Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polska

Powstanie w konwencji MTV. Historia dla gimnazjalisty

Jan Komasa w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” mówi, że jest zachwycony swoim filmem „Miasto 44”.

Jan Komasa w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” mówi, że jest zachwycony swoim filmem „Miasto 44”. Produkcję w ostatecznej wersji zaprezentowano wczoraj dziennikarzom, utwierdzając ich w przeświadczeniu, że 24 mln zł wpompowano w film dla… gimnazjalistów, których wrażliwość kształtowana jest głównie w sali kinowej. „Miasto 44” już od 19 września w kinach.

- To chyba najwspanialsze chwile w moim życiu – mówił dziennikarzom o pracy na planie filmu Józef Pawłowski, odtwórca roli głównego bohatera Stefana. – Praca nad tym filmem to przygoda mojego życia. Taka, która już się nie powtórzy – dodawał, nie kryjąc wzruszenia Antoni Królikowski, grający w filmie powstańca Beksę.

Film, jak podkreślał wielokrotnie Komasa, nie jest filmem historycznym. Takie podejście to wytrych, który daje reżyserowi dużą swobodę do nadinterpretacji czy umieszczenia w filmie niestosownych scen (jak ta, w której polski kapitan AK próbuje zgwałcić dziewczynę z powstania). Z drugiej strony twórcy w wielu kwestiach konsultowali się z samymi powstańcami. To daje im możliwość ucinania dyskusji o filmie choćby zdaniem: „Za dużo seksu w filmie? Powstańcy mówili, że w realu to dopiero się działo!”. Sprytne podejście do pracy nad filmem w konsekwencji przyniosło obraz o młodych ludziach na wojnie, dla których kilka godzin na polu walki wywracało świat do góry nogami. Zmieniało wręcz charakter z minuty na minutę. Nieprzekonany do idei walki Stefan właściwie po dniu powstańczego koszmaru zaczyna żyć nienawiścią, o którą trudno byłoby go przed chwilą posądzić. To też obraz znikającego z dnia na dzień miasta. Obraz barbarzyństwa wojny. Film zrobiony jest w konwencji wręcz teledyskowej – formie idealnej dla pokolenia MTV. To, co może razić bardziej wytrawnego widza, to brak spójności narracji. To, co może razić znawcę tematu, to umocnienie krążących w przestrzeni medialnej opinii, że powstańcy głupio ginęli. To, co najbardziej niepokoi, to niebezpieczne wręcz przesunięcie proporcji: pokazywanie złych postaw u Polaków musi w filmie o powstaniu oznaczać pójście w ryzykownym kierunku próby wybielenia prawdziwego wroga – Niemca. Taki może być odbiór filmu. I jego najcięższy grzech. Dla czterdziestoletniego rodzica, ale już nie dla piętnastoletniego dziecka.

Więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie".

Reklama
Reklama