To osłabienie uważności wynika z dwóch przyczyn. Pierwszą jest powyborcza euforia, potęgowana realną perspektywą zmiany władzy w ciągu najbliższych dwóch i pół roku. To uśpienie uwagi i fetowanie wiktorii zbyt wcześnie jest gigantycznym niebezpieczeństwem i w sumie dobrze znanym, choćby w świecie sportu. Iluż to biegaczy i kolarzy czuło się niesłusznie zwycięzcami tylko dlatego, że w pewnym momencie wysforowali się przed peleton?
Drugą sprawą jest to, że dotychczasowe działania fabryki nienawiści, kierowanej przez Romana Giertycha, a także całego obozu Donalda Tuska – włącznie z jego mediami – od lat takie były. PO podważała wynik wyborów prezydenckich w 2020 r. i uczciwość wyborów parlamentarnych w 2019 r. Wyssane z palca afery, zarzuty, nieustanne wzmożenia silnych razem sprawiły, że szeroko pojęta prawica, a nawet wszyscy inni zaczęli po prostu traktować to jako pewnego rodzaju koloryt polityczny. „Oni tak mają”, „polska polityka tak ma” – oceniano. Tym razem może być jednak inaczej.
Podwójna gra
Po pierwsze, warto obalić pewien mit, jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości. Bez względu na rzeczywisty konflikt między Donaldem Tuskiem a Radosławem Sikorskim i Romanem Giertychem wszystkie te działania muszą być przez lidera obozu rządzącego autoryzowane, o ile nie inspirowane. Dowód na to jest prosty i oczywisty.
Inicjatywa Giertycha nie znajdowałaby wsparcia w tak licznym gronie influencerów medialnych. Nie wspierałyby jej TVP, TVN ani „Gazeta Wyborcza”, gdyby były wymierzone w Tuska lub niezgodne z jego wolą. Pełne zaangażowanie funkcjonariuszy mediów prorządowych, „autorytetów prawniczych” w rodzaju Marka Safjana czy Wojciecha Hermelińskiego, wolty Ryszarda Kalisza z PKW nie byłyby możliwe pod wpływem presji samego Giertycha i jego kamaryli. Gdyby Giertych działał sam, mógłby za sobą pociągnąć co najwyżej swoją klientelę medialną w rodzaju Jana Pińskiego, Bartosza Wielińskiego i Elizy Michalik. W tym przypadku widać, że sprawy idą dalej.
Skąd więc formalnie niezdecydowana postawa Tuska? Zapewne z zagranicy. To, co było jeszcze niedawno jego siłą, dziś staje się przekleństwem. Gdyby nie amerykańska administracja, wynik wyborów już dziś byłby przez rządzącą ekipę podważony, a w Polsce mielibyśmy do czynienia z zamachem stanu. Być może – a nawet z dużym prawdopodobieństwem – ta podwójna gra Tuska ma jeszcze jeden wymiar. Jego niemieccy i brukselscy zleceniodawcy najchętniej widzieliby w Polsce wariant rumuński, ale zarówno Tusk, jak i oni muszą grać przed administracją USA, która wyraźnie wyznaczyła legalność wyborów w Polsce jako czerwoną linię, której przekraczać nie wolno. Za nią znajdują się sankcje dyplomatyczne i gospodarcze.
Ostrożny Hołownia – jeszcze
Jakie niebezpieczeństwo czai się więc w przypadku tej gry? Czy możliwa jest próba rzeczywistej delegalizacji wyborów i faktycznego zamachu stanu? Nie jest to niemożliwe, ale coraz trudniejsze. Widać to chociażby po zachowaniu części graczy. Szymon Hołownia wysłał sygnały, że nie będzie w tym uczestniczył. Być może któryś z prawników z otoczenia marszałka Sejmu wytłumaczył mu, jakie są konsekwencje prawne, a sondaże wyborcze sprawiają, że jest to perspektywa nie tylko teoretyczna.
Drugą sprawą, dziejącą się nieco w cieniu, jest próba uderzenia w organizacje biorące udział w kontroli procesu wyborczego, czyli Ruch Kontroli Wyborów, rozwinięty po wyborach samorządowych w 2014 r., w których padła ogromna liczba nieważnych głosów. Tamto głosowanie rzeczywiście budziło największe wątpliwości i mogło być przymiarką do fałszerstwa w 2015 r. Ograniczenie roli RKW, np. na zasadzie nieuznania przez PKW, może stwarzać pole do „cudów nad urną” w roku 2027.
[polecam:https://niezalezna.pl/polityka/usmiechnieci-domagaja-sie-ponownego-liczenia-glosow-w-calej-polsce-nie-ma-podstaw-odpowiada-rzecznik-sn/546234\
Kolejną sprawą jest próba stworzenia mirażu podważenia legalności funkcjonowania prezydenta, czyli stanu, który Tusk stosował w przypadku Sądu Najwyższego. „Mamy wątpliwości co do wyboru tej prezydentury, a więc w jednych przypadkach będziemy decyzje prezydenta respektować, w innych – nie”. Czyli: nie uznawać wet prezydenckich, obchodzić głowę państwa „rozporządzeniami” lub podważać inicjatywy ustawodawcze. Na pewno będziemy mieli do czynienia z moralnym i symbolicznym podważaniem funkcji prezydenta, ale akurat to już ćwiczyliśmy – zarówno w przypadku Lecha Kaczyńskiego, jak i Andrzeja Dudy.
Obnażyć Tuska
Tak czy siak, Donaldowi Tuskowi udaje się dość skutecznie tworzyć miraż, że on nie ma z tym dziś nic wspólnego. Potem po prostu będzie odnosił się do sytuacji, że „było tyle protestów”. Według zwycięskiego obozu powinno być dziś niedopuszczenie do utrwalenia się tego obrazu i jednoznaczne wskazanie na współsprawstwo i udział Tuska w całej tej akcji. Dlatego to jest moment na dużą demonstrację. Nie tylko PiS, lecz także całej części społeczeństwa, która wybrała prezydenta Karola Nawrockiego: wyborców Konfederacji i Grzegorza Brauna, związków zawodowych, w końcu – znieważanych nieustannie przez tę władzę katolików. Jej hasło powinno brzmieć: „Nie pozwolimy Tuskowi na sfałszowanie wyborów” albo: „Nie pozwolimy na zamach stanu”.
Wysyłałaby ona jednoznaczny sygnał – zarówno do polskiego społeczeństwa, jak i do Berlina oraz Waszyngtonu, że gra Tuska została rozpoznana i że to on odpowiada za próbę podważenia wyniku wyborów, a także manipulację rodzącą ryzyko zamachu stanu.
Autor jest współtwórcą kanału i mediów Dobitnie
Tajemnice śmierci Oskarka i zatrzymania jego matki. Wróciło państwo silne wobec słabych. Więcej o tej sprawie informujemy w poniedziałkowym wydaniu #GPC⤵️
— GP Codziennie (@GPCodziennie) June 22, 2025
Czytaj od 00:00 na » https://t.co/1HYRtWjbz8
Prenumeruj i zyskaj dostęp do sprawdzonych treści 💻📲https://t.co/5oUNtNgoqJ pic.twitter.com/92Jt8VTju8