Nie możemy doprowadzić do sytuacji, w której którakolwiek ze stron sporu politycznego rości sobie jakieś prawa własności do Żołnierzy Wyklętych. Tak nie jest i nigdy nie będzie [...] Nie ukrywam, że dużym kłopotem jest także zakres współdziałania z pionem śledczym IPN-u. Tu mamy ogromny problem, którego do dziś nie potrafimy rozwiązać. – z wiceprezesem IPN prof. Krzysztofem Szwagrzykiem rozmawia Dorota Kania.
Poniżej publikujemy kolejny fragment wywiadu z prof. Szwagrzykiem, który zwraca uwagę na duży kłopot, jakim jest zakres współdziałania z pionem śledczym IPN-u.
Na czym polega ten problem?
Decydując o tym, aby stworzyć Biuro Upamiętnienia – więc ten pion, który powstał na bazie Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – polski parlament powołał Biuro Poszukiwań i Identyfikacji. W naszej ocenie to my jesteśmy upoważnieni do tego, żeby prowadzić prace poszukiwawczo-ekshumacyjne. Zupełnie inny pogląd na ten temat ma pion śledczy, który uznaje, że to on decyduje, gdzie i jak prowadzone są takie prace. Prokurator powołuje, kogo chce do tych badań i nie jest to zespół Biura Poszukiwań i Identyfikacji, w każdym razie nie zawsze. Także prokurator decyduje, gdzie się wykonuje badanie genetyczne.
Czy te badania są kosztowne?
Tak. Absolutnie nie do przyjęcia jest to, że Instytut Pamięci Narodowej wyłożył ponad 2 mln zł (a nie byliśmy jedynym podmiotem, który płaci za badania genetyczne) i za te pieniądze nie uzyskaliśmy żadnych wyników. Przykładowo: prokurator prowadzący śledztwo z „Łączki” przelewa na konto Polskiej Bazy Genetycznej 550 tys. zł nie za już wykonane badania, lecz na prace, które mają być dopiero zrobione. Nie ukrywam, że jest to jeden z podstawowych powodów rozbieżności w kwestii badań genetycznych między naszym stanowiskiem w tej sprawie i podejściem kierownictwa pionu śledczego. Ta sytuacja musi ulec zmianie.
Czy zlokalizowano już miejsca, które „nie mogą czekać”?
Tak, i to zarówno w Polsce, jak i za granicą. W najbliższym czasie prace powinny rozpocząć się na Kresach w czterech miejscach, ponieważ stanowiska, które są przez nas wytypowane, mogą w krótkim czasie ulec zniszczeniu, likwidacji i degradacji. Tam już działają przedstawiciele tak zwanej „czarnej archeologii”, prowadzący tam prace w zupełnie innych celach niż IPN. Mimo tych trudności wierzę, że uda się doprowadzić do sytuacji, kiedy nie będziemy już mówili o problemach, lecz wreszcie przystąpimy do pracy. Bo taki jest nasz obowiązek.
Czy jest to rzeczywiście możliwe?
Tak, ale pewne sprawy proceduralne muszą zostać uporządkowane. Na razie mamy paraliż organizacyjny, przez co nasze prace opóźniają się. Mamy do czynienia ze sprawą bardzo ważną dla Polski. Sprawą świętą, od której polityka powinna stać daleko.
To nie politycy sprawili, że Narodowy Dzień Żołnierzy Wyklętych jest tak czczony, i to nie politycy doprowadzili do spontanicznych działań młodych ludzi. Takim przykładem jest sprawa zabezpieczenia materiału genetycznego do badań indentyfikacyjnych gen. Nila. Jak to dokładnie wyglądało?
Cieszę się, że pani poruszyła ten wątek, ponieważ zawsze, gdy opowiadam o naszych pracach, staram się zwracać uwagę na wolontariuszy: aby im podziękować za zaangażowanie, ale też, aby na ich przykładzie pokazać, że nasze działania to sprawa narodowa. Sprawa, która jednoczy ludzi bez względu na pochodzenie, wykonywany zawód czy wiek. Ta inicjatywa jest dla nich tak ważna, że poświęcają swój czas i pieniądze, aby być w miejscach, gdzie poszukujemy szczątków naszych bohaterów i aby w tym uczestniczyć. Jeżeli miałbym podać jakiś szczególny przykład, to posłużę się tym, o czym pani powiedziała. Rok 2012, pierwszy etap prac na „Łączce”, gorące lato, 1 sierpnia. Pod pomnik Gloria Victis przychodzi kilkaset osób. Nigdy wcześniej nie pracowaliśmy w takich warunkach, kiedy wokół nas za ogrodzeniem stał taki tłum. Były modlitwy, śpiewy. Umożliwiliśmy wejście na teren „Łączki” ludziom, którzy stali w kolejce tylko po to, żeby na chwilę zobaczyć te doły śmierci. Przyszli też do nas członkowie grupy rekonstrukcyjnej z Gdańska: dowódca, a z nim ubrani w mundury Powstańców Warszawskich jego podkomendni. Przekazali mi fiolkę. Był też arkusz ze zdjęciami i z tekstem, który mówił, że zawartość fiolki to materiał genetyczny pobrany tuż po śmierci od Marii Fieldorf-Czarskiej, córki pana generała Emila Fieldorfa ps. „Nil”. Ci zaprzyjaźnieni z panią Marią ludzie sami spontanicznie uznali, że jeśli teraz nie podejmą jakichś działań, to utracimy możliwość zidentyfikowania w przyszłości pana generała, że nie będzie materiału genetycznego do porównania.
Żadna instytucja państwowa nie zainteresowała się pobraniem tego materiału?
Byli w kilku urzędach, których nazw nie wymienię. Pisali, dzwonili wszędzie tam, gdzie się dało. W każdym miejscu potraktowano ich tak samo, czyli jak intruzów i natrętów, którzy próbują coś wymusić. Oni uznali, że mimo iż wszędzie odnoszono się do nich skandalicznie, to oni i tak muszą ten materiał genetyczny zabezpieczyć. Stanęli przy trumnie, spisali protokół, kto był przy tym pobraniu materiału. Ten, który pobierał, założył rękawiczki, przy użyciu pęsety zebrał kilka włosów razem z cebulkami i włożył do fiolki. Potem przekazano to nam. Były nawet zdjęcia dokumentujące całą sytuację. Gdyby nie to szczególne, zasługujące na najwyższe uznanie działanie tych osób, dzisiaj bylibyśmy praktycznie pozbawieni szansy na to, aby zidentyfikować szczątki pana generała Fieldorfa. Jest wiele przykładów, że to dzięki zwykłym ludziom mogliśmy dotrzeć w miejsca, w których jesteśmy teraz, ponieważ, jeżeli chodzi o urzędy to albo stały z boku, albo przeszkadzały. I tak było przez długi czas. Mam nadzieję, że to w końcu się zmieni, to, co tkwi w umysłach bardzo wielu osób, które stanowiska urzędnicze traktują jako należne im trofeum, służące do okazywania władzy. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. To trzeba zmodyfikować także w Instytucie Pamięci Narodowej.
Całość wywiadu w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska". 108 stron, świetny papier, magazynowy format, poszerzona tematyka, nowi autorzy!
Źródło: Gazeta Polska
#Krzysztof Szwagrzyk #IPN #historia
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Dorota Kania