Sąd Najwyższy po raz drugi przychylił się do skargi PiS na decyzję PKW blokującą tej partii finansowanie ze środków publicznych. Mimo wcześniejszego orzeczenia sądu oraz stosownej uchwały PKW minister finansów robi wszystko, żeby prawa nie wykonać. Czy tak będzie i tym razem? Andrzej Domański znalazł się pomiędzy politycznym młotem Tuska, a kowadłem w postaci odpowiedzialności prawnej za naruszenie Kodeksu wyborczego.
We wtorek Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego przychyliła się do skargi PiS na decyzję Państwowej Komisji Wyborczej z listopada ub.r. o odrzuceniu rocznego sprawozdania finansowego partii za 2023 rok, uznając ją za zasadną.
Jest to kolejne korzystne dla PiS orzeczenie SN uchylające decyzję PKW, bo w grudniu ub.r. IKNiSP SN uwzględniła skargę tej partii na wcześniejszą decyzję PKW o odrzuceniu sprawozdania komitetu PiS w związku z wyborami do parlamentu w 2023 r.
Wiele wskazuje, że mimo ostatecznych i niezaskarżalnych orzeczeń Sądu Najwyższego sprawa wypłaty pieniędzy należnych największej partii opozycyjnej może się przeciągać, mimo że zgodnie z obowiązującym prawem, minister finansów powinien zlecić wykonanie stosownego przelewu bez zbędnej zwłoki. Do kiedy? Tego nie wiadomo, ale w kontekście trwającej już oficjalnie kampanii prezydenckiej, odpowiedź nasuwa się sama – koalicja 13 grudnia próbuje za wszelką cenę osłabić szanse kandydata obywatelskiego popieranego przez PiS.
Politycy koalicji rządzącej, a także sprzyjające im media i tzw. „autorytety” wprost mówią, że orzeczeń w sprawie pieniędzy dla PiS nie powinno się uznawać, bo – jak twierdzą - Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie jest w ich mniemaniu sądem. Mimo, że organy władzy wykonawczej nie mają żadnych kompetencji, aby dokonywać oceny ustrojowego statusu jakiegokolwiek sądu.
Tego typu argumentacja, nie dość, że otwarcie afirmuje bezprawie i anarchizuje polskie życie publiczne, to pozbawiona jest elementarnej logiki i konsekwencji. Okazuje się bowiem, że nie wszystkie orzeczenia wspomnianej izby są przez jej krytyków kontestowane, a o tym, które uznawane są za ważne, a które nie, decyduje nie litera prawa, a polityczne kalkulacje.
Krytycy statusu Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN (a wśród nich jest też część członków PKW) powołują się m.in. na orzecznictwo sądów międzynarodowych (TSUE i ETPCz), jednak abstrahując od ich treści, która musiałaby być ustawowo implementowana na grunt polskiego prawa, ich rozstrzygnięcia nie zwalniają organów władzy wykonawczej (w tym PKW i Ministra Finansów) z obowiązku stosowania przepisów Kodeksu wyborczego.
Dopóki zatem parlament nie dokona odpowiednich zmian w strukturze SN lub w zakresie kompetencji poszczególnych jego izb, IKNiSP nie tylko jest sądem (to oczywiste!), ale posiada zakres kompetencji przypisanych jej w stosownej ustawie.
Podkreślił to we wtorkowym orzeczeniu Sąd Najwyższy, wskazując, że Izba Kontroli i Spraw Publicznych została powołana prawidłowo, co oznacza, że działa na podstawie i w granicach prawa. Ponadto – jak wskazał SN - została ona uprawniona do rozpoznawania skarg partii politycznych na odrzucenie przez PKW sprawozdań o źródłach pozyskania środków finansowych.
Minister finansów Andrzej Domański, który jeszcze w pod koniec grudnia ub.r. na antenie Polsat News sam przyznał, że w procedurze wypłaty środków dla PiS jest de facto kasjerem, który „realizuje uchwały PKW”, a jego decyzje w tym zakresie „nie są uznaniowe”, po korzystnej dla partii Kaczyńskiego decyzji SN i uchwale PKW zmienił zdanie i rozpoczął papierologiczną przepychankę z PKW, żądając doprecyzowania uchwały.
Trudno nie odnieść wrażenia, że chodzi tu o mnożenie kolejnych pretekstów i rzekomych przeszkód, które w najlepszym dla PiS wypadku mają maksymalnie odwlec wypłatę partii należnych środków. Mniej optymistyczny wariant zakłada nie tylko pozbawienie opozycji pieniędzy, ale poprzez kwestionowanie kompetencji Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN ewentualne podważenie wyniku wyborów prezydenckich.
- Organy władzy wykonawczej, w tym minister finansów i PKW nie mają żadnych kompetencji, aby dokonywać oceny „czy sąd jest sądem”, czyli ustrojowego statusu jakiegokolwiek sądu, w tym Izby Kontroli. Takiego uprawnienia nie można wywieść ani z postanowień Konstytucji RP, ani postanowień wiążących Rzeczpospolitą Polską umów międzynarodowych, ani tym bardziej z rozstrzygnięć sądów międzynarodowych. Te ostatnie bowiem, jeśli implikują zmiany ustawowe, mogą być wdrożone wyłącznie przez ustawodawcę
- przyznaje w rozmowie z Niezalezna.pl jeden z konstytucjonalistów.
Podkreśla, że kwestie wyborcze nie zostały przekazane do kompetencji UE, a jako dowód wskazuje projekt tzw. ustawy incydentalnej, wniesiony przez marszałka Szymona Hołownię, według której o ważności nadchodzących wyborów prezydenckich oraz wyborów uzupełniających do Senatu mieliby decydować sędziowie wszystkich izb Sądu Najwyższego, eliminując z tego procesu IKNiSP oraz tzw. „neosędziów”. Nawiasem mówiąc, projekt ewoluuje na skutek zgłaszanych poprawek i obecnie zakłada, że miałoby to być piętnastu najstarszych stażem sędziów SN (a więc także powołanych przez komunistyczną Radę Państwa).
Przypomina, że Sąd Najwyższy wielokrotnie wskazywał, że kompetencje Europejskiego Trybunału Spraw Człowieka zostały ograniczone do spraw cywilnych i karnych, nie obejmują spraw politycznych obywateli i tworzonych przez obywateli partii politycznych.
Oceniając odpowiedzialność ministra finansów za niewykonywanie postanowień SN dotyczących finansowania partii przyznaje, że „wykracza ona znacznie poza kwestię samych finansów”.
- Konstytucja przyznaje obywatelom szereg praw politycznych wśród których jednym z ważniejszych jest prawo do tworzenia partii politycznych. Konstytucja uznaje też podstawowe znaczenie partii politycznych dla funkcjonowania demokracji
– dodaje prawnik. I podkreśla, że polityczna decyzja o nieuznawaniu rozstrzygnięć sądu będzie w sposób znaczący wpływać na funkcjonowanie demokracji w Polsce.