"Karol Nawrocki na forum ONZ wygłosił bardzo dobre przemówienie” – brzmi tytuł tekstu na portalu RMF FM po wystąpieniu prezydenta Polski podczas 80. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. I choć był to cytat zaczerpnięty z wypowiedzi posła PiS Szymona Szynkowskiego vel Sęka, dobrze oddaje odbiór stanowczego, osadzonego mocno w kontekście geopolitycznym, historycznym i aksjologicznym wystąpienia głowy polskiego państwa.
„Rosyjska agresja nie jest konfliktem lokalnym, tylko sprawdzianem, czy zasady ONZ ustąpią dążeniom Rosji, państwa, które uznaje, że może stać ponad prawem” – wskazał Karol Nawrocki politykom z całego świata, globalnej opinii publicznej. Nieco wcześniej przypomniał prawdę, która powinna być znana nie tylko zawodowym badaczom dziejów: „Historia się nie skończyła i nie skończy”. Jak mówił, „24 lutego 2022 r. wszyscy obudziliśmy się z naszego błogiego snu o świecie bez historii. (…) Stoimy w punkcie zwrotnym historii – w czasie, gdy decyzje podejmowane dziś, będą mieć konsekwencje na kolejne dekady. Musimy mieć tego świadomość (...). Dlatego właśnie teraz, jako wspólnota demokratycznych państw, musimy spojrzeć na obecną sytuację jak na pole walki o zasady, których przestrzeganie może zdecydować o przyszłości naszej cywilizacji. Myślę, że to ostatni moment na podjęcie konkretnych działań”. Dodajmy, że prezydent Polski od soboty 20 września przebywał w Stanach Zjednoczonych Ameryki. To jego kolejna wizyta w USA, wyraźnie przemyślana, dobrze przygotowana, realizowana bez zarzutu.
Nawrocki a Trzaskowski. Widać różnicę
Karol Nawrocki od początku swojej prezydentury skupił się na relacjach międzynarodowych. Wynika to nie tylko z jego obowiązków jako głowy państwa. Donald Tusk, jeszcze niedawno chełpiący się, że w Europie nikt go nie ogra, boleśnie się przekonał, że tylko wówczas, gdy w geopolitycznym salonie drugiej klasy gra sam ze sobą w karciankę typu „Piotruś”. Zbytek złośliwości? Przez długie miesiące poprzedzające wybory prezydenckie nasłuchaliśmy się dość z lewicowo-liberalnych mediów, jak to ówczesny szef Instytutu Pamięci Narodowej do niczego się nie nadaje. I że będzie kompromitował Polskę na międzynarodowej arenie. Przeciwstawiano mu Rafała Trzaskowskiego, rzekomo najodpowiedniejszego do roli prezydenta, bywalca francuskich salonów, człowieka obytego w świecie, z manierami godnymi głowy państwa. Trzaskowski robił jednak, co mógł, żeby zaprzeczyć temu – budowanemu mocno na wyrost – wizerunkowi.
Wyraźnie brakowało mu pewnego rodzaju powagi, którą przed wiekami zwano z łacińska „gravitas”. Jego głupkowate uwagi o wafelkach („jedzmy razem prince polo”) jako symbolu dobrych relacji polsko-amerykańskich wywoływały albo salwy szyderczego śmiechu, albo uśmiechy politowania i zażenowania. „Można mówić do prezydenta Trumpa: to najlepszy możliwy symbol pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi” – perorował Trzaskowski wiosną tego roku.
Głupkowate próby deprecjonowania wagi relacji między Polską a USA, ustawianie ich wedle wątpliwej logiki i frazeologii „czasów bez historii i wojny” robiły na wyborcach fatalne wrażenie. Nazywając rzecz po imieniu: Tusk w swoich lekceważących i nieprzyjaznych gestach wobec prezydenta Stanów Zjednoczonych okazał się politycznym głupcem, wiceprzewodniczący Koalicji Obywatelskiej – co najmniej trefnisiem. I to nie w typie Stańczyka.
Tusk marnieje w oczach
Dziś jest oczywiste, że to prezydent, a nie kompletnie pogubiony premier Donald Tusk, który podróżuje dzisiaj w wagonie drugiej klasy, nadaje ton naszym najważniejszym międzynarodowym relacjom. Mowa przede wszystkim o stosunkach polsko-amerykańskich, ale one mają bardzo mocne przełożenie na relacje w regionie. Wystarczy krótki przegląd spotkań prezydenta z najważniejszymi politykami Litwy, Łotwy i Estonii, decydentami z krajów skandynawskich, by zobaczyć, że wschodnia, czy szerzej – północno-wschodnia flanka Europy i europejskiego NATO buduje się w znacznej mierze dzięki aktywności Karola Nawrockiego i jego politycznego zaplecza.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych też ma swoje do powiedzenia, prezydent wciąż posiada konstytucyjnie ograniczone możliwości w wielu żywotnych dla Polski sprawach, widać jednak wyraźnie, że próby umniejszenia i zdyskredytowania tej prezydentury w myśl strategii Donalda Tuska kompletnie się nie powiodły. Lider trzynastogrudniowej koalicji, krótkowzroczny polityk, który za swoich poprzednich rządów już po Smoleńsku chciał robić interesy z Rosją „taką, jaka ona jest”, na samym początku kadencji Karola Nawrockiego próbował przekonywać opinię publiczną, że „usadzi” głowę państwa: „rząd jest od rządzenia, prezydent od reprezentowania”.
Rzecz jasna, lokator Belwederu reprezentuje Polskę – ale nikomu nie uda się go postawić w roli paprotki. A z pewnością nie Donaldowi Tuskowi, który zbiera coraz gorsze noty także od swojego zaplecza ideowo-politycznego. Dość przypomnieć niedawny, głośny wywiad „Gazety Wyborczej” z Jarosławem Kuiszem, w którym redaktor naczelny „Kultury Liberalnej” kontrastuje premiera... z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim: „W odróżnieniu od Kaczyńskiego – który po wygranej Karola Nawrockiego odmłodniał, wyprostował się, jakby pobierał od niego energię życiową – Tusk nie umie albo nie chce wprowadzić nowej krwi. (…) Jego ludzie są często znużeni. Rządzą wedle nie swojej agendy. Komunikacja kuleje. Ostatnio premier robił konferencje w terenie – oglądałem. Przypadkowe rekwizyty, nie ma flag, nie ma żadnego show… Niebywały brak emocji. W czasach reelekcji Donalda Trumpa?!”.
Punkt zwrotny w dziejach świata
Odbiorcy zwrócili uwagę przede wszystkim na powyższe słowa autora „Strachu o suwerenność”. Nie mniej wymowna jest inna poruszona przez niego kwestia, wciąż najwyraźniej nieoczywista dla tamtej strony, a przez środowisko „Gazety Polskiej” od dawna doskonale rozumiana. Kuisz mówi „Wyborczej”: „Opowieść Platformy wyczerpała się około 2014 r. Opierano się na »postkomunistycznym micie Zachodu«, jak to nazywam. Micie świata lepszego instytucjonalnie, materialnie i moralnie, lepszego od komunistycznego Wschodu, zatem godnego imitacji. Tamten mit się w głowach rozwiał. Nie ma go”.
O geopolitycznym punkcie zwrotnym w dziejach świata mówił Karol Nawrocki podczas 80. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Na naszych oczach skruszył się nie tyle mit Zachodu – jak najbardziej realne są metapolityczne ruchy tektoniczne w Europie i na świecie. Rafał „Prince Polo” Trzaskowski i jego polityczny szef Donald „W Europie Nikt Mnie Nie Ogra” Tusk są ludźmi mijającego świata, który z taką pychą budowali i z którego z taką arogancją korzystali. Dotyczy to niestety także kierowanego przez Radosława Sikorskiego resortu spraw zagranicznych, którego niedawne poczynania na forum ONZ w sprawie Wyryk będą wymagały dogłębnego wyjaśnienia, gdy dysfunkcyjny rząd przejdzie do annałów historii. Bo nikt przytomny nie ma chyba wątpliwości, że pan Marcin Bosacki był tylko figurantem w najfatalniej rozegranej sprawie. Pozostaje życzyć sobie i Polsce, by najistotniejsze relacje międzynarodowe Rzeczpospolitej zdominowała prezydencka ekipa. I że nawet pod narastającą geopolityczną presją dobrze poradzi sobie z tym wyzwaniem.