Roman Giertych w ciągu kilkudziesięciu godzin zmienił zdanie co do swojego startu w wyborach do Senatu. Najpierw, urażony złymi propozycjami miejsc na liście opozycji i niechęcią Lewicy, wycofał się z kandydowania, by dobę później ogłosić, że być może wystartuje jednak z Warszawy przeciwko kandydatce… Lewicy.
Kilka dni wcześniej podobną konstrukcję polityczną zaproponował Przemysław Wipler, polityk Konfederacji. Otóż Konfederacja ma dogadać się ws. rządu z całą opozycją poza Lewicą. Dlaczego rachityczna i walcząca o przetrwanie Lewica jest dzisiaj głównym wrogiem Konfederacji? Żeby nie musiała być nim partia Donalda Tuska. Wprawdzie w wielu sprawach PO już dogoniła Lewicę (np. każdy kandydat na posła musi zgodzić się na aborcję na życzenie), propozycjami socjalnymi mocno ją wyprzedziła, a usłużnością wobec Brukseli i Berlina wygra z każdym, to jednak Konfederacja próbuje tworzyć obraz akceptowalnej PO i złej Lewicy.
Giertychowi się nie dziwię – potrzebuje immunitetu i gimnastykuje się, jak może, żeby go zdobyć. Po co Konfederacji takie skłony i wygięcia? To dużo bardziej zagadkowe. Jak sami twierdzą – w nowej kadencji nie chodzi im o władzę. Skoro tak, to robią to dla przyjemności.