GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

Likwidowali jednostki wojskowe, a Polski chcieli bronić „zza Wisły”. Jach: Artykuł 5. był u nich jak mantra

"To, że rozwiązywano jednostki, nie zamawiano nowego sprzętu, to jedno. Cały czas powtarzano nam również, jak mantrę, że artykuł 5. mówi o kolektywnej obronie. Że w razie napadu na któregokolwiek członka sojuszu, jest to traktowane jako napad na cały sojusz. Z tym, że sojusz ma czas na zmobilizowane i ma czas na przyjście z pomocą. Mówiono o artykule 5., ale nikt z nich [polityków z ekipy Tuska - red.] nie mówił o artykule 4., który głosi właśnie o tym, że każde państwo członkowskie musi potrafić bronić się też samo..." - mówił w programie "W punkt" na antenie Telewizji Republika Michał Jach, przewodniczący sejmowej komisji obrony narodowej, poseł PiS.

Program "W punkt", Telewizja Republika
Program "W punkt", Telewizja Republika
Zrzut ekranu (Telewizja Republika)

W niedzielę w mediach społecznościowych pojawił się nowy spot Prawa i Sprawiedliwości, w którym minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak wyjaśnia, jak niebezpieczne dla Polski były plany obrony terytorium naszego kraju na linii Wisły.

"Uwaga, uwaga! Rząd Tuska, w razie wojny był gotowy oddać połowę Polski. Plan użycia Sił Zbrojnych, zatwierdzony przez ówczesnego szefa MON Klicha zakładał, że samodzielna obrona kraju potrwa maksymalnie dwa tygodnie, a po siedmiu dniach wróg dotrze do prawego brzegu Wisły" – mówi Błaszczak w nagraniu.

Tym samym, polska opinia publiczna mogła zapoznać się z planami obrony z 2011 roku, czyli z czasów rządów Bogdana Klicha (ówczesnego ministra obrony narodowej w ekipie Tuska).

W wielkim skrócie, plany te zakładały, że w razie ataku, obrona Polski będzie odbywała się "zza Wisły". Wschodnia część kraju została wtedy ogołocona z wojska - bo jak przypominamy - jednostki wojskowe były tam systematycznie likwidowane. Niestety, plany obrony zaakceptowane m.in. przez Tuska zakładały, że możliwa będzie obrona tej pozostałej części Polski zaledwie przez 10-14 dni.

"Oddawaliśmy pół Polski - Rosji"

"Co to tak naprawdę oznaczało?" - zapytała red. Katarzyna Gójska swojego rozmówcy.

"Przekładając to na język popularny - tzn., że oddawaliśmy pół Polski - Rosji. Żołnierze zapewne pokazywaliby waleczność, bo takie mamy wojsko, ale przewaga rosyjska, rozmieszczenie wojska polskiego uniemożliwiałoby zatrzymanie Rosjan przed Wisłą"

– brzmiała odpowiedź

Jak wskazał Michał Jach - "to, że rozwiązywano jednostki, nie zamawiano nowego sprzętu, to jedno".

"Cały czas powtarzano nam również, jak mantrę, że artykuł 5. mówi o kolektywnej obronie. Że w razie napadu na któregokolwiek członka Sojuszu, jest to traktowane jako napad na cały sojusz. Z tym, że sojusz ma czas na zmobilizowane i ma czas na przyjście z pomocą. Mówiono o artykule 5., ale nikt z nich nie mówił o artykule 4., który głosi właśnie o tym, że każde państwo członkowskie musi potrafić bronić się też samo..."

– tłumaczył - i jak dodał - "liczyliśmy, że ktoś przyjdzie na białym koniu i nam pomoże. To nie tak...".

Red. Gójska przypomniała filozofię ówczesnego rządu, w myśl której, niepotrzebne było nam własne wojsko, skoro... przynależeliśmy do NATO.

"Po tych rzekomych 10-14 dniach samodzielnej obrony, czekałyby nas prawdopodobnie Irpień i Bucza - to, co obserwujemy na Ukrainie. Jeszcze pamiętamy, jak było w pierwszych dniach, tygodniach wojny, kiedy Rosjanie w sposób bestialski rabowali, gwałcili, zabijali na Ukrainie. To też wpisywało się w plany niemieckie. Ursula von der Leyen, gdy była ministrem obrony, zleciła przeprowadzenie specjalnego audytu. Jak się okazało - ich sprzęt był niemalże nie do użycia, a ludzi prawie w ogóle nie mieli. Skoro tak było u Niemców, to czemu u nas by nie? Tak na to patrzono..." 

– odparł na to szef sejmowej komisji obrony narodowej.

"10-14 dni. A co później?"

"Czyli Tusk i Klich uznali, że sił wystarczy nam tylko na tyle, aby bronić się przez te tygodnie? A co później, nagła pomoc NATO?" - dopytywała dziennikarz.

"To jest wariant pesymistyczny, ale tak może być. Warto powiedzieć, że w ramach różnych planów operacyjnych NATO, sojusz ma określone terminy do uruchomienia interwencji. Zapewniam Państwa, że ten czas na interwencje NATO - wtedy - był zdecydowanie dłuższy niż 14 dni. W ciągu 14 dni na pewno sojusz nie ruszyłby z pomocą. To przewidywały również plany strategiczne NATO. Tak to wyglądało..."

– przyznał poseł PiS.

Rozmowa zeszła na temat dozbrajania polskiej armii, co niemalże od początku podjęcia przez rząd tego procesu - krytykują politycy opozycji. W tym politycy Platformy Obywatelskiej, którzy w czasach swoich rządów uważali, że będziemy w stanie bronić się zaledwie dwa tygodnie...

"Ci ludzie powinni teraz zamilknąć... To, że mają czelność, to trzeba mieć naprawdę wytarte czoło. Narazili Polskę na katastrofę. Narażali ją cały czas. Teraz, kiedy my to zatrzymaliśmy i dajemy Polsce gwarancję, że będziemy mieli taką armię, aby zatrzymać barbarzyńców na samej granicy, oni negują każdy nasz ruch"

– ocenił Jach.

I dodał - "dziwię się - jak można mówić, że jest się Polakiem, kiedy te działania powodują to, że Polska może stracić swoją suwerenność. To jest rzecz haniebna. To jest partia zewnętrzna, co do tego nikt nie ma już wątpliwości...".

"Wojsko Polskie bez tajemnic dla Rosji i Białorusi?"

Dziś w rozmowie z Polską Agencją Prasową, gen Bogusław Samol przyznał, że "Rosja i Białoruś przeprowadzała kontrole polskich dywizji, także po tym jak przestało obowiązywać porozumienie dot. kontroli zbrojeń taktycznych".

"Trzeba było się im poddać, bo takie były decyzje moich przełożonych" – dodał szef 16 Dywizji Zmechanizowanej w 2009 roku, gdy ministrem obrony narodowej był Bogdan Klich (PO).

"Na przełomie 2013/2014 roku prezydent RP podpisał ważny dokument - Białą Księgę, gdzie często powtarzane było stwierdzenie, że Polsce nie zagraża żadne niebezpieczeństwo - w ciągu najbliższych 20-30 lat. Przecież nad tym dokumentem pracowało około 300 ekspertów. W połączeniu z tymi wszystkimi sprawami, brataniem się z Ławrowem, składa się to wszystko na to, że oni naprawdę albo byli na sznurkach, albo podejmowali ot tak - haniebne działania"

– przyznał w tym temacie Jach.

"Każdy, kto choć trochę czuje się odpowiedzialny za swoją ojczyznę, nie robi takich rzeczy. Ci ludzie robili wszystko wbrew polskiej racji stanu. Skończyło się to straszną katastrofą. Jak się teraz połączy różne doświadczenia, plany, widać, że to nieuchronnie szło w kierunku tym, o którym marzył Putin - odrestaurowania rosyjskiej strefy wpływu. Przez 8 lat rządów PO-PSL dawano Rosji sygnały, że faktycznie ta rosyjska strefy wpływu jest odnawiana..." - dopowiedział.

Przesmyk Suwalski a Brama Brzeska

Katarzyna Gójska zapytała swojego rozmówcę o różnicę - strategiczną - między Przesmykiem Suwalskim, a Bramą Brzeską. Dopytała również, jak broniono tych obszarów w czasach rządów Tuska. 

"Różnica polega na tym, że Przesmyk Suwalski jest drogą, którędy mogą przemieszczać się wojska, omijając Białoruś. Niektórzy politycy zakładali, że Białoruś to jest państwo, przez które Rosja nie będzie atakować, zatem pozostał im Przesmyk Suwalski. Brama Brzeska to najszerszy pas terenów, przez który mogą przemieszczać się wielkie ilości sił zbrojnych. Nie ma tam gór, rzek, dlatego mogą się tam wielkie grupy wojsk przegrupowywać. Ona niemalże przebiega przez większą część granicy polsko-białoruskiej od północy na południe. Tamtędy mogłyby się przemieszczać watahy barbarzyńców. To niemalże nie było chronione w ogóle..."

– odpowiedział polityk.

"Naiwność niektórych polegała również na tym, czy Łukaszenka się na to zgodzi. Białoruś nie jest wolnym państwem. To jest tylko pozorne. Oni są niemalże włączeni w system dowodzenia Federacji Rosyjskiej" - dopowiedział.

 

 



Źródło: niezalezna.pl

#Michał Jach #bezpieczeństwo #Katarzyna Gójska #Polska #polityka #Telewizja Republika #"W punkt"

Anna Zyzek