15 marca Holendrzy wybiorą nowy parlament, tymczasem – jak wynika z ostatnich sondaży 75 proc. ankietowanych nie zdecydowało jeszcze kogo poprze... Partia Ludowa na Rzecz wolności i demokracji (VVD), premiera Marka Rutte jeszcze w lutym notowała poparcie rzędu 16 proc., zaś eurosceptyczna Partia Wolności Geerta Wildersa (PVV) 15,6 proc. Po sobotnich zamieszkach z mniejszością turecką w Rotterdamie partia Wildersa może dostać wiatru w żagle - pisze specjalnie dla portalu niezalezna.pl Olga Doleśniak-Harczuk, zastępca redaktora naczelnego "Gazety Polskiej Codziennie".
„Genoeg is genoeg” (pl. Już dość, miarka się przebrała) – hasło Geerta Wildersa, na którym chce wjechać do nowego parlamentu, po sobotnich wydarzeniach wybrzmiało jeszcze mocniej niż do tej pory. Wilders obwieścił w mediach społecznościowych, że Turcy mieszkający w jego ojczyźnie to „piąta kolumna”, która jest lojalna „wobec innych” i zażądał zniesienie podwójnego obywatelstwa oraz zamknięcia granic. W niedzielnym wydaniu „Telegraaf” lider PVV zapowiedział ponadto, ze jeżeli wygra wybory, a Turcy przeprowadzą planowane na 16 kwietnia referendum ws. zmian w konstytucji, to „uzna cały rząd turecki za persona non grata”.
CZYTAJ WIĘCEJ: Zamieszki w Rotterdamie. Rozwścieczeni Turcy atakują holenderską policję
Trudno sobie wyobrazić by Recep Tayyip Erdoǧan wystraszył się deklaracji Wildersa, którego, tak jak i Marka Rutte, określa mianem „faszysty”, ale faktem pozostaje, że deklaracja holenderskiego polityka to manewr na użytek wewnętrzny, który w świetle sobotnich zamieszek pod konsulatem Turcji w Rotterdamie może mu przynieść oczekiwany sukces. Premier Mark Rutte może sobie pogratulować roztropności. Rozumiem, że za wzorem Berlina chciał wcielić ma swoim terenie mechanizm bliźniaczy do tego w Niemczech, przeoczył jednak pewną kwestię. Niemcy pod różnymi pretekstami, mniej lub bardziej naciąganymi, nie wydali zezwolenia na spotkania polityków AKP z mniejszością turecką, które to miały się odbyć w halach, wynajętych salkach etc.
Mark Rutte natomiast nie wpuszczając szefa tureckiego MSZ-u do kraju i odpędzając kolumnę z turecką minister od konsulatu tureckiego posunął się znacznie dalej. Uczeń przewyższył mistrza i z czegoś, co nie miało potencjału wielkiego konfliktu, na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi rozpętał wojnę z Turkami.
Ze społecznością, która liczy dziś w Holandii wg. różnych szacunków od 325 do 440 tys. ludzi i która została przeszczepiona na teren tego państwa (analogicznie do Niemiec) w latach 1960-73, gdy holenderskie ręce do pracy okazały się zbyt słabe do budowy nowoczesnego państwa dobrobytu. I tak jak w Niemczech po zrobionej pracy, tureccy gastarbeiterzy nie odpłynęli za Złoty Róg tylko zostali, sprowadzili rodziny, ba, nawet założyli swoją partię polityczną (DENK), która w obecnym parlamencie ma co prawda zaledwie dwa miejsca, ale nikt nie powiedział, że nie może mieć więcej.
I co robi Mark Rutte? Nie wpuszcza tureckiej minister do konsulatu (gdzie spotkałaby się zapewne góra z setką zwolenników AKP) daje pretekst do eskalacji konfliktu, na ulice Rotterdamu wychodzą dwa tysiące rozwścieczonych Turków, słychać „Allahu Akbar”, ambasada Holandii w Ankarze zostaje natychmiast „zamknięta ze względów bezpieczeństwa” a przez Turków obrzucona jajkami, a flagę holenderską podmienia się na turecką. Policja holenderska wpada na jeszcze jeden genialny pomysł – szczuje tureckich, rozgrzanych do czerwoności demonstrantów psami. Kto choć trochę orientuje się w stosunku islamu do psów, wie w czym rzecz. I nie chodzi o to, że tłumaczę Turków tylko o to, że tolerancyjna na pokaz Holandia zrobiła z igły widły a pan premier jak na polityka z takim doświadczeniem zachował się mówiąc najłagodniej, mało roztropnie. Chyba, że taki był holenderski plan. Pamiętajmy, że Holandia jest też ojczyzną Fransa Timmermansa, specjalisty od „praworządności w Polsce”, a tacy eksperci mają ekscentryczne pomysły.
Antyislamista socjalista
Pewna pani zasugerowała kiedyś, że kanclerz Schröder przyciemnia czuprynę. Polityk nie może być „farbowanym lisem”, to podobno godzi w jego wiarygodność. Sprawa znalazł swój finał w sądzie. Znakiem firmowym Geerta Wildersa są włosy w odcieniu blond. Żaden artykuł prasowy analizujący fenomen Holendra nie pomija tego szczegółu.
„Geert tleniony” to preludium do „Geerta szowinisty”, twarz cherubina maskuje czarny charakter. Po etapie wizerunkowym następuje recytacja win. Rasista, ksenofob, populista, podżega do wrogości, odwołuje się do mowy nienawiści etc.
Wilders wymyka się jednoznacznym ocenom. Wciśnięcie go w niszę narwanej islamofobii jest nieporozumieniem. Przypisywanie żarliwego konserwatyzmu kolejnym, w sprawach obyczajowych jest skrajnym liberałem, w gospodarczych socjalistą pełną gębą. Wilders jest hybrydą, politykiem nowej generacji. Barwność i różnorodność elektoratu PVV bardziej przypomina stałą klientelę zielonych i socjaldemokratów niż dryfującej na prawo partii wolnościowej. Powodem jest polityka społeczna partii mocno zakorzeniona w tradycyjnie liberalnym klimacie Holandii. PVV ma np. przyjazny stosunek do homoseksualistów, którzy tłumnie poparli ją w ostatnich wyborach.
Holenderski tygiel
Holandia jednym kojarzy się z tulipanami i Janem Vermeerem, innym z eutanazją i marihuaną.
Kraj ultratolerancji, poligon eksperymentów obyczajowych. Myśl o islamie pojawia się w dalszej kolejności, muzułmanie nie są w Europie zachodniej żadnym novum. Otulona w chusty i płaszcze muzułmanka ( najmocniej przemawiający do europejskiej wrażliwości symbol islamu) to nieodłączny element pejzaży zachodnich metropolii. W Holandii żyje ok. miliona wyznawców islamu, jeszcze sto lat temu ich liczbę szacowano na 50 osób. Duży skok, ale i czasy się zmieniły. Wg, statystyk sprzed 2015 roku 60 proc. młodych mieszkańców Rotterdamu wywodziło się z rodzin imigranckich. Na parę rdzennych Holendrów przypadało 1,6 dziecka, w przypadku muzułmanów 2,8. Zachwianie demograficznej proporcji między autochtonami a imigrantami jest więc naturalną w tej sytuacji koleją rzeczy.
W 2006 roku Piet Hein Donner, ówczesny minister sprawiedliwości, zadeklarował, że gdyby dwie trzecie Holendrów opowiedziało się za wprowadzeniem prawa szariatu nie byłby temu przeciwny. Wypowiedź wywołała skandal. Donner tłumaczył, że miał na myśli prawo większości do decydowania o kształcie państwa co przecież pokrywa się z zasadami demokracji. Lapsus ministra przejdzie do historii. Podobnie jak wspomnienie o królowej Beatrix odwiedzającej meczety w dzień po morderstwie reżysera Theo Van Gogha oraz propozycja chadeckiego sekretarza stanu by ostatni dzień ramadanu był wolny od pracy.
Dzięki wpadkom i niefortunnym wypowiedziom Wilders przez ostatnie lata poszerzał wachlarz swej antyimigracyjnej retoryki. Wymordowanie głównych krytyków islamu ( Fortuyn, Van Gogh), fala podpaleń meczetów i kościołów, nagonka na posłankę Aayan Hirsi – to zaledwie czubek góry lodowej. Skorupa holenderskiej wielokulturowości zaczęła pękać w kilku miejscach naraz. Tak jak wcześniej w Niemczech i Francji, tak i w Holandii społeczeństwo wystawiło rachunek za lata wymuszonej integracji. Geert Wilders pojawił się we właściwym miejscu i czasie. Już w czerwcu 2009 roku, po trzech latach działalności jego Partia Wolności (PVV) zdobyła 19,6 proc. w wyborach do Europarlamentu o mały włos nie wyprzedzając chadeków. Ci, którzy liczyli na to, że Wilders zadowoli się unijnym stołkiem przeżyli rozczarowanie. Nie przyjął mandatu i jeszcze mocniej zaangażował się w walkę z islamem, który uznaje za „ideologię totalitarną stojącą na równi z komunizmem i faszyzmem”. Sukces w marcowych wyborach komunalnych zaostrzył apetyt. 09. czerwca PVV zdobyła 24 mandaty poselskie, imponujący wynik zważywszy na ponad dwukrotnie niższy w 2006.
Jeszcze przed ogłoszeniem oficjalnych wyników Wilders w znakomitym nastroju dziękował wyborcom i współpracownikom za wsparcie. Wzruszony wyraził też wdzięczność swojej żonie Christinie, która dzielnie znosiła trudy kampanii.
„Holandia wybrała mniej przestępczości, mniej imigracji i mniej islamu” - podsumował Wilders. Zebrani w siedzibie PVV szaleli z radości, Sadząc po twarzach średnia wieku nie przekraczała 35. roku życia. Młody elektorat postawił na zerwanie z mrzonką o bezkolizyjnej wielokulturowości.
Lodołamacz
W 2007 roku holenderscy dziennikarze przyznali Wildersowi tytuł polityka roku. Mówiący prostym językiem lider sprawiający wrażenie nieustraszonego pogromcy islamistów szybko zaskarbił sobie przychylność zwykłych ludzi. Jego antyislamskie i antyimigracyjne wypowiedzi trafiły na podatny grunt.
W dzienniku Volkskrant ( 08.08.2007) nawoływał do zakazania koranu argumentując, że „jest to księga faszystowska zachęcająca do przemocy, dlatego powinno się jej zabronić tak samo jak niegdyś uczyniono w przypadku Mein Kampf.” Trzy lata później ten cytat będzie jednym z wielu przytoczonych w 22-stronicowym akcie oskarżenia. Wildersowi postawi się zarzuty „podżegania do nienawiści” oraz „obrazy muzułmanów”. W tym samym czasie oddani fani będą się prześcigać na portalach społecznościowych w składaniu hołdów „liberalnemu świętemu”. Przesłuchanie z sądu na żywo obejrzą internauci. Opanowany, sprawiający sympatyczne wrażenie Wilders wykorzysta tę okazję do publicznego zaprezentowania swoich racji.
Siedząc na ławie oskarżonych pamiętał o wyroku sprzed kilku miesięcy. Sprawa dotyczyła incydentu z wywieszeniem w oknie plakatu nawołującego do „powstrzymania islamskiego nowotworu”. Sąd najwyższej instancji uznał sprawcę tego zamieszania za niewinnego gdyż jak argumentowano – obraza religii nie jest równoznaczna z obrazą jej wyznawców. Tymczasem lider PVV, formułując zarzuty pod adresem islamu zawsze zaznaczał, że nie jest wrogiem muzułmanów, ale ideologii rabującej wolność i demokrację.
Proces Wildersa wywołał fale oburzenia w środowiskach podzielających jego czarną wizję Eurabii. Amerykańscy eksperci i publicyści tacy jak Robert Spencer, Daniel Pipes, Paul Marshall i kilku innych wyrazili zaniepokojenie godzącymi w wolność słowa zarzutami holenderskiego wymiaru sprawiedliwości. Powściągliwe milczenie amerykańskich mediów wzbudziło zażenowanie. Clifford D. May przypomniał, że holenderski sąd odrzucił przesłuchanie 15 spośród 18. zaproponowanych przez Wildersa świadków, w tym mordercy Theo Van Gogha. W uzasadnieniu decyzji napisano: „To nieistotne czy świadkowie Wildersa potrafią dowieść zasadności jego spostrzeżeń, decydujące jest to, że są one nielegalne”. Zarówno mało błyskotliwe uzasadnienie sądu jak i sam proces uznano za symptomatyczny dla Europy zachodniej strach przed głoszeniem prawdy i uciekanie się do absurdu byle tylko uniknąć konfrontacji z istotą problemu. „Europa okazała się być niezdolną do obrony swej kultury, wolności i cywilizacji” - podsumował w krótkim felietonie May.
Z „Fitną” w Londynie
W 2009 roku Wildersowi odmówiono prawa wjazdu do Wielkiej Brytanii. Mimo zaproszenia wystosowanego przez lorda Malcolma Pearsona, Holender został przetrzymany na lotnisku Heathrow a następnie odesłany z powrotem do kraju tulipanów. Decyzja o udaremnieniu wycieczki Wildersa na wyspy zapadła w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Jeszcze długo po tym incydencie w debatach telewizyjnych utwierdzano się nawzajem w słuszności tego posunięcia. Obawiano się , że populista Wilders może zburzyć spokój wielokulturowej społeczności nad Tamizą. Rok później lider PVV z kontrowersyjnym filmem „Fitna” w walizce i bez najmniejszych przeszkód pojawił się w londyńskiej Izbie Lordów. Po projekcji 17-minutowego kolażu z koranicznych wersetów i scen okrucieństwa, Wilders wygłosił mowę, w której nawiązał m.in. do twórczości Winstona Churchilla:
„W swej mistrzowskiej książce Druga Wojna Światowa,Churchill porównał koran z Mein Kampf (...) Porównanie koranu z Mein Kampf jest niebywale trafne. Istotą Koranu jest bowiem nawoływanie do dżihadu. Dżihad może oznaczać wiele spraw; po arabsku słowo to znaczy walka. Kampf po niemiecku również znaczy walka. Dżihad i Kampf znaczą to samo.”
Kilkoma zdaniami pozbył się łaty awanturnika i przypiął nową – erudyty. Dzięki wzmiance o Churchillu usprawiedliwił swą wypowiedź o koranie z 2007 roku i zamknął usta oponentom. W końcu nikt normalny nie będzie go ścigał za cytowanie Churchilla...
W dalszej części przemówienia Wilders zaprezentował autorski plan obrony przed islamizacją Europy. Należy przeciwdziałać relatywizmowi kulturowemu i podjąć walkę z przestępczością imigrantów. Środkami dopuszczalnymi są zarówno deportacje jak i odbieranie obywatelstwa ( w przypadku imigrantów legitymujących się podwójnym). Poza tym, jak to określił Wilders, należy pozbyć się wszystkich „tak zwanych przywódców” i wybrać na ich miejsce „prawdziwych”. Słowem: „mniej Chamberlainów, więcej Churchillów”. Wszystkie poruszane wtedy przez niego punkty, znalazły się w programie wyborczym jego partii, z którym startuje już 15 marca. Niemiecki „Die Welt” wyśmiewa co prawda „program zmieszczony na jednej kartce A4”, ale komentarze pod artykułem wskazują, że wielu Niemców poparłoby takiego kandydata u siebie. Znak czasów zresztą.
Geert jak sejsmograf
To co szczególnie uderza w Wildersie to umiejętność bezbłędnego odczytania nastrojów społecznych. Wie w jakie tony uderzyć by zmęczone i podirytowane skomplikowaną sytuacją demograficzną społeczeństwo podarowało mu kredyt zaufania. Kiedy grzmi nad przestępczością Marokańczyków to nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że ma rację. Policyjne statystyki biją na alarm, marokańscy kryminaliści królują w czarnych kronikach. Dziennik De Pers w 2010 roku donosił o nadzwyczajnych środkach przeciwdziałania przestępczości w środowisku marokańskich imigrantów, dziś nie jest lepiej. Inicjatywa wyszła z kręgów rządowych więc o populizmie nie może być mowy. Zdesperowani politycy oddelegowali specjalne patrole monitorujące sytuację na ulicach a pracownicy socjalni instruują marokańskich rodziców jak wychowywać dzieci by nie zeszły na złą drogę.
Dobra i zła krytyka islamu
Pima Fortuyna zabił eko-aktywista, Theo Van Gogha morderca dopadł w biały dzień nieopodal popularnego parku. Pierwszy zginął od strzałów, drugiemu poderżnięto gardło. Wildersa na krok nie odstępuje do dziś sześciu ochroniarzy. Do kina wchodzi tylnymi drzwiami, siada w ostatnim rzędzie, ochrona nie spuszcza go z oka. Nie ogląda pierwszych ani ostatnich pięciu minut filmu - ze względów bezpieczeństwa. Los poprzedników i sterta listów z pogróżkami jest wystarczającym wytłumaczeniem nadzwyczajnych środków ostrożności. Rozłąka z żoną, ciągłe przeprowadzki, zero prywatności – dla Wildersa to chleb powszedni. Twierdzi, że już nie czuje strachu i że nigdy się nie podda. Żyje w ten sposób już trzynasty rok od czasu gdy islamscy fundamentaliści wyznaczyli nagrodę za jego głowę. Kiedy pod koniec lat 80-tych Chomeini ogłosił fatwę przeciw Rushdiemu zachód nie wahał się udzielić mu wsparcia. Wilders może liczyć na siebie i swoich najbliższych współpracowników. W 1989 roku elity przyjęły autora „Szatańskich Wersetów” na salony polityczno-literackich. To był ożywczy dreszcz emocji, naiwna fascynacja piętnem śmierci, egzotyka abstrakcyjnego zagrożenia. Dziś kiedy to zagrożenie odciska realny ślad na starym kontynencie ,Europa paradoksalnie odcina się od jego definiowania.
Co ciekawsze, wystarczy sięgnąć po jakąkolwiek gazetę tzw. postępową by odczuć dysonans między sympatią dla Rushdiego a potępieniem Wildersa czy nieżyjącej już Oriany Fallaci. Hipokryzja wynikającą z braku konsekwencji i stosowanie podwójnych standardów (w zależności od sympatii politycznych ) świadczy o niedojrzałości europejskich elit. Szpagat między współczuciem dla islamskich kobiet poddawanych okrutnym rytuałom obrzezania a pobłażaniem dla przestępczości imigrantów z Pakistanu czy Maroka nie może się udać. Udawanie, że problem nie istnieje jeszcze pogarsza sytuację. Wilders wypłynął na krytyce islamu, co do tego nie ma wątpliwości. Nie brak mu ani inteligencji ani pomysłu na siebie. Przemyślana ścieżka kariery, jasny cel i determinacja zaprowadziły go na sam szczyt. Nie, przepraszam, na szczyt wywinduje go jego polityczny przeciwnik, Mark Rutte.
Źródło: niezalezna.pl
#Geert Wilders
#Mark Rutte
#wybory
#Holandia
Olga Doleśniak-Harczuk