Wojna za naszą wschodnią granicą trwa już prawie rok. W tym czasie wielu polskich polityków odwiedziło już Ukrainę. Nawet w pierwszych dniach rosyjskiej napaści. Czas leci, a Donalda Tuska w Kijowie czy innej ukraińskiej miejscowości od 24 lutego - nikt nie widział. Podobnie jak apeli o wysyłanie na Ukrainę jeszcze więcej broni, amunicji czy wsparcia humanitarnego. Dlaczego?
Takie pytanie zadała red. Katarzyna Gójska w porannym programie "W Punkt". Skierowała je bezpośrednio do Artura Łąckiego, partyjnego kolegi Tuska.
"To Pani nie widzi tego co robi, o co apeluje (Donald Tusk - red. dop.). To nie jest zadanie szefa opozycyjnej partii. Zadaniem jest nieprzeszkadzanie rządowi. Nie przeszkadzamy"
- próbował tłumaczyć bierność Tuska, Łącki - jeden z gości programu.
Dziennikarka podała jednak konkretny przykład. Przypomniała, jak jeden z niemieckich polityków opozycyjnych wybrał się na Ukrainę. Jak zaznaczyła - nie miało to znaczenia, czy wywodzi się on z opozycji czy też z części rządzącej.
"Bo opozycjonista niemiecki musiał przekonywać rząd Scholza do tego, aby zdecydował się na pomoc wobec Ukrainy"
- brnął poseł PO.
Przypomnijmy, w przestrzeni publicznej często ze strony opozycji pojawiają się stwierdzenia, określające obecny rząd jako "prorosyjski". Ba, swego czasu pojawiła się również propozycja powołania specjalnej komisji śledczej, która miałaby badać... zażyłości rządu z Kremlem. Gdy wspomniała o tym red. Gójska, polityk Platformy zarzucił jej, że "chce wywołać fundamentalny spór".
Ponowiła zatem pytanie o to, dlaczego Tusk nadal nie wybrał się do Kijowa.
"Nie od tego oni są. Od tego są ministrowie, premier i prezydent. Oni mają to robić"
- stwierdził Łącki, tłumacząc, że opozycja popiera działania rządu, co do przekazywania broni walczącej Ukrainie. "To w końcu jaki jest ten rząd? Prorosyjski czy proukraiński?" - dopytała prowadząca program.
"Nie damy się przez dziennikarzy podzielić"
- wypalił Łącki, nie odpowiadając finalnie na zadane pytanie.