Po przesłuchaniu Anny W., podejrzanej w sprawie śledztwa dotyczącego RARS, rozgorzała dyskusja o konieczności używania zbyt daleko idących środków przymusu bezpośredniego. "Założyli jej kajdanki na nogi wyłącznie po to żeby ją upokorzyć i złamać – prokurator nawet nie przyszedł na przesłuchanie!" - pisze poseł Paweł Jabłoński (PiS).
W styczniu Anna W. (była urzędniczka KPRM), jej mąż oraz Paweł K., właściciel agencji PR zostali zatrzymani przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Na wolność wyszedł mąż urzędniczki, Marek W. Kobieta pozostaje w areszcie; w czwartek została doprowadzona do prokuratury na przesłuchanie, choć... nie zastała tam prokuratora prowadzącego. Na miejsce dotarła ze skutymi w kajdanki rękami i nogami. Jej 13-letni syn wymaga opieki i ostatnio pojawiły się bardzo niepokojące wieści o jego myślach samobójczych.
Sposób doprowadzenia kobiety na ostatnie przesłuchanie wzbudził wiele emocji. Pojawiły się wątpliwości, czy używanie aż takich środków przymusu, jest w tym przypadku konieczne.
- Zapytaliśmy się, dlaczego tak to wygląda. Na początku nie było widać tych kajdanek na nogi, tylko na ręce. Otrzymaliśmy od dwóch funkcjonariuszy policji, że takie są procedury i tak kazali przełożeni. Ten areszt znajduje się może 1,5 kilometra od tej prokuratury - wskazał adw. Krzysztof Wąsowski, obrońca Anny W., w rozmowie z TV Republika.
Używanie kajdanek, w tym również zespolonych, reguluje ustawa z 2013 roku o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej. W ustawie czytamy, że "środków przymusu bezpośredniego używa się lub wykorzystuje się je w sposób niezbędny do osiągnięcia celów tego użycia lub wykorzystania, proporcjonalnie do stopnia zagrożenia, wybierając środek o możliwie jak najmniejszej dolegliwości". Dalej napisano, że sposób użycia środków ma być taki, by wyrządzić "możliwie najmniejszą szkodę". Do tego powinno ich się używać w taki sposób, żeby uwzględnić właściwości i stan osoby, wobec których ma być użyty.
Kajdanek można używać w określonych przypadkach, m.in. do zapewnienia bezpieczeństwa konwoju lub doprowadzenia. Zgodnie z przepisami, kajdanki zakłada się na ręce trzymane z tyłu, a w przypadku, gdy ryzyko oporu lub ucieczki jest nieznaczne - z przodu.
Są też specjalne przepisy dotyczące kajdanek zakładanych na nogi lub kajdanek zespolonych (nogi plus ręce połączone łańcuchem). Można je zastosować wyłącznie do osób agresywnych, pozbawionych wolności, jak również zatrzymanych "w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa z użyciem broni palnej, materiałów wybuchowych lub innego niebezpiecznego narzędzia lub przestępstwa". I te przestępstwa są też jasno wskazane - to terroryzm, zabójstwo lub udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
Prawdopodobnie to te ostatnie przepisy zastosowano wobec Anny W. Podobnie, jak w wielu innych przypadkach, choć postawiono jej zarzuty korupcyjne, to "wzmocniono" je przepisem o zorganizowanej grupie przestępczej.
Według prokuratury, osobą wręczającą łapówkę miał być Paweł Sz., biznesmen związany z marką Red is Bad. Jednak, jak ujawniła Telewizja Republika, Sz. zeznał, że zbierał pieniądze na koncie, lecz żadnej łapówki nie przekazał.
Niech to wybrzmi. Pani Anna nie jest agresywna, nie ma zarzutów o przestępstwa z użyciem broni palnej czy materiałów wybuchowych. Jej 13-letnie dziecko próbowało popełnić samobójstwo. Założyli jej kajdanki na nogi WYŁĄCZNIE po to żeby ją upokorzyć i złamać – prokurator nawet nie przyszedł na przesłuchanie! Na tym właśnie polegają bodnarowskie areszty wydobywcze.
– napisał Paweł Jabłoński, poseł PiS.
Niech to wybrzmi.
— 🇵🇱 Paweł Jabłoński (@paweljablonski_) March 29, 2025
Pani Anna nie jest agresywna, nie ma zarzutów o przestępstwa z użyciem broni palnej czy materiałów wybuchowych.
Jej 13-letnie dziecko próbowało popełnić samobójstwo.
Założyli jej kajdanki na nogi WYŁĄCZNIE po to żeby ją upokorzyć i złamać – prokurator nawet… pic.twitter.com/5LxJdXhBjZ