Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polityka

Deforma Tuska. Młodzież płaci za populizm premiera

Przedwyborcza obietnica Donalda Tuska, dotycząca obniżenia wymagań wobec uczniów szkół podstawowych (dobrowolne zadania domowe), szybko przyniosła negatywne skutki. Po roku od wprowadzenia zmian ich wycofania chcą właściwie wszyscy – nauczyciele i rodzice – nawet przychylni władzy ZNP. Polska edukacja i dzieci szkolne płacą rachunek za demagogiczne zagrywki obecnego premiera.

W marcu 2024 r. Donald Tusk zamieścił na X filmik, w którym ogłaszał: „Maciek załatwił! Koniec obowiązkowych prac domowych”. A kilka miesięcy wcześniej pytał swoich zwolenników: „Pamiętacie Maćka z Włocławka?”. W sierpniu 2023 r. nastolatek skarżył się na spotkaniu wyborczym z liderem PO: „To jest problem ogólnie polskich szkół, że są łamane prawa dziecka. Na przykład prawo do odpoczynku, zadawanie na weekend, sprawdziany na poniedziałek i zadawanie tak dużo, żebyśmy nie mieli czasu na odpoczynek”. Tusk poszedł za ciosem. Jak „dobry wujek” wykorzystał oczekiwania dziecka dla swoich politycznych celów. Już w roli premiera ogłosił rzekomo korzystne dla dzieci decyzje, które skwapliwie wprowadziło kierowane przez Barbarę Nowacką Ministerstwo Edukacji Narodowej. Pomimo wyraźnych obaw środowiska nauczycielskiego – w większości popierającego przecież KO – zmiany weszły w życie od 1 kwietnia 2024 r. Zgodnie z nimi w klasach I–III szkół podstawowych nie zadaje się prac domowych, z wyjątkiem ćwiczeń usprawniających motorykę małą. W klasach IV–VIII prace domowe nie są obowiązkowe, a zamiast oceny uczeń otrzymuje informację, co zrobił dobrze, a co wymaga poprawy. 

Reklama

„Bezstresowa edukacja” u źródeł deformy

W tym miejscu powinny rozlec się fanfary: taki „sukces” w tak krótkim czasie! Jedna z nielicznych spełnionych obietnic w ramach 100 konkretów. Ale fanfar nie będzie. Rok później MEN odtrąbiło sygnał do odwrotu. Demagogiczna zagrywka lidera trzynastogrudniowców, który dla doraźnych celów wykorzystał dziecięcą zachciankę, okazała się systemowym problemem dla polskiej edukacji. Dzieci i młodzież mają gorsze wyniki, a to długofalowo przełoży się zarówno na jakość ich wykształcenia, jak i kolejne bolączki polskiej oświaty. Rok później otwartym tekstem mówią o tym mocno związani z Nową Lewicą działacze ZNP

Dyktowana sondażowymi oczekiwaniami deforma okazała się mocno dysfunkcyjna – brak zadań domowych i ich dobrowolność przyniosły psychospołecznie najbardziej oczywiste skutki: bez odrobiny dyscypliny dzieciom się po prostu nie chce uczyć. Niezależnie od tego, czy są ze wsi, czy z miasta, z bogatego czy z biednego domu – rzeczywistość bardzo szybko powiedziała „sprawdzam” lewackiej wizji „bezstresowej edukacji”. Niestety, lewicowo-liberalne media nie mają najmniejszego interesu w tym, żeby rozliczać Tuska z marnej w skutkach i akurat spełnionej obietnicy. Bo tak już jest z lumpenliberałami: jeśli coś obiecują, to lepiej, żeby słowa nie dotrzymywali. 

W całej sprawie nie chodzi wyłącznie o edukacyjny regres, pogorszenie wyników dzieci w wieku szkolnym. Deforma Nowackiej powinna zostać solidnie oprotestowana jeszcze przed 1 kwietnia 2024 r. I tak by pewnie było, gdyby na podobny krok, czyli poważną zmianę reguł gry w ciągu roku szkolnego, zdecydowała się wprowadzić Zjednoczona Prawica. Przecież kwestia organizacji pracy oraz współpracy między nauczycielami a uczniami w szkole to jedna z najważniejszych spraw dla systematycznej realizacji podstawy programowej. 

Najpewniej wiedzieli o tym dobrze urzędnicy w kuratoriach, wiedzieli dyrektorzy szkół i nauczyciele, wiedzieli odpowiedzialni rodzice – dlaczego nie wiedziało lub nie chciało wiedzieć o tym ministerstwo edukacji? To retoryczne pytanie – chodziło wyłącznie o podlizanie się Tuskowi. Bo co by było, gdyby zdenerwował się mocno na Barbarę Nowacką? Nie skończyłoby się pewnie na wyrywaniu telefonu z rąk lewackiej „ministrze”.

ZNP chciał takiej władzy

Gorzkie żarty na bok – w tej sprawie znaczną odpowiedzialność ponoszą ZNP i szerzej – środowisko nauczycielskie, w dużym stopniu popierające obecną władzę. Doskonale wiemy, że kierowany przez Zygmunta Broniarza związek zawodowy żyje w najlepszej komitywie z postkomunistyczną lewicą. Choć ZNP ma piękne przedwojenne tradycje, to po 1945 r. został skrajnie podporządkowany ówczesnym władzom. Konsekwencje tego faktu ciągną się przez dekady. 

Tuż przed wyborami w październiku 2023 r. Broniarz przekonywał: „Problemy polskiej oświaty może rozwiązać tylko rząd wyłoniony przez obecną opozycję, ponieważ dotychczasowy ich nie zauważa”. Co prawda dodawał, że „należy się temu bacznie przyglądać”, ale ostatecznie stwierdzał: „Nie wyobrażam sobie dzisiaj jakiegokolwiek polityka z opcji opozycyjnej, który po dojściu do władzy nie będzie chciał realizować swojej deklaracji wobec środowiska nauczycieli”. 

Bardzo szybko okazało się, że lider ZNP albo kłamał, albo został oszukany: wystarczy krótki przegląd materiałów prasowych z 2024 i z początków 2025 r., by dowiedzieć się, że nauczyciele są niezadowoleni ze sposobu realizacji przedwyborczych obietnic przez rządzącą obecnie koalicję. Wiceprezes ZNP Urszula Woźniak mówiła niedawno, że podwyżki „pogarszają sytuację materialną i społeczną nauczycieli”. Jednak czy obecną władzę i jej pomagierów to obchodzi? Podobnie jak w innych dziedzinach, chodziło tylko o to, by szybko łamane obietnice służyły obaleniu władzy PiS.

Resort wycofuje się rakiem

Wróćmy do głównego wątku rozważań. Dziś zarówno nauczyciele, jak i rodzice chcą powrotu obowiązkowych zadań domowych. Skrajnie populistyczna deforma szybko rozczarowała jednych i drugich – potwierdzają to nawet w ZNP. Wskazuje na to również sondaż przeprowadzony przez Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty dla „DGP”. Wynika z niego, że aż 81,2 proc. ankietowanych dyrektorów opowiada się za przywróceniem obowiązkowych prac domowych. Blisko 90 proc. badanych zaznacza, że wprowadzenie nowych regulacji negatywnie wpłynęło na przygotowanie uczniów do zajęć. Niemal 70 proc. respondentów ocenia skutki trzynastogrudniowej deformy edukacji jako ograniczenie autonomii nauczycieli w doborze metod pracy dydaktycznej. 

Co na to resort Barbary Nowackiej? Dość obłudnie tłumaczy, że „przepisy o pracach domowych zostały źle zinterpretowane”. Czyżby MEN mówiło, że dyrektorzy i nauczyciele są zbyt głupi, by zrozumieć światłe nakazy władzy? Gdyby rządziło PiS, tak by to pewnie odczytano w ZNP. Ale dziś zainteresowani robią dobrą minę do złej gry. A „ministra” Nowacka tłumaczy, że to wszystko przez przeładowaną podstawę programową, którą szczęśliwie udało się uszczuplić. I że dzięki temu uszczupleniu obowiązkowe zadania domowe mogą wrócić od września 2025 r. Doskonale wiemy jednak, jakiego „uszczuplenia” dokonał resort rządzony dziś przez zdecydowanie lewicową polityk – uderzającego w wychowanie patriotyczne i narodową świadomość dzieci i młodzieży.

Reklama