- Zapytałem co się stało, dowiedziałem się, że "spadł samolot".
- W sobotę rano zagotował mi się telefon. Słyszałem tylko jedno pytanie "czy ty żyjesz?". Część osób była przekonana, że leciałem do Smoleńska. Zapraszano mnie, ale odmówiłem. Nie wiedziałem dokładnie, którym samolotem miałbym lecieć. Część dziennikarzy wyprowadzono z listu tupolewa i wprowadzono tam generałów, dlatego oni zginęli. Zapytałem co się stało, dowiedziałem się, ze "spadł samolot". Po chwili się dowiedziałem, że kilku bliskim muszę powiedzieć, że zginęli ich bliscy – mówił redaktor naczelny "Gazety Polskiej".
– Znałem też, może trochę gorzej, Sławka Skrzypka, Władka Stasiaka. Miesiąc przed tragedią pan prezydent poprosił mnie, żebyśmy przeszli na "ty", nad czym miałem wielkie opory. Bardzo trudno powiedzieć, żebym nikogo nie znał, może najmniej pracowników ochrony, czy samolotu. To była dla nas też osobista tragedia – opowiadał.
– Mamy w jakiejś mierze fakty dotyczące dwóch faz lotu. Pierwsza, kiedy ten samolot jest fałszywie naprowadzany, druga, kiedy piloci wiedzą, że coś się dzieje i samolot eksploduje w Smoleńsku – opowiadał Tomasz Sakiewicz.