GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

Koniec z Ukrainą? Dawid Wildstein: Chwilowy konflikt to nie koniec świata

Polsko-ukraiński spór o zboże stał się okazją do wielu emocjonalnych odezw. Niektórzy, z satysfakcją, oświadczyli, że od początku tej wojny ostrzegali nas przed Ukrainą, która w końcu się odsłoniła. Inni, szczerze przejęci i zasmuceni, skupiali się na tym, że to koniec pięknej przyjaźni, że „coś pękło”. Patrząc jednak bez emocji, sytuacja, z którą mamy do czynienia, nie jest niczym niezwykłym, prędzej czy później musiałaby nastąpić. Co więcej, otrzeźwienie związane z tym „konfliktem” może mieć też pozytywne skutki - pisze Dawid Wildstein w "Gazecie Polskiej".

Wołodymyr Zełenski i Mateusz Morawiecki
Wołodymyr Zełenski i Mateusz Morawiecki
Chancellery of the Prime Minister of Poland, CC BY 3.0 PL <https://creativecommons.org/licenses/by/3.0/pl/deed.en>, via Wikimedia Commons

Owszem, słowa, jakie wobec Polski padły ze strony najróżniejszych oficjeli ukraińskich, słusznie wywołały oburzenie i krytykę. Ponurą „wisienką na torcie” było wystąpienie Zełenskiego na forum ONZ. Ciężko też nie wiązać tego z innymi deklaracjami, jakie miały ostatnio miejsce. Proniemiecki zwrot ekipy obecnego prezydenta Ukrainy jest aż nadto wyraźny. 

„Realiści” gonią wolontariuszy

Wszystko to wskazuje, że Kijów dobrze wie, co robi. Na ile trwała to będzie zmiana, ciężko ocenić. Zapewne na ten moment Ukraina zdecydowała, że ważniejsze są dla niej niemieckie pieniądze niż kwestie militarne i geopolityczne. Co istotne, patrząc na obecny etap ukraińskiej kontrofensywy, mimo dumnie ogłaszanych kolejnych zwycięstw (które okazują się dość punktowe), widać stagnację. Zapewne patrząc pod kątem poparcia społecznego, Zełenski uznał, że pokaże swoją skuteczność na innym polu, a Berlin „wyciągnął do niego rękę”. Właściwie można uznać, próbując wejść w „skórę” prezydenta Ukrainy, że działa on racjonalnie. Czy oznacza to jednocześnie, że jego słowa i postawa nie były skandaliczne? Że Polska nie powinno stanowczo zareagować na tego typu obrazę, przy okazji twardo trzymając się swojego stanowiska w sprawie zboża? Oczywiście nie. Oznacza to tylko tyle, że na ten moment i w tej jednej kwestii doszło do rozbieżności interesów Polski i Ukrainy.

Tymczasem stało się to pretekstem dla całej rzeszy polityków i publicystów (jak można zgadnąć, najczęściej związanych z Konfederacją bądź tygodnikiem „DoRzeczy”), którzy sami siebie określają mianem „realistów”, do stwierdzeń, że cała dotychczasowa polityka rządu, od początku pełnoskalowej inwazji Putina, okazała się błędem. To, jak zachowują się przedstawiciele tego typu narracji, przybiera czasem naprawdę kuriozalne i dość niebezpieczne formy. Przykładem jest Witold Gadowski, zaczepiający na krakowskim rynku młodych wolontariuszy ukraińskich i „stanowczym” tonem domagający się od nich negatywnego ustosunkowania do wypowiedzi swoich polityków.

Ten przykład, abstrahując od jego groteskowości, pokazuje bardzo typowy zabieg owych „realistów geopolitycznych”, usiłujących zrobić z obecnego sporu ostateczny argument przeciwko Ukrainie, czyli przyrównywanie i łączenie zupełnie nieprzystających do siebie spraw. Co biedny wolontariusz ma do kwestii embarga na zboże i międzynarodowych sądów? Tymczasem w perspektywie Gadowskiego okazuje się on współwinny w tej sprawie. Cel Gadowskiego jest dość oczywisty i łączy się on z ogólną narracją konfederatów czy sympatyzujących z nimi publicystów. Skoro mamy do czynienia w tej kwestii ze sporem, to powinniśmy go rozszerzyć o inne tematy. 

Nie z miłości pomagamy

Jest to swoiste zawołanie do wojny totalnej. Jest w tym coś niebywale dziecinnego, w myśl zasady: skoro tu nam zrobiono przykrość, to my się „odwińmy” dziesięć razy mocniej. Tymczasem patrząc na tę kwestię bez emocji, co tak naprawdę zmienia dla nas zachowanie Zełenskiego w najważniejszych dla nas kwestiach? Absolutnie nic.

Jego skandaliczne wypowiedzi nie powodują, że Rosja przestaje być naszym największym wrogiem, że przetrwanie Ukrainy nie jest w naszym interesie. Nie zmieniają też tego, że gdyby Kijów upadł podczas pierwszych tygodni pełnoskalowej inwazji, nasza sytuacja geopolityczna byłaby opłakana. Dodatkowo kwestia zboża ukraińskiego jest marginalna dla naszego państwa. Bardzo dobrze, że w tej materii Polska zajęła twarde stanowisko, niemniej nie zmienia to faktu, że mówimy o ułamku PKB naszego państwa. Tymczasem wspomniani realiści uważają to za sytuację, która zmienia nagle wszystko; sytuację jednocześnie na tyle trwałą, wręcz wieczną, że z niej mają wypływać nasze nowe stosunki z Ukrainą w sposób ostateczny. Ciężko o większy absurd. Mamy do czynienia z sytuacją konfliktową, ale jednocześnie normalną w relacjach między państwami. Owszem, może ona sprawiać wrażenie radykalnej, ale tylko w warstwie słownej. Co więcej, takie sytuacje będą się powtarzać. Ta minie, pojawi się następna, w rytmie normalnej, politycznej sinusoidy, jaka panuje między dwoma państwami. W tym kontekście dobrze, że taka sytuacja się zdarzyła. To uodporni nas na przyszłość.

Podstawą współpracy jest świadomość wspólnych i rozbieżnych interesów, nie emocje, te bowiem, zdradzone, mogą stać się pożywką, jak to w życiu, dla przesadnych, histerycznych wręcz reakcji. Nieważne, czy mówimy o tych, które sugerują, że teraz Polska powinna zerwać relacje z Ukrainą, czy tych zgoła odwrotnych, gdzie twarde stanowisko wobec ataku Zełenskiego na Polskę potraktowane jest jako przymierze z Putinem. Jedno jest pewne. Sprowadzenie dyskusji nad naszym stosunkiem do Ukrainy do kwestii emocjonalnych to najgorsze, co może być. Także jeśli mówimy o tych kwestiach pozytywnych. Od początku pomagaliśmy bowiem Ukrainie nie z miłości, szacunku, zachwytu nad jej bohaterstwem i przerażeniem ogromem jej cierpień. To było ważne, ale nie kluczowe. Pomagaliśmy jej dlatego, że wiemy, czym jest Rosja, i wiemy, jaka jest nasza racja stanu.

Dał nam przykład Berlin

Kolejną oczywistą kwestią jest to, że mądra i długofalowa polityka regionalna państwa nie sprowadza się tylko do reakcji na bieżące kryzysy, lecz powinna wykraczać poza perspektywę kilku miesięcy czy lat. Zresztą skuteczność takiej polityki pokazuje nasz sąsiad zza Odry. Czy po skrajnie antyniemieckich wystąpieniach najważniejszych polityków ukraińskich Berlin się obraził? Zaczął rwać szaty, oświadczył, że to koniec wieloletniej miłości, że coś pękło? Nie. Spokojnie realizował swoją politykę, czekając, aż ukraińska oligarchia polityczna znowu zacznie patrzeć na Niemcy z „większą sympatią”, czytaj: uzna pieniądze i wpływy tego państwa za atrakcyjne dla własnego interesu. Co więcej Berlin od lat robi z Ukrainą to, co swego czasu umiejętnie zrobił z nami. Za pomocą sieci instytucji przekazujących niemieckie środki finansowe, NGO-sów, najrozmaitszych grantów, związał część tamtejszej „elity” ze swoimi interesami, pokazał jej, że może być dla niej atrakcyjnym, ważnym sojusznikiem. Jeśli chcemy znaczyć cokolwiek w regionie, to nie możemy czekać na kolejny kryzys, który uwidoczni niemiecką hipokryzję, musimy zacząć działać dokładnie jak Berlin. Zwłaszcza że w naszym wypadku łączy nas fundamentalny interes geopolityczny, jakim jest ograniczanie ekspansji Moskwy. W przeciwieństwie więc do niemieckich pieniędzy, które służą tworzeniu kompradorskiej klasy politycznej, uznającej interes Berlina za najważniejszy, nasze „rozszerzanie wpływów” na Ukrainie przyniesie obu stronom korzyści.

Przez wiele lat polska polityka kompletnie pomijała tego typu działania, na szczęście widać w tej materii zmianę. Powstaje coraz więcej organizacji, które pokazują Ukraińcom, jak fundamentalnym partnerem jest dla nich Polska. Przykładem tego typu inicjatywy jest Instytut Pileckiego. Dzięki genialnemu pomysłowi Magdaleny Gawin, w jego obrębie powstało tzw. Centrum Lemkina, którego pracownicy (właściwie od początku pełnoskalowej ofensywy Putina) m.in. zbierają świadectwa niebywałych zbrodni Moskwy, nierzadko ryzykując życie. Już teraz ich archiwum jest jednym z największych tego typu, czas na opracowanie go i przedstawienie Zachodowi. Instytut jest więc idealnym przykładem działania naszego państwa, dzięki któremu Ukraińcy, niezależnie od tzw. wojenek na górze, zaczną widzieć Polskę jako sojusznika, z którym współpraca jest konieczna. Zaczną więc sami wywierać presję na swoje władze, by nie podejmowały antypolskich decyzji. Oby emocje związane z bieżączką polityczną nie ograniczyły tak fundamentalnie dla polskiej racji stanu pozytywnych działań.

 



Źródło: Gazeta Polska

#Polska #Ukraina #Gazeta Polska

Dawid Wildstein