Pierwsza noc w Białymstoku w zakładzie karnym była dla mnie wyjątkowo ciężka; wiedziałam, że nie będę na ślubie brata i na 100-rocznicy odzyskania niepodległości. Ale stwierdziłam, że się nie dam i nie mogę się tak łatwo poddawać. Nie mogę teraz swoich wartości i ideałów porzucić tylko dlatego, że oni tak chcą. Dalej będziemy organizować i marsze, i inne akcje, opisujące wszystko to, co oni chcą, żeby zostało przemilczane - mówiła w programie Telewizji Republika Barbara Poleszuk.
Barbara Poleszuk, działaczka związana ze środowiskami narodowymi, została prawomocnym wyrokiem sądu z sierpnia 2017 roku skazana na 4 miesiące pozbawienia wolności za podrapanie policjanta podczas manifestacji w Białowieży w 2016 r. Poleszuk rozpoczęła odbywanie kary 26 października 2018 roku.
Skazanie na karę bezwzględnego więzienia działaczki z Hajnówki wywołało wiele kontrowersji.
Dzisiaj była gościem Telewizji Republika i opowiedziała przebieg zdarzeń w wyniku których została aresztowana.
Tego dnia nie planowałam nigdzie jechać, ale stwierdziłyśmy z mamą, że się przejedziemy. Na miejscu spotkałyśmy m.in. mojego brata z narzeczoną, innych znajomych. W miejscu, gdzie było bardzo duże skupisko ludzi, ponad sto osób, policjant podszedł do jednego z chłopaków, który szedł ze swoją dziewczyną i uderzył go w brzuch (...) Zaatakował go, jak ten nic nie robił. Zrobił się harmider, wiele osób rzuciło się w to miejsce, zaczęło nagrywać, krzyczeć. M.in. ja i moja mama. Wobec tłumu został użyty gaz - bez ostrzeżenia. Później mało pamiętam, bo zaczęłam się dusić (...) Później, jak już się zaczął harmider w związku z moim zatrzymaniem, posypały się bluzgi pod adresem policjantów. Zatrzymana zostałam ja, moja mama, brat - który został skazany zaocznie. Chodziło o naruszenie nietykalności policjantów.
- mówi. Z relacji Poleszuk wynika, że żadnej napaści z jej strony na policjanta nie było. Choć tak właśnie sugerowała m.in. "Gazeta Wyborcza".
Na drugi dzień miałam telefony, później komentarze z ich strony w artykule, że przyjechaliśmy tam, ponieważ to była impreza mniejszości białoruskiej, wmawiano, że chcieliśmy ją rozbić.
- stwierdza. Poleszuk odpowiada m.in. za organizację marszów ku czci Żołnierzy Wyklętych. Zapytana o to, czy padła ofiarą pewnego rodzaju zemsty za działalność patriotyczną, w jaką jest zaangażowana na terenie Hajnówki, przytaknęła.
Nawet jak zostałam zatrzymana, mama rozmawiała z policjantem - on doskonale wiedział, że ja organizuję marsze Żołnierzy Wyklętych. Spotykałam się na komendzie z komentarzami funkcjonariuszy, np. że mojego brata też załatwią. Mama spędziła dwie noce na policji, w komisariacie. Mówiono mi, że płacze, zamartwia się o mnie - tylko po to, żeby było mi ciężej. Mówili: zachciało wam się tych marszów.
- relacjonuje i informuje, że od kiedy zaczęli działać, za okrzyki "precz z komuną" mieli już sprawę oraz niejednokrotne przeszukania w domu.
To, co przytrafiło się Poleszuk, należy łączyć z układem w Hajnówce, antagonizmem polsko-białoruskim w tej części Podlasia?
Podczas pierwszych spraw miałam nadzieję, że skoro jestem w sądzie, za hasło nie powinnam być karana, ale co sprawa - to wiedziałam, że nie mam szans. Wiedząc, jakie są układy w Hajnówce, zdałam sobie sprawę, jak to będzie wyglądać. Nie wiedziałam tylko, że to się tak skończy
- zaznaczyła.
W ten sposób chcieli mnie uciszyć (...) Te półtora miesiąca zostanie mi na zawsze w psychice i będę się musiała mierzyć nie tylko z tym, ale i z atakami środowisk związanych z "Gazetą Wyborczą" (...) Pierwsza noc w Białymstoku z zakładzie karnym była dla mnie wyjątkowo ciężka; wiedziałam, że nie będę na ślubie brata i na 100-rocznicy odzyskania niepodległości. Ale stwierdziłam, że się nie dam i nie mogę się tak łatwo poddawać. Nie mogę teraz swoich wartości i ideałów porzucić tylko dlatego, że oni tak chcą. Dalej będziemy organizować i marsze, i inne akcje, opisujące wszystko to, co oni chcą, żeby zostało przemilczane
- dodała.