiego, który – obok tych struktur – stworzył w PRL własne państwo w państwie oparte na strukturach NKWD–KGB i GRU działających w Polsce. Miały one bezpośrednio nadzorowa
polskich komunistów i ich aparat przemocy. W 1953 roku UB określało jako element podejrzany 5,4 mln obywateli, a więc jedną piątą ówczesnej populacji kraju. A jeśli uwzględnimy rodziny inwigilowanych, około 80 proc. Polaków było w potencjalnym obszarze aktywności policji politycznej.
Siła zniewolenia
Po II wojnie światowej Polska znów stała się dla Moskwy państwem kluczowym. Przez nasz kraj wiodły wszystkie najważniejsze drogi zaopatrzenia dla sowieckiej armii stacjonującej w DDR. Utrata kontroli nad PRL oznaczałaby utratę wschodnich Niemiec. Dlatego Sowieci zbudowali w Polsce, obok stworzonego aparatu represji, ogromną agenturę, podporządkowaną bezpośrednio rosyjskim służbom. Oficjalny rezydent GRU miał swoją siatkę. To samo dotyczyło KGB. Obie struktury inwigilowały również siebie nawzajem, donosząc do centrali o wszelkich objawach pobłażliwości wobec okupowanego narodu. W ambasadzie i konsulatach działał niezależny system agenturalny, który monitorował i pozyskiwał do współpracy elity partii i państwa. Każdy departament Służby Bezpieczeństwa i każdy zarząd WSW miał swojego opiekuna z KGB. Mieli dostęp do wszystkich informacji.
Jeszcze za rządów Tadeusza Mazowieckiego, do początku 1990 roku, w WSW działał stały rezydent KGB – był nim gen. Fomin. Kilka miesięcy później, 1 sierpnia 1990 roku, powstał, w miejsce Służby Bezpieczeństwa, Urząd Ochrony Państwa. A więc jeszcze przed pierwszymi w pełni demokratycznymi wyborami parlamentarnymi, które miały miejsce dopiero w 1991 roku. Nadal funkcjonowała w Polsce, niemal otwarcie, rozbudowana rosyjska agentura, która była praktycznie tolerowana przez rząd. Czuła się bezkarna. Wciąż bowiem stacjonowała w naszym kraju rosyjska armia. Byliśmy ostatnim państwem bloku wschodniego, które zażądało opuszczenia przez nią terytorium Polski. Ostatnie oddziały przekroczyły granicę RP 31 sierpnia 1993 roku. Likwidacja WSI w 2006 roku miała być jej ostatnim akordem.
Komisja Weryfikacyjna ds. Wojskowych Służb Informacyjnych została powołana w lipcu 2006 roku. Na jej czele stanął Antoni Macierewicz (a 9 listopada 2007 roku zastąpił go Jan Olszewski). Było to gigantyczne przedsięwzięcie. Cały pion wojskowych służb nigdy wcześniej nie był zweryfikowany.
Przeszedł żywcem z czasów PRL-u. Została dokonana jedynie kosmetyka – w 1990 roku WSW zmieniło nazwę na WSI. Jak zauważa Piotr Bączek: „W czasach PRL pion kontrwywiadu, funkcjonujący w ramach Wojskowej Służby Wewnętrznej, oraz pion wywiadu, czyli Zarząd II Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego, były ściśle związane z sowieckimi służbami. (…) Za czasów ostatniego szefa WSW – gen. Edmunda Buły – wiele akt WSW zostało zmikrofilmowanych i przekazanych KGB. Brak zmian w tych służbach po 1990 r. spowodował, że były one przejrzyste dla Rosji, a młodzi oficerowie rozpoczynający służbę w WSI już po 1991 r. powielali wzorce z lat PRL”. To dlatego podczas głosowania w maju 2006 roku w Sejmie nad ustawą likwidującą WSI, Platforma Obywatelska wsparła PiS. Wyłamał się wówczas jedynie Bronisław Komorowski. Przeciw byli też postkomuniści z SLD i jeden poseł LPR.
Wściekły atak WSI i opozycji na Antoniego Macierewicza
Od początku agentura WSI uruchomiła wszystkie swoje zasoby do ataku na proces weryfikacji i likwidacji WSI. Główne uderzenie skierowane zostało na Antoniego Macierewicza, który był kluczową postacią całego projektu. Niewiele osób w PRL znało tak dobrze maszynerię komunistycznego państwa i jego służb. W swoim pokoleniu był też pionierem odrodzenia narodowych struktur oporu. Piotr Naimski podkreśla, że „Komitet Obrony Robotników to dziecko Antka – wymyślił nazwę, napisał wstępny projekt deklaracji założycielskiej”. W konspiracji był w wąskim, liczącym ledwie kilka osób gronie tych, którzy stawiali sobie za cel budowę suwerennej Polski, a nie reformowanie ustroju komunistycznego. Jeszcze w czasach PRL, obok Jana Olszewskiego i Piotra Naimskiego, stawiał kwestie członkostwa Polski w NATO i usunięcia wojsk rosyjskich z Polski. Już w III RP, gdy stanął na czele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, dokonał pierwszej lustracji, co otworzyło drogę do powstania Instytutu Pamięci Narodowej. Uchodził też za patriotę niezłomnego, obdarzonego bardzo silną osobowością i bezgranicznie oddanego służbie Polsce. To dlatego było oczywiste, że tylko on jest w stanie udźwignąć weryfikację i likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych, najgroźniejszej postkomunistycznej i prosowieckiej struktury paraliżującej funkcjonowanie demokratycznego państwa. Doprowadził też wówczas do wyprowadzenia akt MSW i II Zarządu ze zbioru zastrzeżonego, co otworzyło drogę do rozpoznania i zrozumienia utajnionej, nieformalnej struktury, jaką zbudowało w społeczeństwie WSW i przejęło WSI. Potem podjął walkę o prawdę o Smoleńsku, a jako minister obrony narodowej zaczął proces modernizacji zniszczonej przez ekipę Tuska armii, otworzył archiwa wojskowe i usilnie dążył do zapewnienia trwałych gwarancji bezpieczeństwa dla Polski.
Ale latem 2006 roku, gdy z impetem ruszyła praca nad WSI, szybko krytyka postsowieckich służb skierowana przeciw Antoniemu Macierewiczowi została wsparta przez opozycję parlamentarną. Agresja eksplodowała w 2007 roku po publikacji Raportu z weryfikacji WSI. 12 lutego tekst liczący 374 strony (z 24 aneksami) Macierewicz przekazał na ręce prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który – po konsultacji z premierem i marszałkami Sejmu i Senatu – zlecił druk raportu w Monitorze Polskim nr 11 z 16 lutego 2007 roku. Atak przypuściła też opozycja. Dziś, gdy systematycznie poddawani jesteśmy agresji informacyjnej w ramach wojny kognitywnej rządu Tuska z niepodległościową opozycją, lepiej rozumiemy materię tego typu operacji.
Wówczas postsowiecka agentura, zblatowana z wyselekcjonowanym środowiskiem politycznym, które kontrolowała, obciążała winą głównego autora raportu, Antoniego Macierewicza, za to, że rzekomo ujawnił tajemnice państwowe, że jakoby naraził służby na dekonspirację, a nawet miał doprowadzić do aresztowania polskich agentów. Inspiracja moskiewska tych działań była oczywista.
Z drugiej strony bowiem poważne zachodnie instytucje analityczne wysoko oceniały raport. Analitycy think tanku Stratfor uznali, że dokument ten wzmocnił bezpieczeństwo Polski na kierunku rosyjskim. Ale najwyżej raport ocenił zmarły w tym roku pułkownik KGB, Oleg Gordijewski. Od 1974 roku podjął on współpracę z wywiadem brytyjskim, a po zdekonspirowaniu udało mu się uciec do Londynu w 1985 roku. Ocenił, że publikacja tego dokumentu „musiała spowodować furię na Kremlu”. Jak zwraca uwagę Piotr Bączek, były szef SKW, Gordijewski miał porównać raport do zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej. Według byłego wysokiego agenta KGB: „Siłą blisko 400 stron raportu zostali pokonani rosyjscy agenci. Została rozerwana siatka wpływów misternie budowana przez Moskwę przez ponad 40 lat”. A amerykański specjalista od służb, prof. J. Michael Waller, był pewien, że „Moskwa jest po prostu wściekła. Ten raport demaskuje przecież działania rosyjskiej agentury w Polsce. Pokazuje, że Polska była głęboko zinfiltrowana przez służby byłego Związku Sowieckiego. W tym kontekście trzeba przywołać ujawniony ostatnio fakt, że PRL-em w latach 80. rządził sowiecki szpieg Wojciech Jaruzelski”.
Prowokacja w sowieckim stylu
Ataki na komisję i Antoniego Macierewicza jedynie przyspieszyły jego prace nad aneksem, który był bardziej rozbudowanym dokumentem od raportu. Ma podobno liczyć niemal 900 stron i zawierać precyzyjne informacje o aktywności współpracowników WSI w obszarach niemających nic wspólnego z obronnością państwa. Gdyby został wówczas opublikowany, być może historia Polski potoczyłaby się inaczej i nie byłoby smoleńskiej hekatomby. Nie byłoby też dziś próby skopiowania w nowych realiach „13 grudnia”. Ale niemal tuż po utworzeniu 16 listopada 2007 roku rządu Tuska, ataki na komisję przerodziły się w zorganizowane działania instytucjonalne. Psychiatra Bogdan Klich, który stanął na czele MON, a także płk Grzegorz Reszka, a potem płk Janusz Nosek skutecznie zablokowali dalszą pracę komisji. Doszło też do wielkiej prowokacji wymierzonej w komisję, w której kluczową rolę odegrał płk Leszek Tobiasz, pracownik aparatu WSI, który w latach 1996–1999 był ekspertem attachatu wojskowego w Moskwie. W oparciu o jego fałszywe zeznania Prokuratura Krajowa i ABW prowadziły rozległe działania w sprawie rzekomej korupcji w komisji. W całej operacji dziwną rolę odegrał ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Jak zauważa Piotr Bączek:
„Gdyby ta prowokacja się udała i oskarżono kogoś z pomawianych osób… o korupcję i sprzedaż tajnych dokumentów, to przeciwnicy weryfikacji WSI odnieśliby sukces. W ten sposób sens likwidacji WSI i utworzenia SKW i SWW zostałby skompromitowany i zanegowany. Umożliwiłoby to powrót w tych służbach do stanu sprzed reformy Antoniego Macierewicza”.
Dopiero w 2015 roku zapadł wyrok sądu w tej sprawie, w którym nie stwierdzono, aby doszło do korupcji w komisji. W orzeczeniu sąd zaznaczył, iż sprawa budziła szczególne zainteresowanie Komorowskiego, Grasia (prawej ręki Tuska) i Bondaryka (który pełnił wówczas obowiązki szefa ABW). W 2017 roku Sąd Najwyższy orzekł, że przeciwko Antoniemu Macierewiczowi i komisji była prowadzona nielegalna gra operacyjna służb. To wówczas w pełni okazało się, jak nadal potężne są rosyjskie aktywa w Polsce we wszystkich kluczowych obszarach istnienia państwa. Proces wyzwalania służb z uścisku Moskwy został wyhamowany, a ówczesna ekipa Tuska dała zielone światło do resetu z rosyjskimi służbami. Postsowieckie struktury, celnie uderzone przez raport, dostały czas na reorganizację i wyciągnięcie wniosków, w jaki sposób przetrwać i przystosować się do nowej sytuacji. To była prawdziwa katastrofa dla bezpieczeństwa państwa.
Smoleńsk symbolizował siłę odrodzonego postsowieckiego układu w RP i klęskę tych oficerów polskich służb, którzy chcieli służyć interesom państwa polskiego. Nastąpiła głęboka demoralizacja utworzonego przez Antoniego Macierewicza SKW, a także powołanego w wyniku jego reform SWW. Bezpowrotnie została utracona gigantyczna szansa wyrwania się z postsowieckiej pułapki, w jakiej znalazły się tysiące polskich funkcjonariuszy. Gdy Zjednoczona Prawica wróciła do władzy, postsowieckie struktury były już przygotowane. Odegrały potem kluczową rolę w operacjach dezinformacyjnych, radykalnie antypaństwowych działaniach i budowie tzw. totalnej opozycji jako strategii, która miała osłabiać funkcjonowanie instytucji RP. A obecny powrót do władzy ekipy Tuska szeroko otworzył drogę tym środowiskom do – wspólnego z ekipą 13 grudnia – masowego i spektakularnego procesu dewastacji państwa i struktur polskich służb. A aneks, który na dekady jakby zniknął z pola widzenia, może odegrać rolę detonatora, który rozsadzi ścianę kłamstwa. Bo nie jest jedynie dokumentem historycznym. Jego opublikowanie uzmysłowi, do jakiego stopnia rosyjska agentura i rosyjskie wpływy wniknęły w tkankę naszego państwa i jak trudno pozbyć się tego wszystkiego, co powoduje, że nasza wojna z rosyjską agenturą, historycznie najdłuższa batalia, jaką toczymy jako naród, trwa nadal. A bohater tej wojny, Antoni Macierewicz, nadal pozostaje wściekłym celem ataków tych, którzy służyli kłamstwu katyńsko-smoleńskiemu. To kwestia naszego sumienia – stanąć w prawdzie. Opublikowanie aneksu pokaże rozmiar dokonanej przez niego pracy, a także skalę owej postsowieckiej wojny, bezwzględnie i brutalnie prowadzonej przeciwko naszemu państwu i naszej narodowej wspólnocie.
#GazetaPolska | Lord #Polnord i jego „Foka”
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) November 5, 2025
Czytaj więcej 👇🏻https://t.co/aUrJCbBAO7@GiertychRoman #Giertych pic.twitter.com/HPtwUGxagh